[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co prawda, było w owej namiętności tyleż ziemi, co nieba, stanowiło ją bowiem: zamiłowanie w muzyce.Basia grywała na lutni i na klawikordzie, który nazywano podówczas cembalo.Ale spod palców jej nie dobywały się inne pieśni, jak tylko nabożne.Niemal w każde świąteczne popołudnie cała rodzina Szeligów przysłuchiwała się pieśniom tym w zachwycie.Nikogo wszakże skrzydła ekstazy nie unosiły tak wysoko, jak samą grającą i ciotkę.A nie tylko muzyki wyuczono dziewczynę.Taniec i śpiew również jej obce nie były.Malowała nawet po trosze — jedwabiami barwnymi na krosnach.Prócz tego mówiła dobrze językiem niemieckim, który był niezbędny, i językiem włoskim, który był modny.Wreszcie znała o tyle łacinę, że mogła była modlić się z książki łacińskiej i rozumieć w książkach polskich łacińskie sentencje.Piękna, miła, rozumna i bogata, powinna była mieć wielu zalotników.Nie miała ich jednak.Szkodził jej właśnie nadmiar przymiotów.Był to kwiat zbyt wytworny, aby śmiano rękę po niego wyciągać.Przy tym za wiele w niej było tego, co byśmy dziś nazwali „idealnością”, a w czym podówczas nie smakowano.— To święta.— mawiali jedni.— W ramki ją oprawić, lampką z Loretu[100] oświetlić i modlić się do niej — z daleka.— Szeligowie nie dadzą córki mieszczankowi — twierdzili inni — Baryczce chyba albo z Gissów któremu.— Będzie, co przeznaczono! — kończyli starzy.— Przyjdzie taki, co dziewkę i wiano zabierze.Byle był nasz — boć szkoda bogactw takich za mury wypuszczać.V.Będzie, co przeznaczono— Siniora i sinorina[101] pozwolą?.Jednocześnie z tymi słowami ręka, jedwabnym rękawem opięta, wykonała ruch od chrzcielnicy do dwóch przeciskających się przez tłum niewiast i wyciągnęła ku nim białe, opierścienione palce, w wodzie święconej zmaczane.Właśnie bowiem ręce niewiast ponad głowami tłoczących się w kruchcie osób wyciągały się w daremnym wysiłku w stronę marmurowej konchy, wodą ową napełnionej.Jedna z tych rąk była rączką, druga rączyskiem.Pierwsza, w złotonitnej półrękawiczce, maleńka, wąska i zakończona paluszkami o rubinowych paznokietkach, należała widocznie do młodej i pięknej dziewczyny.Druga, całkowicie z futrzanego mieszka wydobyta, duża, koścista i żółtą, pomarszczoną skórą obciągnięta, była jedną z tych rąk bezpłciowych, jakie może mieć równie dobrze mężczyzna, jak niewiasta — pod warunkiem, że będą oboje starzy.Przez chwilę troje tych rąk tkwiło nieruchomo w powietrzu.Potem rączka zaczepiona wykonała lękliwy ruch wstecz, ręka zaś zaczepiająca lekko zadrżała.Wreszcie kłopotliwą niepewność przecięło rączysko, które woskowymi palcami dotknęło najpierw ceremonialnie ręki, a następnie dotknięcie to — ciepłe jeszcze, rzec by można — przeniosło pospiesznie na rączkę.Dopełniwszy tego, wszystkie ręce powróciły do swych właścicieli, przy czym najpowolniej i najniechętniej dopełniła tego ręka w jedwabnym rękawie.Działo się to w pewne słoneczne, niedzielne południe, zaraz jakoś po wyruszeniu sławetnego Balcera Szeligi w drogę.Zaledwie ręka i rączysko wydostały się z tłoku i przed kościół wyszły, pozdrowiono je słowami:— Służby moje waszmościankom oddaję.Niech będzie pochwalony!Stary Drewno, rajca magistratu, w rozpiętej, suto szamerowanej delii[102], podpierając się laską o wielkiej złotej gałce, do niewiast przystąpił.— Na wieki! — odrzekły obie głosami cienkimi.— Dworsko znalazł się lutnista — niech go kaci! — ciągnął stary, nogami ociężale suwając.— Lutnista! — wyrwało się młodszej, w rodzaju westchnienia razem i zapytania.Zaraz też zakaszlała, jakby chcąc wrażenie słowa nieumyślnego zatrzeć.— Toć widziałem — powtórzył rajca.— Giano Baldi, śpiewak dworski, pierwszy lutnista farskiej kapeli[103].Schodził właśnie z chóru, gdzie na Offertorium[104] swe włoskie rulady odśpiewał.— Stateczny jakiś kawaler — zauważyła przez nos druga.— Umie starość uszanować.Znów zakaszlano — ale tym razem w sposób odmienny.W parę dni później podagryczny maestro[105], który Basię gry na lutni uczył, poprosił, by go na czas pewien od lekcji zwolniono.Tłumaczył się słabością i potrzebą kuracji, wreszcie przyrzekł, że przyśle zastępcę.Zastępcą był Giano.Do domu bogatego mieszczanina wślizgnął się pokorny, wpół zgięty i dla Basi prawie że obojętny, a natomiast afektem darzący Ofkę.Przyjęto go z atencją, należną artyście i dworzaninowi.Atencji okazał się godnym, umiał bowiem roztoczyć uroki człowieka światowego, popisać się wykształceniem, koligacjami świetnymi i zamożnością.Ofkę ujął przede wszystkim dewocją wielką — równą niemal tej, jaką ona praktykowała.Pierwszy jego pokłon, gdy na lekcję przybywał, skierowany był w stronę obrazów świętych, którymi ściany mieszczańskiego domu gęsto były zawieszone.Relikwie nosił i ciotce ich udzielał.Mawiał z nią wiele o Rzymie, papieżu, o cudach, na które sam patrzył lub których doświadczyła jego rodzina.Jednego wieczoru wyznał jej poufnie, że się w każdy piątek biczuje.Nawiasowo i jakby z niechęcią napomykał o swym bogactwie.Miał w bliskości Rzymu kopalnie marmurów, pod Neapolem winnice, w Wenecji pałac.Gdyby chciał, mógł był używać tytułu conte[106]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates