[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy zapadający się dach go przygniótł?Boże, nie.Przez ułamek chwili przestraszyłam się o niego, nie o Andy'ego.W drodze do Wilmingtonu prawie nie odzywałyśmy się do siebie z Maggie.Ona płakała niemal nieustannie, cicho pociągając nosem i drąc leżącą na jej kolanach chusteczkę.Ja nie odrywałam wzroku od drogi, a gaz dociskałam prawie do dechy.Wyobrażałam sobie Andy'ego, jak usiłuje zrozumieć chaos pożaru i tego, co potem.Pewnie przerosło go samo przeniesienie zamkniętej zabawy z budynku klubu młodzieżowego do kościoła.- Powiedziałaś, że dlaczego przenieśli zabawę do kościoła? - spytałam w połowie drogi.- W klubie młodzieżowym nawaliła elektryczność.- Głos Maggie się załamał.- Podobno jakieś dzieci zginęły.- Może to tylko plotki.- Przepraszam, że cię namówiłam na puszczenie Andy'ego.- Cśśś.- Wzięłam ją za rękę.- To nie twoja wina, jasne? Nawet tak nie myśl.- Ale w głębi ducha byłam na nią zła za to, z jaką nonszalancją powiedziała: „Oj, mamo, nic mu nie będzie!".Usiłowałam cofnąć rękę, żeby skręcić, ale trzymała ją tak mocno, jak nigdy, więc do końca drogi nie rozplotłyśmy palców.W zatłoczonej poczekalni na pogotowiu unosił się zapach sadzy i środków dezynfekujących, a panował w nim29prawie taki chaos, jak pod kościołem.Przed oddzielonym szybą stanowiskiem recepcjonistki kłębił się tłum.Usiłowałam utorować sobie w nim przejście, osłaniając Maggie ramieniem.- Proszę czekać na swoją kolej - odezwała się wysoka, rozłożysta kobieta, stając mi na drodze.- Chcę się dowiedzieć, gdzie jest mój syn - oznajmiłam, nie rezygnując.- Wszyscy chcemy - rzuciła kobieta.Jakiś mężczyzna nagle zaszlochał rozdzierająco.Nie spojrzałam na niego.Miałam ochotę zatkać uszy palcami.Maggie lekko oparła się o mnie.- Może to prąd - powiedziała.-Co?- Wiesz, w budynku młodzieżowego klubu nawaliła elektryczność.Może to ma jakiś związek z tym pożarem.Kobieta przed nami usunęła się od okienka i w końcu nadeszła nasza kolej.- Powiedziano mi, że przywieziono tutaj mojego syna- odezwałam się.- Andrew Lockwood.- Dobrze.Proszę usiąść.-Nie! - załkałam niespodziewanie dla samej siebie.- Proszę! - Zaczęłam płakać, jakbym aż do tej pory powstrzymywała łzy.- Proszę mi powiedzieć, co z nim! Proszę mnie do niego wpuścić.On.ma wyjątkowe potrzeby.- Mamo.- Maggie usiłowała odciągnąć mnie od okienka.Recepcjonistka złagodniała.- Wiem, kochana - powiedziała.- Pani synek czuje się dobrze.Proszę usiąść, a ktoś zaraz po panią przyjdzie.Skinęłam głową, usiłując się wziąć w garść, ale czułam się jak materiał tak przetarty, że rozłazi się w palcach.Maggie zaprowadziła mnie do krzesła; ona także znowu płakała.Przytuliłam ją.Sama nie wiedziałam, czy to ona się trzęsie, czy ja.- Laurel?Jakaś kobieta szła do nas przez poczekalnię.Twarz i podkoszulek miała usmarowane sadzą, włosy tak obsypane popiołem, że straciły kolor.W czerni na jej policzkach biegły dwie czyste kreski.Ona także solidnie sobie popłakała.Ale teraz się uśmiechała.Wzięła mnie za rękę.Rozpoznałam ten trochę krzywy uśmiech, zanim zrozumiałam, kogo mam przed sobą.Robin Carmichael.Matka Emily.- Robin! Co się dzieje?- Wszystko dobrze.U Andy'ego też - dodała szybko, wiedząc, że to chcę usłyszeć przede wszystkim.- Nie wpuścili mnie.- Co z Emily? - wpadła mi w słowo Maggie.Robin wskazała głową Emily, skuloną na krześle w głębi poczekalni.Obejmowała kolana, przytrzymując przy czole zakrwawioną szmatkę.- Nic jej nie będzie - powiedziała - ale czekamy, żeby zbadał ją lekarz.Złamała okulary i lekko skaleczyła się nad brwią.- Robin nadal trzymała mnie za ręce.Teraz spojrzała mi prosto w oczy.-Andy uratował Emily życie.- Głos jej się załamał.Mocniej ścisnęła moje palce.- Uratował dziś wiele osób.- Andy? - spytałyśmy jednocześnie, ja i Maggie.- No, wiem.- Robin najwyraźniej podzielała nasze zaskoczenie.- Ale to prawda, przysięgam.- Pani Lockwood? - W drzwiach poczekalni stała kobieta w niebieskim fartuchu.- Tak! - Wstałam szybko.- Proszę ze mną.Znalazłyśmy się na oddziale, który pamiętałam sprzed trzech lat, kiedy Andy złamał rękę na lodowisku.W sali stało kilka łóżek, oddzielonych zasłonkami.Za jedną ktoś krzyczał.Ktoś inny płakał.Ale łóżka Andy'ego nie zasłonięto.Andy leżał nagi do pasa, boso, w brudnych spodniach.Kobieta w niebieskim kitlu bandażowała mu lewą rękę.W nosie tkwiła mu rurka doprowadzająca tlen.3031Andy zauważył nas i zerwał się z łóżka, ciągnąc za sobą bandaże i wyrywając sobie z nosa rurkę.- Mamo! - krzyknął.- Kościół się spalił i jestem bohaterem!- Andy! - rzuciła ostro pielęgniarka.- Muszę ci opatrzyć ramię.Maggie i ja chwyciłyśmy go w objęcia.Głęboko zaciągnęłam się tym ohydnym gryzącym odorem.- Jak się czujesz, skarbie? - spytałam, nadal go ściskając.Zaczął się wiercić i poznałam, że dali mu coś na astmę.Poznałam to po napiętych mięśniach jego pleców.Tak dobrze znałam swojego syna.Ale nie mogłam go puścić.Maggie pierwsza oprzytomniała i odsunęła się od nas.- Pani pielęgniarka chce się tobą zająć, Pandusiu.- Podniosła jego rękę i zobaczyłam rozjątrzone czerwone oparzenie od nadgarstka po zgięcie łokcia.Pierwszy stopień, pomyślałam z ulgą.Odprowadziłam go na łóżko i spojrzałam na pielęgniarkę.- Czy to najgorsze? - spytałam, wskazując jego rękę.Skinęła głową i znowu włożyła mu rurkę do nosa.- Proszę sprawdzić jutro, czy nie powstały bąble.Wypiszemy receptę na środek przeciwbólowy.Ale wyzdrowieje.Szczęściarz z niego.- Mam nową koleżankę - pochwalił się Andy.- Laylę.Uratowałem ją.- Bardzo się cieszę.- Strzepnęłam mu popiół z włosów, aż znowu pojawił się spod nich orzechowy kolor.Pielęgniarka starannie zabezpieczyła bandaż plastrem.- Jakby nie czuł bólu - zauważyła, patrząc na mnie.- Nie czuje, kiedy tak się nakręci - odezwała się Maggie, siadając na łóżku.- Poczuje później.- Przypomniałam sobie, jak w zeszłym roku uderzył głową o krawędź basenu.Przepłynął jeszcze wiele długości, brocząc krwią i nawet o tym nie wiedząc, dopóki adrenalina nie przestała działać.32- Słyszałaś, mamo? - powtórzył Andy.- Uratowałem Laylę.- Mama Emily powiedziała, że uratowałeś parę osób.- Założyłam mu rurkę za ucho.Musiałam go ciągle dotykać, czuć jego energię, to było silniejsze ode mnie.- Co się stało?- Nie parę - poprawił mnie.- Wszystkich.- Chce pan z nim porozmawiać? - Pielęgniarka patrzyła gdzieś nad naszymi głowami.Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za nami mężczyznę w mundurze policjanta.Wpatrywał się w Andy'ego.- Ty jesteś Andy Lockwood? - spytał.- Tak - wyręczyłam Andy'ego.Mężczyzna podszedł.- Pani jest jego matką? Przytaknęłam.- Laurel Lockwood.A to moja córka Maggie.Pielęgniarka poklepała Andy'ego po nagim ramieniu.- Jak będziesz czegoś potrzebować, zawołaj - powiedziała i wyszła, zaciągając za sobą zasłony.- Jestem agentem Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych.Frank Fołey.Może byś mi opowiedział, co się dziś wydarzyło?- Byłem bohaterem - oznajmił Andy z uśmiechem.Agent na chwilę stracił pewność siebie.Potem takżesię uśmiechnął.- Miło mi to słyszeć.Bohaterów nigdy za dużo.Gdzie byłeś, kiedy wybuchł pożar? - Otworzył mały notes.- Z Emily.- To jego przyjaciółka - wyjaśniłam.- Emily Carmichael.- W kościele? - spytał agent Fołey, pisząc.- Tak, ale jest moją przyjaciółką wszędzie.Maggie prychnęła śmiechem.Nie mogła się powstrzymać.- On cię pyta, czy byłeś z Emily w kościele, kiedy wybuchł pożar - przetłumaczyłam.33-Tak.- Gdzie konkretnie byliście? Staliście, siedzieliście czy.- Po jednym pytaniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates