[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi otwieraly sie z sykiem, po czym wchodzili do niewielkiego pomieszczenia, nie wiekszego niz biurowe przepierzenie.W srodku staly trzy krzesla, z ktorych jedno dziewczyna w helmie wyciagnela na korytarz, zostawiajac Stone'ow samych.Zanim drzwi zamknely sie za nia z sykiem, powiedziala:–Wiem, ze widzieli panstwo juz wczesniej, jak siedzi w kaftanie bezpieczenstwa.To dla jego dobra.– I pokiwala wspolczujaco glowa.–Jestes gotowa? – zapytal Stone nieco roztrzesionym glosem.Jego zona, na poly slyszac go, na poly czytajac z ruchu jego warg, pokiwala glowa i zdjela sluchawki.– Vicki – powiedzial blagalnie – moze jednak nie bedziesz ich sciagac?–Chce z nim porozmawiac – odparla.– Jesli bede mogla.A kiedy tak, jesli sie do mnie odezwie, chce slyszec, co mowi.Maz pokiwal glowa, zdjal swoje sluchawki i objal ja.–Niech bedzie, jak chcesz, ale…Ale ona go nie sluchala.Kiedy tylko ja puscil, odwrocila sie w kierunku wewnetrznych drzwi, patrzyla na nie przez chwile i przeciagnela karte magnetyczna przez metalowa szczeline, po czym odczytala straszne slowa, ktore znala juz z poprzednich wizyt."Richard Stone – zadnej widocznej poprawy".Nastepnie trzesacymi sie rekami siegnela do uchwytow, po nacisnieciu, ktorych drzwi mialy sie przesunac w bok na dobrze naoliwionych lozyskach.W ostatniej chwili zamarla, wstrzymujac powietrze.Policzek jej lekko zadrgal.Spojrzala na meza.–Philip?–Slyszalem – powiedzial blady jak sciana.– Tym razem jest glosniej.Nie tylko Richard, oni wszyscy tak.Slychac to wyraznie przez sciany, przez podloge.Wszyscy belkocza w jednym rytmie!–Ja… bardzie to czuje, niz slysze – powiedziala.–To slychac i czuc.– Wzruszyl zrezygnowany ramionami.– Dlatego daja tu te sluchawki.–Mama! Mama! – za drzwiami narastal umeczony dzwiek.– Och, mamaaaaaa!W obliczu narastajacej grozy zza zacisnietych, pozbawionych koloru ust Vicki wydobyl sie cichy syk, po czym chwycila kurczowo za uchwyty i otworzyla drzwi.W pomieszczeniu lekko przyciemniona szyba oddzielala Stone'ow od syna lezacego w pozycji embrionalnej na grubo wyscielanej podlodze.Byl ubrany w kaftan bezpieczenstwa, tak jak im powiedziano, piana ciekla mu z ust i zwracal ku nim twarz z szeroko rozwartymi oczami.Byly szeroko otwarte i dzikie.Byly to slepia zaszczutego zwierzecia, wscieklego psa, nie spoczywaly na konkretnej osobie i patrzyly gdzies w dal.Byla w nich pustka, bezimienna obcosc.Przedpokoj byl polaczony systemem audio z wyscielana cela.–Richard! – Vicki wyciagnela ku niemu swe dlonie w gescie beznadziejnej rozpaczy.– Och, Richard!–Mama? – powtorzyl na poly pytajaco na poly blagalnie.– Mama?–Tak – zalkala.– To ja, synku, tylko ja.–Rozumiesz, synu? – zapytal Philip Stone.– Przyszlismy w odwiedziny.–Rozumiec? W odwiedziny? – Nagle oczy Richarda ozywily sie dziwnie niespokojne.Przekrecil sie, usiadl, podsunal sie nieco na podlodze w kierunku szyby, ale pilnowal sie, by jej nie dotknac.Po jego stronie szyba byla pod napieciem.Na poczatku celowo to wykorzystywal, kiedy bylo bardzo ciezko, by pod wplywem porazenia pradem stracic przytomnosc.Od tamtej pory wiele sie nauczyl.Poczul, jak to jest byc glupim zwierzeciem w klatce.–To my, synku, mama i tata – powiedziala matka lamiacym sie glosem.– Jak sie czujesz, Richardzie? Co… u ciebie?–U mnie? – wyszczerzyl zeby w usmiechu, oblizujac usta oblozonym jezykiem.– Kurewsko zle, mamo – stwierdzil po prostu, wywracajac oczami.–Synu, synu – ojciec delikatnie zaprotestowal.– Prosze cie, nie mow tak do mamy.–Kurewsko, do dupy, przejebane, w pizdu zle – Richard zignorowal jego prosbe.– A moze mnie stad zabierzecie? Po co mnie tu w ogole wpakowaliscie? Wiecie, jak tu jest? Czy zdajecie sobie sprawe, ze slysze ich w kazdej sekundzie, minucie, godzinie, dzien i noc? Wiedzialas o tym, mamo?–Richard! – rzucil ojciec.Po czym dodal juz lagodniej: – Synu, stary koniu, staraj sie powstrzymac…–Synu? – Oczy Richarda skurczyly sie do wielkosci zoltych glowek szpilki, ktore gorejac wpatrywaly sie w ojca przez przyciemniane szklo.Byc moze ten kolor zawdzieczaly grze swiatel, ale Philip Stone mogl przysiac, ze dwie zrenice zmienily sie w pare zarlocznych ameb pulsujacych jak roztopione zloto.– Powiedziales do mnie "synu"? – Richard potrzasnal glowa, caly czas wpatrujac sie w Stone'a.– Tak, kazdy ma jakiegos ojca! Ale nie jestem twoim synem, "stary koniu"!Vicki juz nie mogla powstrzymac lez.–Richard, moj biedny chlopczyk! Moje biedne kochanie, moj chlopak!Maz objal ja za ramie.–Vicki, prosze.On nic nie rozumie.Nie powinnismy tu przyjezdzac.To dla ciebie zbyt ciezkie przezycie.On nie wie, co mowi.On… belkocze!–Mamo! – Richard krzyknal ponownie.– Maaaamo! Ja rozumiem! Naprawde! Nie sluchaj go.To nie moj ojciec.Pamietasz przeciez, prawda? Nie, ale ja pamietam.Mamo, dalas mi imie po ojcu!Slowa te wywolaly w niej cien wspomnienia.Przez krotka chwile – szalone, nierealne wspomnienia jak palacy ciern pojawily sie przed oczyma jej duszy – ale po chwili opanowala sie.W koncu ten Belkot jest zarazliwy.–Och, synku, synku! – Opadla na kolana przy szybie, jej mokra od lez twarz znalazla sie o kilkanascie centymetrow od jego.– Ty nie wiesz, co…–Alez wiem, wiem! – upieral sie.– Naprawde wiem! Chyba tylko ja to wiem! – Ponownie wywrocil oczami, zolte zrenice powedrowaly do gory, ukazujac bialka oczu.I bardzo powoli na jego twarzy pojawil sie opetanczy usmiech, a na rozwartych szczekach struzki i babelki sliny.W kilka sekund jego oblicze zaczelo upodabniac sie do koszmarnej maski.– Nie ma tego na calym swiecie – powiedzial, cedzac slowa przez oflegmione charkniecia, jakby na powierzchni blota pojawialy sie oleiste bable.– Zadnych wojen, bolu, strachu.Poza tym, leku przed tym! Nikt sie nie modli, bo nie ma, o co.Religia umarla, wiara zdechla.Po co komu wiara, skoro przyszlosc jest znana? Nie ma glodu, powodzi, zarazy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates