[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krew plamiła Mu włosy, spływała po czole, usta miał skaleczone, ramiona garbił trochę, jak gdyby usiłował uchronić obolałe plecy od zetknięcia z szatą.Patrzył na ludzi i nie mogłem odczytać wyrazu Jego twarzy.Wydawał się zamroczony, ale oczy miał żywe.Nie było w nich lęku ani nienawiści, ani zdumienia, może było pytanie.Odetchnąłem głęboko uświadamiając sobie, że to jest tylko obraz, którego przemożną realność podkreśla w dużym stopniu znakomita ekspozycja.- Świetne - powiedziałem.- Zadziwiająca zdobycz.Kto to namalował? Głos Ludwiga zabrzmiał w mrokach lekko zachrypnięty, wezbrany zniecierpliwieniem:- Jakiś malarz.Nieważny.Był nikim.Nigdy o nim nie słyszałeś.- Niemożliwe.Taki malarz nie mógł być nikim.Wykluczone.Patrzyłem teraz na obraz moimi drugimi oczami i już nie widząc ludzkiego dramatu człowieka osaczanego, badałem, jak dokonał się cud złudzenia na płótnie.To był obraz bezsprzecznie niemiecki, ale przypominał dzieła Tintoretta czy też w swoim realizmie, w sposobie portretowania - dzieła Caravaggia.Któż inny, jeśli nie Tintoretto śmiałby umieścić efektownie na pierwszym planie taką pomniejszą postać dramatu, jak ten napierający Rzymianin? Podobne przecież zuchwalstwo przejawił w swoim wielkim „Wniebowzięciu”, wysuwając na pierwszy plan przepyszną o bujnych kształtach kobietę na schodkach, podczas gdy postać Maryi Panny ulatująca w niebo jest maleńka.- Nie dostrzegasz tu szczegółów - powiedział Ludwig.Czy nie dostrzegałem? Gniewny tłum tworzył półkole w dolnej części z lewej strony, zrównoważonej łukiem ciemnej strzępiastej chmury, niskim wzgórzem i balkonem Piłata w górnej części z prawej, a samotna postać Chrystusa stanowiła środek tej przekątnej, chociaż pozornie tak nie było.Postacie w tłumie skracały pierwszy plan swym zagęszczeniem, natomiast balkon i wzgórza z obu stron powyżej tej postaci środkowej nadawały perspektywę chmurom i wywoływały wrażenie głębi.To było przedpołudnie po nocy deszczowej, wśród skruszałych płyt dziedzińca lśniły kałuże.Światło, padając na obraz słabo spoza moich pleców, dosyć wyraźnie ukazywało motłoch, ale największy blask oświetlał tę część, gdzie Chrystus stał blady na tle marmurowego filaru pod balkonem i ściany z nierównych kamieni.- Patrz na tych ludzi! - powiedział Ludwig.Trudno ogarnąć wszystko we wspaniałym obrazie jednym spojrzeniem, trudno też zobaczyć wszystko w ciągu pierwszych paru minut.Po obejrzeniu całości przystępuje się do rozpatrywania szczegółów zależnie od usposobienia i od zainteresowań.Ja jeszcze nie byłem gotów zająć się akurat motłochem, ale zacząłem mu się przyglądać, skoro Ludwig zwrócił mi na to uwagę.Ludzie podjudzeni do furii potępienia i nienawiści.Widziałem w nich życie i napięcie.Wrzeszczeli przekleństwa, spluwali, wymachiwali pięściami i sięgali po kamienie tam, gdzie bruk pękał pod kopytami koni.Malarze Renesansu malowali swoich współczesnych i umieszczali ich w Ziemi świętej, w Egipcie, w Grecji starożytnej - wszędzie, dokąd tylko przenosili się wyobraźnią.To, że ten obraz namalował Niemiec, mogłem poznać po postaciach.Artyści z tamtej szkoły, przynajmniej ci lepsi, byli portrecistami.Toteż malowane przez nich tłumy czy grupy, ilekroć oglądamy je uważnie, rozpadają się na poszczególne jednostki.Zwróciłem uwagę na ten motłoch teraz, w istocie mniej liczny, niż zrazu się wydawało.Natychmiast zobaczyłem siebie.Znajdowałem się w trzecim rzędzie ludzi odpychanych przez Rzymianina z puklerzem.Odszedłem o krok od ustępujących dwóch pierwszych rzędów, żeby pochylić się i podnieść coś do rzucenia.Już zaciskałem palce na odłupanym kawałku płyty, który mieścił mi się w dłoni.I chyba mamrotałem obelżywie.To nie było tylko podobieństwo: to był portret.Goliłem się od dość dawna, żeby już znać własną twarz doskonale, a ta twarz na obrazie nie starsza, i nie młodsza, była właśnie taka, jaką znałem.Wyrazu jej nie mógłbym nazwać swojskim, bo normalnie nie jestem skłonny do nienawiści ani przemocy i pościgów z ludzką sforą, ale to była twarz moja i musiałem uznać fakt, że napiętnował ją niegodziwy zamysł.Przelotnie poczułem dziwne, niepokojące pragnienie: sięgnąć, chwycić, zniszczyć.Odwróciłem się do Ludwiga.- Widzę to - powiedziałem.- Wezwałeś mnie tutaj, żebym zobaczył ten obraz czy siebie samego?Ludwig odpowiedział w napięciu, ale już niezniecierpliwiony, teraz, kiedy przestał nakazywać sobie cierpliwość.- Na jedno wychodzi.Obiecuję ci niespodzianki.Na tym płótnie jest coś więcej niż tylko farba i werniks.Znów patrzyłem na obraz.Wydawał mi się zniekształcony, pozbawiony równowagi i perspektywy.Widziałem przede wszystkim tę pochylającą się ukradkiem, tchórzliwie postać z moją twarzą.Trochę dalej, w prawo, jakieś dziecko też sięgało po odłamek bruku, o ileż zgrabniej niż ja, o ileż swobodniejsze w swoim zamierzeniu i ruchu, raczej instynktownym niż podle okrutnym.Patrząc na tę scenę, nie mogłem nie utożsamiać się z mężczyzną, który miał moją twarz, i nieomal czułem do tego dziecka urazę, bo ono naśladowaniem mnie podkreślało dziecinną głupotę reakcji dorosłego.Już odważniejsi ode mnie byli ci, którzy wrzeszczeli i machali pięściami.- Niemożliwe - powiedziałem.- Ten obraz nie jest prymitywnym pastiszem, namalowanym przez fałszerza.Nie sądzę, żeby go namalował któryś z malarzy współczesnych po to, by wpasować tu mój portret dla żartu.A jednak to jestem ja! Bezsprzecznie.- Ten obraz jest rzeczywiście stary.Z siedemnastego wieku.Malarz, powtarzam, był nikim.Niejaki Rohlmann: Bonifacy Rohlmann.I nie ma w tym ani cienia żartu, zapewniam cię.Ludwig powiedział to bardzo poważnie, wpatrzony w obraz z wielkim skupieniem.Zawsze miał cerę raczej bladą - nawet wtedy, gdy, rzadko zresztą, przebywał w blasku słońca, dziś jednak to była bladość woskowa, co w przypadku ludzi tęgich i o pełnych twarzach jest dosyć zastanawiające.- Reinkarnacja? - zaryzykowałem niepewnie.- Ja w reinkarnację nie wierzę, ale.- Nie, nie - Ludwig przerwał mi i prawie bełkotliwie dokończył za mnie: - Gdybyśmy żyli więcej niż jeden raz i to w różnych stuleciach i tak z pewnością nie mielibyśmy takich samych twarzy.Wykluczone.Zmieniają się czasy, zmieniają się twarze, obyczaje, środowisko, związki krwi.Przykładem są wspaniałe dawne portrety.Nie, to wcale nie jest rozwiązanie.Cichy dzwonek zasygnalizował, że następny gość wjeżdża windą na czwarte piętro.Ludwig przeprosił mnie i wyszedł niewątpliwie z ulgą, że nie musi prowadzić dalej tych niecodziennych i dosyć już zawrotnych rozważań.Ja z wysiłkiem woli spojrzałem na obraz znowu po prostu jak na obraz, nie zatrzymując wzroku na postaciach.Zainteresowały mnie szczegóły.Balkon Poncjusza Piłata był pusty.Malarz mniejszej miary umieściłby tam patrzącego Piłata, uczyniłby z niego symbol.Ten malarz jednak wiedział swoje.Piłata mogło tam nie być.Pusty balkon miał dostateczną symboliczną wymowę.Z korytarza doleciały głosy i drzwi się otworzyły.Ludwig wprowadził Neila Carltona.Przywitaliśmy się bezceremonialnie, swobodni wobec siebie, jak zwykle bywają ludzie, którzy często się widują.Neil jest duchownym, ale odkąd został redaktorem naczelnym jednego z przodujących czasopism protestanckich, występuje jako „wielebny” tylko na terenie ściśle oficjalnym.Dosyć wysoki, dystyngowany, ma przystrzyżone ciemnorude wąsy, gęste siwe brwi i łagodne oczy; raczej bystry obserwator niż wojujący krzyżowiec.Znawca raczej literatury i muzyki niż malarstwa, chociaż często spotykam go w różnych galeriach, gdzie przejawia upodobanie do malarzy nowoczesnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates