[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wskazywały Go wiatr i chmury, i to światło! Malarz tutaj nie nadał Mu chwały ale On chwały nie potrzebował.Rozrzedzone światło zimnego, burzliwego poranka, prawie zbyt skąpe, żeby oświetlić całość, padało najhojniej na Niego.Skupiało się na Nim.Niezachwiany realizm, gwałtowny kontrast światła i mroku, tyle twarzy peł-nych wyrazu, tyle wykrzywionych nienawiścią, wszystko to przypominało wielkiego Caravaggio.Kiedyś Caravaggio był moim bożyszczem, tak jak Tintoretto.Niechętnie poddaję moje bożyszcza porównaniom, jeśli już to czynię w ogóle, ale ten malarz mógłby stanąć w ich rzędzie.Gdzieś i jakoś podpatrywał Włochów, był jednak Niemcem, co do tego nie myliłem się na pewno.Taki obraz mógł namalować tylko wspaniały artysta, chociaż Ludwig powiedział, że to artysta nieznany, po prostu nikt.Twórca oryginalnej koncepcji, nie zapożyczonej od żadnego z malarzy współczesnych, mistrz światłocienia, umiejący sobie poradzić z przestrzenią i perspektywą, portrecista o rzadkim talencie łączenia poszczególnych postaci w tłum bez zatracenia ich indywidualności.Czy możliwe, że do tych darów został mu dodany jeszcze taki dar, który go zniszczył: dar malowania tak, że ludzie wszystkich czasów mogą w jego obrazach znajdować swoje portrety i znajdując je, czuć się oskarżonymi?Spojrzałem na tego tchórza pochylonego, żeby rzucić kamieniem bezimien-nie, zza tłumu i nie przyjąć odpowiedzialności za to.Jego twarz była moją twarzą.Powróciła mi pamięć wszystkich posunięć ukradkowych, tchórzliwych, podłych, jakie kiedykolwiek zrobiłem.Nie mogłem wyprzeć się swego wizerunku.Nie opodal obszarpany, brudny nicpoń spluwał na tę cierpliwą postać cichą i pełną godności i miał twarz głupią, zdeprawowaną, obmierzłą chyba jeszcze bardziej; a przecież zdyscyplinowany, oddany duszpasterstwu inteligentny duchowny katolicki poznał w tej twarzy siebie i jak to podziałało na niego? Czy będzie mógłkiedyś o tym zapomnieć? Wysoki w pysznej szacie człowiek, hojnie obdarzony dobrami tego świata, chociaż powinien tych dóbr używać na to, by przewodzić ludziom, zniżył się do roli bezmyślnego poplecznika motłochu, a swe talenty kra-somówcze, które powinny służyć szczytnym celom, obrócił na wściekłe, podsy-cane nienawiścią przeklinanie.Neil Carlton ujrzał siebie takim i kredowo blady osunął się w fotel.Myśmy nie byli podobni do naszych prototypów, ale jak bardzo byliśmy niepodobni?Drzwi się otworzyły.Neil wracał i wyczułem, że nie jest sam, więc odwróci-łem głowę.Chciałem wstać i powstrzymać go, już było jednak za późno.Ludwig podniósł się i też chciał zaprotestować.Neil przyprowadził Roberta, żeby Robert zobaczył ten obraz.Windziarz uśmiechał się.Szedł powoli, ostrożnymi małymi kroczkami, bo inaczej nie mógł ze swoim kalekim kręgosłupem.Szedł ufny, a czekało go okrut-18ne przeżycie, którego nigdy nie miał zrozumieć.Neil powiedział mu coś, czego nie dosłyszałem, i wtedy stanął przed obrazem jak wryty.Zareagował szybko.W ciągu kilku sekund zobaczył wszystkie szczegóły mające znaczenie dla niego: tę scenę, postać Jezusa Chrystusa i siebie.Zachłysnął się i jęknął ochryple.Przez krótką chwilę myślałem, że padnie na kolana, ale uprzytomnił sobie, gdzie jest i kim jest.Wolno odwrócił się do mnie.Zobaczyłem w jego oczach zgrozę i oburzenie.— Panie Donner — powiedział.— Czemu pan mi zrobił taką rzecz? Ja bym nie wygrażał pięścią Panu Jezusowi!Doznając wstrząsu, okazał więcej godności niż każdy z nas.Namalowałem jego portret, więc w swojej prostocie i bezpośredniości skojarzył mnie z tym, co zobaczył.Trudno było mi odpowiedzieć.— Nie ja to zrobiłem, Robercie — wyjaśniłem.— Ten obraz został namalowany ponad trzysta lat temu.Uwierzył, bo nie wątpił, że jestem mu życzliwy, ale straszny był dla mnie widok jego oszołomienia.Wyczuwałem w tym oszołomieniu bezradne błaganie o pomoc.Jakże jednak zdołałbym naświetlić mu fakt, który sam logicznie uzna-łem za fantazję i niemożliwość? Ludwig znowu wstał, a ojciec Graney odwróciłsię w fotelu, obaj równie bezsilni jak ja.Pozostał tylko Neil, przyjmując pełną odpowiedzialność.— Robercie — rzekł łagodnie.— Zobaczyłeś siebie na tym obrazie.Ciekaw byłem, czy zobaczysz.Jest w tym obrazie coś zadziwiającego, coś, czego my nie rozumiemy.Ja tam znalazłem siebie i ojciec Graney znalazł siebie, i pan Donner też, ale nie możemy znaleźć tam siebie nawzajem.Ciebie na tym obrazie nie widzę, w ogóle żadnych kolorowych.Czy któryś z was widzi?Na pół odwrócił się do nas i zapewniliśmy z całym naciskiem, że nie widzimy.Każdą twarz na tym płótnie miałem już powieloną w pamięci i nawet ślady usu-niętego brudu, nawet patyna nie usprawiedliwiały przypuszczenia, że wśród tych postaci jest jakiś Murzyn.Robert spoważniał, zmarszczył brwi.— Ale ja jestem tam — powiedział — widzę siebie wyraźnie.Wygrażam pię-ścią Panu Jezusowi.Nigdy bym tego nie zrobił.— Słyszałeś kiedy, jak Marian Andersen śpiewa „Czy byłeś tam, gdy Pana mego krzyżowano”? — zapytał Neil.— Pewnie, że słyszałem.Mam tę płytę i często ją sobie nastawiam.W oczach Roberta błysnęło zrozumienie.Neil przytaknął.— Tak to jest — powiedział.— Wszyscyśmy tam byli.Każdy, kto grzeszy: podnosiliśmy bicze, wygrażaliśmy pięściami, klęliśmy i wbijaliśmy gwoździe.Wszyscyśmy tam byli razem: ty i ja, wszyscy.Ujął Roberta za rękę i wyszedł z nim, nie przestając go pouczać swoim ła-godnym, niskim głosem.Pojąłem wtedy, jakim Neil Carlton mógłby być duszpa-sterzem, gdyby został powołany do kierowania trzódką w swoim kościele, a nie 19do oddziaływania na masy za pośrednictwem czasopism, pojąłem słabość tego człowieka i jego siłę.Kiedy wrócił, Ludwig jeszcze stał z rękami w kieszeniach.— Nie spodobało mi się to, Neil — oświadczył — wcale mi się to nie spodobało.Trzeba było mnie przedtem zapytać.— Wiem.Nie mogłem.Ty byś się nie zgodził.A ja musiałem to zbadać.— Ciekawość intelektualna niegodna ciebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates