[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.U zwierząt tak działał mechanizm obronny.A u ludzi.Nie był pewien, co mogło spowodować taką reakcję.Jednak bez względu na wszystko, powinien zmierzyć jej ciśnienie i opatrzyć ranę.Ostrożnie wjechał na podjazd.Minął dom i skierował samochód w stronę kliniki.Kiedyś była tu rodzinna farma mleczarska, a w tym budynku mieściły się biura.Gdy przed trzema laty podjął tu praktykę, przerobił go na klinikę dla zwierząt.Wysiadł z samochodu i podszedł do tylnych drzwi, żeby wypuścić Rudy'ego, jednak pies zwinnie przeskoczył przedni fotel i pognał przez ośnieżone pole.Najwidoczniej chciał jak najprędzej oddalić się od nieznajomej.Noah okrążył samochód.– Proszę pani! Słyszy mnie pani?Kobieta nadal nie reagowała.Niezgrabnie wyciągnął ją z kabiny, zataczając się w głębokim śniegu.Nie była duża, lecz bezwładne ciało ciążyło bardzo, gdy niósł ją do kliniki.Otworzył drzwi ramieniem, wyłączył alarm i przez ciemną recepcję przeszedł do pokoju badań.Położył nieznajomą na stalowym stole, który rozsunął na jej długość.– No już, wracaj.– Potrząsał ją jedną ręką, a drugą wyciągał maskę tlenową.Miała stożkowaty kształt dostosowany do zwierzęcego pyska, ale gdy mocno przycisnąć, nada się i dla człowieka.Kobieta otworzyła oczy.Nagle całkiem przytomna zaczęła się wyrywać i krzyczeć.Noah cofnął się, podnosząc ręce w geście poddania.– Proszę się uspokoić.– Delikatnie ujął jej nadgarstek, zamierzając sprawdzić puls.Błąd.Szarpnęła się do tyłu, jakby ją oparzył, po czym z trudem usiadła.Patrzyła na niego jak na szaleńca z siekierą.– Proszę pani.– Stanął tuż przed nią, na wypadek gdyby miała znowu zemdleć.– Wszystko będzie dobrze, naprawdę.Proszę na mnie spojrzeć.W końcu słowa Noaha do niej dotarły.Jej przerażony wzrok zaczynał trochę łagodnieć.Odetchnęła głęboko, starając się odzyskać kontrolę nad sobą.– Proszę się uspokoić.– Powstrzymał pragnienie, by wziąć ją za rękę.– Wszystko będzie dobrze – powtórzył łagodnie.– Jesteśmy w mojej klinice.Jestem.Mam kwalifikacje.– Lepiej nie mówić, że jest weterynarzem.– Muszę panią zbadać, rozumie pani?Znów zaczęła drżeć.Twarz miała bladą jak ściana.– Tak – powiedziała.– Tak, dziękuję.Nie wiem, co się ze mną dzieje.Co ty nie powiesz? – pomyślał.– Wydaje mi się, że zemdlała pani na widok własnej krwi.Doznała pani jakiegoś urazu, więc będę musiał zadać pani kilka pytań i zmierzyć ciśnienie.Teraz już miał pewność, że rozumiała jego słowa.Postanowił zaryzykować, ujął ją pod brodę i zbadał źrenice.Aksamitnie gładka skóra nieznajomej była zimna i wilgotna od potu.Czuł, z jakim wysiłkiem próbowała opanować dreszcze.– Przepraszam – powiedziała drżącym głosem.– Zachowałam się wprost niewybaczalnie.– Wyprostowała ramiona i uniosła głowę.Odzyskała pewność siebie i nagle całkiem się odmieniła.Zniknęła przerażona ofiara, a na jej miejsce pojawiła się opanowana, choć wciąż trochę zszokowana młoda kobieta.– Nie ma powodu do przeprosin.Wielu ludzi wpada w panikę, gdy się zranią i krwawią.– Co tu się znajduje?– Moja klinika.– Rozbiłam samochód przed pana kliniką? Dobrze to sobie wymyśliłam.– Uśmiechnęła się blado.– Czy zdarzało się to pani wcześniej? Mam na myśli omdlenia?– Nie.Dobry Boże, nigdy.– Czy zanim to się stało, odczuwała pani ból głowy, ból w piersi? A może pojawiły się kłopoty z oddychaniem?– Nie.Czułam się dobrze, aż nagle.Nie pamiętam.Zdjął kurtkę i w tym momencie przypomniał sobie, że ubranie ma wybrudzone krwią.Odwrócił się pośpiesznie, żeby tego nie zauważyła, ściągnął koszulę, wcisnął ją do kosza z brudnymi rzeczami i sięgnął po czysty fartuch.Pacjentka zachowywała się teraz wyjątkowo cicho.Kiedy się odwrócił, spostrzegł, że wpatruje się w jego nagi tors.Jej usta – jak na wariatkę miała prześliczne usta – ułożyły się w idealne „O”.– Muszę włożyć czystą koszulę.– Na studiach nie uprzedzano ich, żeby nie rozbierali się w obecności chorych, bo też ich pacjentów rzadko kiedy to obchodziło.– Przepraszam.– Zawiesił na szyi stetoskop, licząc na to, że to ją uspokoi.– Przysięgam, że chcę tylko pani pomóc.Nacisnął stopą pedał i obniżył stół.– Wciąż pani krwawi.Nie, proszę nie patrzeć.– Wyszorował ręce nad zlewem, wyjął z pojemnika bezlateksowe rękawiczki i wkładając je, przyglądał się ranie.– Proszę przesunąć się do tyłu, żeby noga była wyprostowana.Ku jego zdumieniu, posłuchała go bez protestu.Oparła się na rękach i rozejrzała po gabinecie, zatrzymując wzrok na wykresach wzrostu psów i kalendarzu od firmy produkującej leki dla zwierząt.– Nie jest pan lekarzem, prawda?– To moje ulubione pytanie.Widzi pani, gdybym był lekarzem, znałbym anatomię i choroby tylko jednego gatunku, a nie sześciu.I miałbym zaledwie jedną specjalność, a nie dziewięć.– Pewnie często je pan słyszy.– Na tyle często, żeby mnie denerwowało.– Cofnął się o krok, unosząc osłonięte rękawiczkami dłonie.– Nie muszę tego robić.– Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wolałabym, żeby pan kontynuował.To tyle, jeśli chodzi o zgrywanie niedostępnego.– Będę musiał panią zbadać i sprawdzić, gdzie jeszcze się pani zraniła.– Tylko w kolano.Nie zamierzał nalegać.– No dobrze.Wobec tego na razie zajmę się tylko kolanem, ale jeśli pojawią się jakieś inne objawy, na przykład podwójne widzenie, zawroty głowy, cokolwiek, musi mi pani o tym powiedzieć.– Ciśnienie miała w normie, a to był dobry znak.Wybrał nożyce do cięcia bandaża i zaczął przecinać spodnie z ciemnej wełny.Cienka, kosztownie wyglądająca skóra botków była przesiąknięta krwią.Skaleczenie miało łukowaty kształt.Musiała rozciąć nogę o coś pod deską rozdzielczą.– Tuż nad kolanem jest głęboka rana cięta.Trzeba będzie założyć szwy.– Może pan to zrobić?– Nie jestem chirurgiem plastycznym.Z całą pewnością po moim szyciu zostanie blizna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates