[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wasza aja będzie z wami cały czas, ale ma już swoje lata.Jeśli będziecie musieli ją zostawić, żeby ratować własne życie, zróbcie to.Bhawani łzy napłynęły do oczu.Co to miało znaczyć? Co to za zatrważające słowa? Dlaczego ma uciekać z własnego domu, do tego jeszcze bez abby? Świat stał się nagle niezrozumiały.– Przykro mi, jeśli cię przestraszyłem.Na wyjaśnienia brak teraz czasu, ale sytuacja jest więcej niż krytyczna.Kiedy to wszystko już się skończy, a tak się ponad wszelką wątpliwość stanie, moja słodka Bhawani-beti, wtedy ci wyjaśnię, o co tu chodzi.Potraktuj całą tę sprawę jak przygodę.Czyż nie wygrywasz zawsze w chowanego? No więc postępuj dokładnie tak, jak podczas tej zabawy: bądź szybka i sprytna.Dobrze?Dziewczynka kiwnęła głową.Przełknęła z trudem ślinę i z całej siły próbowała powstrzymać napływające łzy.Przygoda? Zabawa? To wszystko jawiło się jej raczej jak jedna z tych historii z dreszczykiem, jakie opowiadała sobie służba kuchenna wieczorem przy ogniu i którym niekiedy po kryjomu się przysłuchiwała.– A gdy zgubisz ścigających was mężczyzn, wtedy pójdź do świątyni Parwati i proś boginię, by ci pomogła.Obiecujesz mi?Bhawani skinęła powtórnie głową.Drżała z lęku.Zarazem mieszało się z nim uczucie dumy.Jeszcze nigdy ojciec tak z nią nie rozmawiał.Po raz pierwszy w życiu nie traktował jej jak małej, rozpieszczonej dziewczynki, ale mówił z nią jak z kobietą.Naturalnie obieca mu to wszystko.Miała już prawie jedenaście lat, była niemal dorosła – w końcu jej kuzynka w wieku trzynastu lat wyszła za mąż.Widźaj skończył osiem lat, ale przeważnie zachowywał się jak małe dziecko.Nawet jeśli jako jedyny męski potomek miał więcej praw niż ona, to jednak ojciec powierzył jej, Bhawani, odpowiedzialność za brata, a ona była pewna, że sprosta temu wyzwaniu.Ojciec uśmiechnął się do niej.– Wiedziałem, że jesteś już dużą, dzielną dziewczynką.A skoro jesteś dostatecznie duża, żeby.Głośny brzęk kazał mu przerwać.Brzmiało to tak, jakby mosiądz uderzył o płytki; odgłos, który Bhawani znała aż za dobrze.Widźaj już wiele razy strącał z cokołu napełnioną wodą i pływającymi w niej kwiatami czarę przy wejściu.Ale tym razem nie było słychać towarzyszącego upadkowi okrzyku triumfu wydanego przez brata, podobnie jak następującej po nim cichej krzątaniny służby i odgłosów sprzątania.Raptem wszystko zaczęło się dziać jednocześnie.Wysoki mężczyzna w turbanie, o ciemnej skórze i złowrogim spojrzeniu, wpadł do pokoju, wymachując szablą.Za nim wbiegli inni mężczyźni, wszyscy w walecznych pozach.Na twarzy ojca Bhawani odmalowało się przerażenie.Popchnął córkę do okna i wyrwał jej z rąk lalkę, a potem wystawił ją na zewnątrz i opuścił na cokół.Stamtąd był już tylko jeden skok do ogrodu.– Nie, abba! Ja.– Uciekaj! Biegnij! Szybko!Wcisnął jej do ręki jakieś zawiniątko, dał lekkiego kuksańca i odwrócił się.Bhawani usłyszała krzyczących i miotających się intruzów.Sądząc po dochodzących dźwiękach, rozbijali wszystko, co znajdowało się w pokoju.Słyszała, jak ojciec mówił coś spokojnym tonem, potem doszło do niej już tylko rzężenie.Uczepiła się gzymsu i podciągnęła odrobinę, aby rzucić okiem do środka.Ale w tym momencie przy oknie pojawił się jeden z napastników.Bhawani zeskoczyła na ziemię i uciekła.Zaczęło się już zmierzchać, gdy odważyła się wyjrzeć ze swej kryjówki.Brata, jeszcze bardziej przestraszonego niż ona, zostawiła na chwilę wewnątrz spróchniałego drzewa, w którym często się bawili, gdy byli młodsi, a w którym teraz było o wiele za ciasno dla obojga.Wstrzymując oddech, przemknęła ostrożnie do głównego budynku.Domyśliła się, że napastnicy już wiele godzin wcześniej opuścili dom, podobnie jak wszyscy mieszkańcy i służący.Nad domostwem zalegała śmiertelna cisza.Słychać było jedynie łagodny szelest zasłon trzepocących na zewnątrz otwartych okien.Oczekiwała spustoszeń, może nawet jakiegoś rannego czy wręcz trupa leżącego na podłodze.Jednak pośród roztrzaskanych mebli i potłuczonych naczyń znalazła tylko swoją lalkę; jej połyskliwy strój był podarty, a bursztynowe oczy nieruchomo patrzyły w sufit.Na zwiędłym kwiecie frangipani w jej rozplecionych włosach powoli osiadał kurz.1Goa, rok 1632Miguel Ribeiro Cruz przewracał się niespokojnie w swej koi.Śniło mu się, że wreszcie dotarli do wybrzeży Goa.Sen był tak realistyczny, że niemal słyszał szaleńczy tupot nóg na głównym pokładzie, plugawe przekleństwa marynarzy i rozkazy oficerów.Miguel przewrócił się na lewy bok i zasłonił ramieniem prawe ucho, broniąc się przed hałasem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates