[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Hej, ty tam! Talz, stój! – rozległ się nagle mechanicznie brzmiący głos za ich plecami i Muftak posłusznie wykonał polecenie, głos bowiem należał do szturmowca.Odwrócił się powoli zasłaniając jednocześnie Kabe, która zgodnie z planem skoczyła w bok i ukryła się za najbliższym pojemnikiem na śmieci.Uspokojony Muftak spojrzał na odzianego w biały pancerz człowieka.i dopiero wtedy dotarło doń, co usłyszał.Żołnierz użył słowa „Talz”, którego dotąd nie słyszał.nagle zrobiło mu się gorąco i to nie od słońca: imperialny żołnierz rozpoznał go i zawołał używając nazwy rasy – to on, Muftak, był rasy Talz.To by się zgadzało; takie słowo, którego znaczenia nie był w stanie odgadnąć, miał w pamięci od chwili urodzin.Potrząsnął głową, upychając od dawna poszukiwaną rewelację w bezpieczny zakamarek pamięci – chwilowo miał ważniejszy problem na głowie, bowiem szturmowiec w niego celował i najwyraźniej na coś czekał.Muftak wypuścił powietrze przez trąbkę, czemu towarzyszyło lekkie bzyczenie, i spytał:– Tak? O co chodzi, żołnierzu?– Szukamy pary droidów: jednego chodzącego i jednego jeżdżącego, podróżujących samotnie.Nie widziałeś ich?Muftakowi ulżyło, choć zrobił co mógł, by nie dać tego po sobie poznać – w pierwszej chwili był pewien, że to ich szukają, a tymczasem nadal chodziło o te dwa roboty.– Nie widziałem.Dziś rano nie widziałem w ogóle żadnych droidów, ale jeśli zobaczę, to natychmiast pana poinformuję.Albo któregoś z pana kolegów.– Pamiętaj tak zrobić.No dobra, Talz, możesz iść.– Żołnierz uniósł broń i odwrócił się.A Muftak zebrał się na odwagę:– Przepraszam, jak pan rozpoznał.Z szumem silnika wyłonił się zza rogu niewielki aircar z dwoma pasażerami: szturmowcem, który nim kierował, i oficerem sił imperialnych w błękitnym mundurze i takiej samej barwy czapce.Muftak na wszelki wypadek zamilkł i zrobił krok do tyłu, zaś wartownik wyprężył się i zasalutował.Pojazd zatrzymał się, a oficer skinął głową i polecił:– Proszę o meldunek, szeregowy Felth.Głos miał dziwnie podobny do głosu żołnierzy, choć jego nie przechodził przez żadne urządzenie filtrujące – był tak samo pozbawiony życia jak obojętna, blada twarz.– Nie mam nic do zameldowania, poruczniku Alima.Jak dotąd wszędzie panuje spokój i nikt droidów nie widział, sir.Muftak ledwie powstrzymał odruch ucieczki – Alima! Momaw Nadon, którego uważał za przyjaciela, opowiedział mu dokładnie o kapitanie Alima, rzeźniku inteligentnego lasu na rodzinnej planecie tamtego.Ten był co prawda porucznikiem, ale.– Przesłuchać każdego, kto wyda się podejrzany, Felth.I nie cackać się z tymi wszarzami.I dobra rada: broń trzymaj zawsze w pogotowiu, to bydło w każdej chwili może człowiekowi poderżnąć gardło.– Tak jest, panie poruczniku.– A ten co? – Alima niespodziewanie wycelował miotacz w Muftaka.– Ohyda.widział droidy?– Nie, sir.Sprawy wyglądały niezwykle ciekawie i Muftak zdecydował, że warto zaryzykować.– Panie oficerze, chciałbym poinformować szanownego reprezentanta naszego kochanego Imperatora, że mam spore znajomości w.powiedzmy, nieeleganckiej części Mos Eisley.Jeśli będę miał okazję, z przyjemnością popytam o to.Ciemne i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu oczy przez chwilę wpatrywały się w niego twardo, po czym Alima mruknął:– Lepiej, żeby ci się udało, bo nie lubię pustych obietnic.Teraz ruszaj w cholerę.nie rozumiesz, co mówię? Won!Muftak czym prędzej wykonał polecenie, a po kilku krokach dołączyła do niego Kabe.I natychmiast zaczęła mówić:– Puścili cię! Już myślałam, że nas mają! Co się stało?– Nie szukali nas, Kabe.Dalej szukają pary droidów.A stało się coś bardzo.ważnego.Ten żołnierz.wiedział, z jakiej jestem rasy.jestem Talz! Kabe.to może być ten ślad, którego zawsze szukałem!Kabe przyjrzała mu się w milczeniu, mrużąc oczy w porannym słońcu.– Ale.nie pojedziesz nigdzie? – zapytała niepewnie.– Potrzebujemy siebie, nie? Jesteśmy przecież partnerami.Muftak spojrzał w dół.Czuł się dziwnie, a wyobraźnię wypełnił mu obraz gigantycznych, purpurowych kwiatów.Poskrobał się po kudłatej głowie i powiedział: – Nie martw się, nigdy nie zostawię cię samej.Teraz idziemy się przespać, a potem muszę się dowiedzieć paru rzeczy.i to przed wieczorem.Muszę odwiedzić Momawa Nadona w domu i spytać, czy wie cokolwiek o rasie zwanej Talz.I być może.podzielić się z nim pewną informacją.– A co z „Kantyną”? Obiecałeś!!! Muftak zignorował jawne kłamstwo i odparł:– Niech ci będzie, utrapieńcze.Ale jutro!Lokal Chalmuna, zwany z jakichś powodów „Kantyną”, jak zwykle pełen był gwaru, dymu i gości.Nadon jak zwykle zajmował ich ulubiony stolik.– Witaj – przesunął ku Muftakowi naczynie, a sądząc z pozycji oczu i odcienia szarawej skóry, naprawdę ucieszył się z jego widoku.Był co prawda trochę zdenerwowany, czemu trudno się dziwić po wczorajszym spotkaniu.Muftak zanurzył trąbkę w drinku zwanym „polaris ale”, który miał coś wspólnego z piwem, i pociągnął solidnie.– Sprawy mają się nieźle, Momaw.Wczoraj wieczorem zasiałem ziarno, na którym ci zależało.Alima jest przekonany, że wiesz, gdzie znajdują się droidy.– Zasiałeś ziarno – Ithorianin zamknął powoli powieki, przez co jego oblicze straciło jakiekolwiek podobieństwo do twarzy istoty inteligentnej.– Doskonale to ująłeś.Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to sprawa wyda oczekiwany owoc, zanim dzisiejszy dzień się skończy.Zapłacił ci?Muftak bzyknął rozbawiony.– Pięćset kredytów imperialnym kwitem.Naturalnie kwit był bez pokrycia.– Czego należało się spodziewać.Muftak podrapał się nerwowo po głowie.– Momaw.co z tobą będzie? Alima to drań bez skrupułów, a teraz cię szuka.– Znalazł mnie – poprawił go Nadon chrapliwym szeptem.– Nie trap się, przyjacielu: wszystko rozwija się tak jak musi.Muftak sięgnął po drinka wprawdzie nie przekonany, ale szanujący wolę rozmówcy.Temat nie należał do przyjemnych, toteż nie miał specjalnej ochoty go kontynuować.A mówić o czymś innym nie wypadało.– Zresztą nieważne, co się dziś wydarzy – dodał Ithorianin.– Sytuacja w Mos Eisley się zmienia.Wczoraj dowiedziałeś się, jakiej jesteś rasy, jutro odkryjesz nazwę planety, z której pochodzisz, a pojutrze znajdziesz jej koordynaty.I co potem? Wrócisz do domu?Muftak bzyknął cicho i cienko.– Dom: takie proste słowo.W moim ojczystym języku brzmi „p’zil”.Jeśli sny nie kłamią, jest to przyjemny, wilgotny świat, pełen tropikalnych lasów pod niebem barwy indygo.rosną tam olbrzymie kwiaty w kształcie dzwonów we wszystkich możliwych barwach.Trzeba się do nich wspinać wysoko, ale za to są pełne nektaru o niepowtarzalnym smaku.to, co piję, nawet się doń nie umywa.Nadon mrugnął na znak zrozumienia.– Takie sny nie kłamią, To wspomnienia twojej rasy, mające ci pomóc w poznaniu świata, gdy opuścisz kokon.Podobnie jak znajomość języka, z którą się urodziłeś.Nigdy nie słyszałem o rasie Talz, ale jak widać jest ona stara i rozsądna.I unikalna.Musisz wrócić do domu i połączyć swą esencję z esencją twej rasy.Takie jest odwieczne Prawo Życia.– Obawiam się, że tak dalece jeszcze tego nie przemyślałem.Przede wszystkim nie mam czym zapłacić za przejazd, nie wspomnę już nawet, że nie wiem, dokąd miałbym jechać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates