[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otaczające ich istoty nie spieszyły się, by podzielić los swego świeżo przepołowionego brata, toteż Conan stwierdził, że lepiej opuścić tę nieprzyjazną okolicę, dopóki jest po temu okazja.‐ Może mi jeszcze powiesz, jak chcesz to zrobić? Przelecieć nad nimi? ‐ spytała Elashi.‐ Nie ‐ odrzekł Conan, silniej chwytając rękojeść miecza ‐ nie nad nimi, lecz przez nich.Tylko trzech blokuje nam drogę.Ty weź tego z prawej, a ja zajmę się pozostałymi dwoma.Na mój znak, gotowa?Elashi westchnęła, oblizała wargi i skinęła głową.‐ Teraz!Oboje rzucili się na trzy zaskoczone istoty.Ta od strony Elashi po prostu odwróciła się i umknęła, podczas gdy obaj przeciwnicy Conana wydali z siebie przerażone krzyki i zderzyli się ze sobą, próbując zejść mu z drogi.Rozległ się tępy trzask, kiedy ich czaszki uderzyły o siebie.Upadli bez czucia i Conan przeskoczył nad nimi, by natychmiast znaleźć się tuż obok biegnącej Elashi.‐ To nie było takie trudne! ‐ krzyknęła.Conan zdołał mruknąć coś potwierdzającego, ale zachował resztę oddechu na szybką ucieczkę przed pozostałymi jazgoczącymi istotami ‐ prosto w otchłań żarzących się tuneli.Wikkel stał nad unoszącym się na wodzie ciałem i gapił się na nie.Mrugnął swym pojedynczym różowym okiem i odwrócił się ku dwóm Albinosom, siedzącym na zimnej podłodze i pocierającym wielkie guzy na głowach.‐ Co stało się z ludźmi? ‐ zapytał w końcu.Oba Albinosy zabełkotały.‐ To były potwory ‐ rzekły.‐ Rozszarpały jednego z naszych braci olbrzymimi pazurami.Słyszeliśmy, jak jęczy powietrze, cięte ich ostrzami.Nas także chciały rozpłatać.Staliśmy na ich drodze, a rzuciły się na nas i odepchnęły, jakby oganiały się od pająków! Walczyliśmy dzielnie, lecz pokonała nas potężna siła potworów.‐ Dość! ‐ uciął Wikkel.‐ Pozwoliliście im uciec.‐ Ale nasi bracia ich ścigają ‐ odparli równocześnie.‐ Módlcie się lepiej, żeby ich złapali ‐ ostrzegł Wikkel.‐ Jeśli ci ludzie uciekną, przypłacę to życiem.Ale zanim odejdę, zabiorę ze sobą was i tylu waszych braci, ilu tylko zdołam!Niechaj spadnie na nich klątwa tysiąca demonów! Wikkel biegł tunelem, przez który uciekli ludzie.Wiedział już, że wiedźma wysłała jednego ze swych tłustych robali, sunącego tą samą drogą ku jego ofiarom.Jeśli mu nie przeszkodzi, spędzi resztę życia czekając na klątwę czarodzieja, która zamieni go w rozpuszczoną galaretę.I z pewnością nie będzie długo czekał, o nie! Koniecznie musiał schwytać mężczyznę, którego żądał Rey, nie miał innego wyjścia.Deek wpełzł do szerszej części tunelu i obserwował swymi ukrytymi ślepiami zwłoki Albinosa podskakujące na powierzchni wody poniżej dużej dziury w stropie jaskini.Nietoperz, z którym rozmawiał już wcześniej, zakręcił się i usiadł na martwym ciele, które wkrótce zatonęło.Skrzydlaty wampir kwiknął i podleciał, by wylądować ponownie na brzegu stawu.‐ N‐nie t‐trudź s‐s‐się ‐ rzucił Deek ‐ j‐jego k‐k‐krew j‐już d‐daw‐no w‐wyciekła.‐ Cóż, zawsze lepszy mały łyczek niż sucha gęba ‐ odparł sentencjonalnie nietoperz.‐Jeśli potężny Deek pomoże wyciągnąć kąsek z wody, to może nietoperz powie mu coś ciekawego.Potężny Deek aż zatrząsł się z gniewu.Przez moment rozważał nawet ewentualność zrzucenia swych zwojów na nietoperza i zredukowania go do małej plamy krwi na podłodze.Jednakże wizja wapiennej jamy ostudziła go.Podniósł ogon i mocno uderzył nim w powierzchnię wody tuż za ciałem martwego Albinosa.Rozpryskująca się woda wyrzuciła zwłoki ‐ i większość zawartości stawu ‐ w powietrze.Gdy tylko martwa kreatura spadła na ziemię, runął na nią żarłoczny nietoperz i wbił ostrą rurkę, przez którą się żywił, w stygnące ciało.‐ Ch‐chciałeś coś p‐p‐powiedzieć? ‐ skrobnął podłogę Deek, nachylając się nad wampirem.Ten wyrwał swą ociekającą krwią rurkę z ciała.‐ Och, tak ‐ odrzekł.‐ Ci ludzie, których chciał Deek? Właśnie uciekli Albinosom i Jednookiemu.W tamtą stronę.Deek nie mógł uwierzyć swemu szczęściu.Uciekli? To oznaczało, że jeszcze miał szansę ich złapać! Ożywiony nową nadzieją, popełzł z pełną szybkością.Być może uniknie wapiennej jamy, nigdy nic nie wiadomo.W swej komnacie Katamay Rey oczekiwał wieści o schwytanym mężczyźnie.Rozważał, czy nie nakazać Wikkelowi natychmiastowego zabicia go, zdecydował jednak, że mądrzej będzie przesłuchać więźnia.W końcu przecież jedna osoba nie zdołałaby spowodować takiej katastrofy, jaką czarodziej widział w swym krysztale.Bardziej prawdopodobne, że mężczyzna reprezentował innego maga albo jakąś armię.Lepiej zachować go żywego, by dowiedzieć się prawdy.Potem i tak może go zabić.Poza tym niektóre zaklęcia wymagały komponentów w postaci ludzkiej krwi i organów, toteż niewiele by się zmarnowało.Czarodziej uśmiechnął się na myśl o swej przebiegłości.Wkrótce ten drobny incydent przejdzie do historii, a on będzie mógł ponownie oddać się przyjemności spychania Tej Dziwki w zasłużone zapomnienie.Chuntha pieściła kamieniem snów, pełnym ognia rubinem, różne fragmenty swego ciała, jęcząc z rozkoszy, jaką jej dawał.Nie otrzymała wprawdzie odpowiedzi, kiedy Deek wróci ze schwytanymi ludźmi, ale dowiedziała się, że w grę wchodzi więcej niż jedna osoba.Chuntha dostrzegła rozmyte kształty innych, dwóch lub może nawet trzech.To źle wróżyło.Nawet jeden człowiek stwarzał wystarczająco dużo problemów.Musiała zadbać, żeby czarodziej się o tym nie dowiedział.Uśmiechnęła się w spowijającej ją chmurze cuchnącego fosforu.Centralną postacią byłmężczyzna o wielkiej sile fizycznej, tyle powiedział jej kamień.Młody, silny, pełen wigoru i potężnej, surowej, męskiej energii stanowiłby smakowite danie po ostatnich miesiącach postu.Rozkosz z kimś takim, jak przepowiedział kamień, dałaby jej wiele mocy.Sensha owinęłaby ich swym uściskiem i życie mężczyzny przepłynęłoby w nią, fizycznie i duchowo.Zanosiło się na najbardziej ekscytujące spotkanie od dłuższego czasu.Chuntha nie mogła się już doczekać!Tymczasem Conan i Elashi pędzili wzdłuż korytarzy, znaczonych powyżej i poniżej skalnymi zębami, próbując zgubić prześladowców.Biegnąc, schodzili coraz bardziej pod ziemię.Powietrze wokół nich stawało się z każdą chwilą chłodniejsze.Wysoko nad nimi noc rozpościerała już nad światem swą ciemną pelerynę, ale nie miało to żadnego znaczenia w porośniętych grzybem głębinach jaskini, która wydawała się nie mieć końca.VPoranne słońce rzucało światło na górski szlak, ale jego jasne promienie dawały mało ciepła w czystym, zimowym powietrzu.Harskeel patrzyło z grzbietu swego konia, jak jeden z jego ludzi zagląda do dziury w ziemi.Dwóch innych trzymało jego stopy, podczas gdy tamten zwisał głową w głąb jaskini.Po chwili pomocnicy wyciągnęli go na górę.Wstał i spojrzał na Harskeel.‐ Musi jest grota pode szlakiem, panie.Wielka.Ślad urywa się przy krawędzi dziury, musi oboje wpadli do środka.Całkiem długi upadek, tam na dół.Musi jest woda na dnie.Harskeel uniosło się w siodle, przy akompaniamencie głośnego skrzypienia sztywnej skóry.‐ Żadnego śladu po nich?‐ Nie, panie.‐ Czy to możliwe, że przeżyli taki upadek? Czy woda jest na to wystarczająco głęboka?Mężczyzna potrząsnął głową:‐ Nie wiem, panie.Harskeel skinęło na dwóch ludzi z tyłu, pokazując oszczędnym gestem głowy na tego, z którym rozmawiało, a nosem na jamę w ziemi.Zrozumieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates