[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolejne przedstawianie, bez podawania rąk.W przędzalni przyglądały mu się tylko oczy kobiet – i wcale nie bały się patrzeć.Z lekka ukłonił się Clary Rigton, najstarszej z panien, i w pomieszczeniu zaczęły się chichoty, natychmiast stłumione.– Chodźmy dalej! – powiedział Paul.Do tkalni, gdzie czółenka przemieszczały się tak szybko, że wzrok ledwie za nimi nadążał, a tkanina przyrastała tak szybko, że mogło się wydawać, jakby sam grzechoczący dźwiękwystarczał do narodzin tkaniny.Do foluszu, z oparami uryny i świńskiego gnoju, brudu do oczyszczania z brudu.Na pole z ramami do rozciągania i suszenia tkanin, z całymi jardami materii schnącej przy pięknej pogodzie…– Chyba że jest wilgotno, a wtedy – i znów poszli dalej; Paul otworzył drzwi do suszarni –zrozumiałe samo przez się, to jasne.– I pokazał Williamowi długie, wąskie pomieszczenie z otworami wzdłuż ścian.– A kiedy materiał jest suchy, idzie potem…Poszli dalej.– …do wykańczalni.– Ale wcale jeszcze nie skończyli, bo wykańczanie znaczy czyszczenie i dalsze foluszowanie i dalsze suszenie i spulchnianie.William był zbyt oszołomiony, żeby zrobić coś więcej, niż tylko patrzeć, jak materiał przechodzi przez maszynę i wyłania się z mgiełką włókien na wierzchu, jak filc.Nozdrza mu płonęły od wszystkich tych zapachów.Bolały go stopy, bo w ślad za materiałem przeszli przez fabrykę sto razy, z północy na południe, ze wschodu na zachód, z pola na plac, z pola do szopy, budynek po budynku.– Strzyżenie – powiedział Paul, otwierając kolejne drzwi.Drzwi zamknęły się za nimi i William stanął jak ogłuszony.Po raz pierwszy tego dnia znalazłsię w spokojnym miejscu.Było tu tak cicho, że uszy wibrowały.Nie było komu uścisnąć ręki.Dwaj mężczyźni – tego samego wzrostu – ledwie podnieśli wzrok, tak bardzo byli skupieni.Przejeżdżali ostrzami po materiale, od końca do końca, w cichym, precyzyjnym układzie tanecznym.Tam, gdzie ostrza przeszły po materiale, pozostawało tylko wspomnienie pomiękkich włoskach.Meszek po ścięciu, jak puch, powoli opadał na podłogę, to, co zostawało, było doskonałe, mocne, czyste i solidne: wykończony materiał.William nie wiedział, jak długo na to patrzy.Wpadł w stan oniemiałej zadumy.– Hipnotyzuje, prawda? Pan Hamlin i pan Gambin.Paul popatrzył na bratanka.– Jesteś zmęczony.Cóż, na jeden dzień wystarczy, muszę pomyśleć.Po tym jest tylkoprasowanie.William chciał zobaczyć prasowanie.– Panie Sanders, to mój bratanek, William Bellman.Uścisk dłoni.Dobry wieczór.Arkusze rozgrzanej blachy, wsunięte między fałdy złożonego materiału, chłodziły się.Wzdłuż ściany spakowane kupony materiału czekały na wysyłkę.– To tyle – powiedział Paul, kiedy wyszli.– Teraz widziałeś już wszystko.Oczy Williama zwilgotniały od patrzenia.– Chodź.Weź płaszcz.Wyglądasz na zmęczonego.William trzymał płaszcz między dłońmi.Materiał.Zrobiony z runa.Prawie cud.– Dobranoc, wuju.– Dobranoc, Williamie.Zanim wyszedł z biura Paula, odwrócił się na pięcie.– Farbiarnia…!Paul podniósł zmęczoną dłoń.– Innym razem!– I jak było? – Dora nie zrozumiała nawet jednego słowa na trzy z odpowiedzi syna.Ledwie przeżuwał jedzenie, zanim je połknął, mówił wartko, usta miał pełne kotłów,przędzarek, foluszów, podwójnych draparek, filcu i sama nie wiedziała czego jeszcze.– Rudge pilnuje dostaw, a Bunton kieruje czyszczeniem.Najstarsza tkaczka to pani Rigton i…– Czy pan Bellman tam był? To znaczy stary pan Bellman?Pokręcił głową, usta miał pełne jedzenia.– Pan Heaver to folusznik, a pan Crace jest na polu z ramami do suszenia… nie.Zgadza się?– Nie mów z pełnymi ustami, Will.Widzisz, twój wujek nie oczekuje, że będziesz wszystko wiedział po pierwszym dniu.Kotlet i ziemniaki były już właściwie zimne, ale to nie miało znaczenia.William jadł, nie czując smaku.Myślami nadal był w fabryce, widział, jak to wszystko przebiega, myślał o tym, jak się zazębia, wszystkie procesy, wszystkie maszyny, wszyscy mężczyźni i kobiety, wszystko jako część jednego układu.– A inni? Pozostali? Jak myślisz, polubili cię?Pokazał na usta, musiała poczekać.Nie usłyszała już odpowiedzi.Przełknął, zamknął oczy, głowa zaczęła mu się kiwać.– Do łóżka, Will.Obudził się z szarpnięciem.– Powiedziałem, że pójdę do Czerwonego Lwa.Popatrzyła na syna.Zaczerwienione oczy, blady ze zmęczenia.Nigdy nie widziała goszczęśliwszym.– Do łóżka.Poszedł do łóżka.Rozdział 3A zatem, czy w fabryce polubili Williama Bellmana?Bratanek był obiektem zainteresowania, przybycie Williama stało się tematem wielu rozmów.Pierwszym skutkiem było odgrzebanie starego skandalu dotyczącego jego ojca.Wiedziano, co następuje: Phillip, brat Paula, uciekł, żeby ożenić się z Dorą Fenmore, wbrew woli rodziców.Była tak ładna, że go to usprawiedliwiało, i tak biedna, że ich to tłumaczyło.Rok później znowu uciekł – tym razem zostawił żonę i synka, niemowlaka.Siedemnaście lat to ani długo, ani krótko i Phillipa tak samo zapomniano, co zapamiętano.Sama historia była ważona, przebierana, czyszczona, oliwiona, przędziona, tkana i nacierana świńskim nawozem, aż zaczęła pasować do prawdy jak wełniana czapka z daszkiem do owcy na pastwisku.Gdy opowiedziano ją po raz setny, Phillip Bellman mógł ją podsłuchać i nie rozpoznać w niej opowieści o sobie.Za każdym powtórzeniem role bohatera i drania,zdradzonego i zdrajcy były tasowane, a wraz z nimi przenosiła się sympatia.Prawda zaś wyglądała tak:Po ślubie Phillip nie był tak zakochany, jak mu się wydawało, był tylko oszołomionypięknem i przyzwyczajony, że bierze, co chce, jeśli czegoś chce.Ojciec był dla niego zawsze twardy i Phillip nie miał wątpliwości, że nie pogodzi się z tym małżeństwem.Pani Bellman była głupią kobietą, która z niechęci do męża i z innych osobistych powodów zanadto pobłażała młodszemu synowi.Zaskoczyła go jednak całkowitym brakiem pobłażliwości w sprawie jego małżeństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates