[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiadomo, dlaczego uważaliśmy Ludwiga za aranżera, jakiegoś mistrza ceremonii, który nas zaskakuje bardzo niemiłą, kłopotliwą grą złudzeń.Mieliśmy do niego, choćby tylko podświadomie, pretensję o wstyd, jaki wzbudziło w nas dramatyczne przypomnienie, że jesteśmy nędzni.Teraz zjedno-czyliśmy się z nim, przeżywającym tak jak my swoją chwilę zgrozy.Ludwig zgarbił się w fotelu.— Gdyby każdy człowiek — rzekł ochryple — potrafił dostrzec siebie w tym momencie historii i zrozumiał, że za tę krew przelaną odpowiedzialność spada na jego dzieci, jakże inaczej potoczyłoby się wszystko! Jakże inne byłyby ideały szczęścia, cywilizacja, wszystko!— Jeszcze nie jesteśmy do tego przygotowani — powiedział Neil.— A gdyby bodaj niektórzy zobaczyli ten obraz? Ale nie! Nie jestem aż tak naiwny.Wiem, że tego obrazu nie można wystawić.Powtórzyłoby się znów to samo.Próbowano by spalić go, zniszczyć.Milczeliśmy.Ludwig nie wytrzymał naszego milczenia.Odwrócił głowę i kolejno popatrzył na każdego z nas.— Kiedyż wreszcie będzie można wystawić ten obraz? — zapytał.— Przecież czynimy postępy.Powiedzmy, za pięćdziesiąt lat? Czy za pięćdziesiąt lat można będzie pokazać to ludziom?Patrząc mu w oczy milczeliśmy nadal.Nie znaliśmy odpowiedzi.Wyszedłem z galerii z Neilem Carltonem.Przeszliśmy cztery bloki, nie mó-wiąc ani słowa.— Masz jakiś pogląd na to nasze dzisiejsze doświadczenie? — zapytał w koń-cu Neil.Już zdążyłem pogardliwie otrząsnąć się z myśli o czarach, cudach i Wielkim Niewytłumaczalnym.Ostatecznie byliśmy wśród ludzi i samochodów, i hałasów wielkiego miasta — w konkretnej rzeczywistości.Ruchliwa ulica nie jest tłem dla metafizyki, jeśli metafizyka w ogóle może mieć racjonalne tło.— Odnieśliśmy się do tego dosyć poważnie — powiedziałem.— Ale w naszym okresie historii nie przeważają wpływy religii.Ten obraz prawdopodobnie można by pokazać bez wywoływania takich wstrząsów i dramatów, jakie myśmy dziś przeżyli.Dla wielu osób obecnie byłoby to zabawne.Widok siebie rzucają-cego kamieniem w Jezusa Chrystusa nie wstrząsnąłby wszystkimi tak bardzo, jak wstrząsnął nami.Ludzie przychodziliby popatrzeć żądni sensacji, ba, makabry i pod tym kątem rozpoznaliby się w postaciach na starym obrazie.— Nie — powiedział Neil — nikt z niedowiarków nie doświadczyłby tego.Ja nie udaję, że obraz ten rozumiem, ale nie wątpię, że to jest możliwe tylko w takim nastroju, jaki myśmy dziś wytworzyli.Magia, czarna czy biała, wymaga powagi.Sakramentalności.Efekt tego obrazu odbija się w ludzkim umyśle, przecież żywym.W samym obrazie, który jest przedmiotem martwym, nic się nie zmienia, absolutnie nic.22— Odkładając na bok całą magię i fetysze, to obraz naprawdę wspaniały.— Tak — potwierdził Neil.— I pozostanie nam w pamięci.Niektórym z nas będzie nasuwał myśli o sprawach ducha.I może dojdziemy do punktu, w którym zaczniemy rozważać pojęcie winy indywidualnej i zbiorowej.Czy też może trochę podumamy o wierze.Ostatecznie wiara jest również tajemnicza.bardziej tajemnicza niż hipnoza.Spojrzałem na Neila.— Pastor uważa, że to dzisiejsze złudzenie było rezultatem hipnozy?— Nie.A ty?— Nie.Przeszliśmy od rogu do rogu ulicy znów milcząc.— I w dodatku nie zamierzam bawić się w domysły — powiedziałem.— Wina i wiara to abstrakcje.Żadna z takich teorii nie będzie tak konkretna jak ten obraz, chociaż schludnie się je wykuje i obrobi.Ten obraz jest nie mniej konkretny niż my.Wpasowaliśmy się w tę scenę, bo podziałała na nas swoim realizmem, który mogliśmy przyjąć.Wszystko poza tym jest jak dymek na wietrze.— Niezupełnie.To, co realne, zawsze musi mieć znaczenie.Ten obraz u Ludwiga był dla ciebie czymś więcej niż malowidło na płótnie i nadal jest dla ciebie czymś więcej.— Przyznaję.Pan, pastorze, jednak dopatruje się w nim czegoś nadprzyrodzo-nego, czego ja nie chcę się dopatrzeć.Neil roześmiał się cicho.— Kirk — powiedział — my wszyscy tam u Ludwiga byliśmy takiego czy innego wyznania, wszyscy oprócz ciebie.Ty jesteś agnostykiem, może ateistą dumnym ze swojej niewiary.Wydaje mi się, chłopcze, że spośród nas właśnie ty masz największą szansę odkrycia, jakie znaczenie ma ten dzisiejszy ewenement, i że właśnie ty nam je wyjaśnisz.— Roześmiał się znowu.To nie był śmiech weso-ły: to był śmiech, który trudno określić.— Może nawet otworzysz z klucza dwie najgłębsze ze wszystkich tajemnic: Dobro i Zło.Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę, po czym pomachał do mnie ręką i wsiadł.Stojąc na zatłoczonym chodniku, patrzyłem, jak odjeżdża.Lubiłem go i darzyłem podziwem, ale wiedziałem, że nie jestem odkrywcą znaczeń.Życie zawsze wymagało ode mnie akceptowania wielu rzeczy niezrozumiałych: zawiłych procesów, w wyniku których żywi ludzie wkraczają na martwy Księżyc, pomysłowo zapro-jektowanych bomb, które mogą zburzyć całe miasta, oraz innych dziwów i po-zornych cudów.Nie pojmowałem tych rzeczy, a przecież akceptowałem je i nie szukałem w nich żadnego znaczenia: po prostu są i koniec.ROZDZIAŁ DRUGIW tydzień po tej historii u Ludwiga Lorensona złożyłem Neilowi Carltonowi wizytę późno po południu w jego domu.Dotychczas nasze stosunki towarzyskie nie obejmowały takich wizyt i nawet nie znałem jego żony.Bywają w przyjaźni dziwne linie uznawane bez sprzeciwu, ponieważ mają one swój sens.Pod wzglę-dem finansowym nie dorastałem do poziomu Neila i jestem znacznie od niego młodszy.Towarzystwo, w jakim obracają się państwo Carlton, naturalnie musi być znacznie starsze niż ja i mieć zupełnie inne zainteresowania.Sztuka stanowi tylko jedną z licznych pasji Neila, toteż dla ludzi, których on spotyka w kręgach artystycznych, po prostu nie ma miejsca na innych torach jego życia.Siedzieliśmy w bibliotece, pokoju z ciemnymi boazeriami, regimentem ksią-żek i kilkoma obrazami.Meble tam służą od wielu lat i już się przystosowały.Jeżeli w pierwszych latach coś mogło razić, z pewnością dawno razić przestało: wszystko teraz znajdowało się akurat tam, gdzie powinno, bez żadnych zgrzy-tów.Był to miły pokój, sprzyjający odprężeniu, przestronny i nie zagracony.Siedzieliśmy naprzeciw siebie po dwóch stronach kominka w wygodnych fotelach, w których człowiek może siedzieć, nie doznając wrażenia, że się zapada.Neil miał na sobie sportową marynarkę jasnobrązową w delikatne paski i kasztanowaty wzorzysty krawat.Jego ubranie nigdy nie świadczy o tym, że jest duchownym, chociaż sam często o tym przypomina.Zbudowany krzepko, nie otyły, ma cerę śniadą nawet w zimie, głowę wyciosaną dosyć topornie, czoło tylko średnio wysokie, małe woreczki pod oczami żywymi i bystrymi, o dziwnym kolorze, chyba bliskim temu, który nazywamy kolorem piwnym.Włosy ciemne, prawie czarne, przerzedziły mu się, ale jeszcze nie za bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates