[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów zajęła się scenariuszem.Przez chwilę czytała.Film był komedią muzyczną, adaptacją książki „Pan Smith jedzie do Waszyngtonu”.Dodano do niego wątek o zamieszkach studenckich.Chris grała główną rolę - była nauczycielką psychologii, która trzyma stronę rebeliantów.Zdążyła już to znienawidzieć.To bzdura! Ta scena jest kompletną bzdurą! Choć nie była w tych sprawach biegła, intuicyjnie potrafiła odróżnić slogan od prawdy i przebić się przez wielosłowie, odnajdując ukryty sens.Dlatego właśnie uzasadnienie zamieszek wydało jej się bzdurne.To nie trzymało się kupy.„Co im przyszło do głowy? - zastanawiała się.Konflikt pokoleń? Kretyni; mam dopiero trzydzieści dwa lata.To przecież czysta bzdura, to.!”Spokojnie.Jeszcze tylko tydzień.Skończyli zdjęcia studyjne w Hollywood.Zostało tylko kilka scen w miasteczku uniwersyteckim, których kręcenie mieli zacząć tego ranka.Studentów nie było, wyjechali na Wielkanoc.Poczuła senność.Ciężkie powieki.Odwróciła stronę.Jaka poszarpana.Uśmiechnęła się rozbawiona.Jej brytyjski reżyser, kiedy był zdenerwowany, odrywał trzęsącymi się rękoma kawałki kartki i przeżuwał je tak długo, dopóki nie utworzył z nich w ustach papierowej kuli.Kochany Burkę.Westchnęła.Obejrzała z czułością brzeg skryptu.Strony wyglądały jak wygryzione.Przypomniała sobie o szczurach.Te małe skurwiele umieją wybijać rytm.Musi pamiętać, aby rano powiedzieć Karlowi, że trzeba zastawić na nie pułapki.Odprężyła się.Scenariusz wysuwa się z rąk, ale pozwala, żeby spadł na podłogę.To bzdura.Bzdura.Ręka błądzi w poszukiwaniu wyłącznika światła.Tam.Westchnęła.Przez moment leżała nieruchomo.Prawie zasypiała.Potem jednym ruchem zrzuciła z siebie kołdrę.Okropnie gorąco.Małe kropelki pary spływają powoli po szybach okna.Chris śpi.Śni o śmierci.Śmierci ostatecznej, nieodwracalnej.Dzwony.Ale przecież wtedy nic się już nie słyszy.Nic nie widzi.Wszystko rozkłada się w nicość.Nie będzie mnie.Umrę.Nie będzie mnie już na zawsze.Och, tatusiu! Nie pozwól im tego zrobić.Nie pozwól, żeby mnie nie było.Świdrujący dzwonek.Telefon.Poderwała się czując, jak okropnie wali jej serce.Sięgnęła do telefonu jeszcze drżąc z przerażenia.Podniosła słuchawkę; drugi reżyser.- W garderobie o szóstej, złotko.- Będę.- Jak się czujesz?- Jeśli dam radę dowlec się do łazienki, to dalej może jakoś pójdzie.Zachichotał.- No, to na razie.- Dobra.I dziękuję.Położyła słuchawkę.Przez chwilę siedziała nieporuszona myśląc o swoim śnie.O śnie? Bardziej przypominał jawę.Ta przerażająca wyrazistość.Nagła jasność w głowie.Niebyt.Nieodwracalny.Nie potrafiła sobie tego wyobrazić.Boże, to niemożliwe!Myślała intensywnie.Wreszcie pokiwała głową.Ale tak jest.Poszła do łazienki.Włożyła szlafrok i szybko zeszła do kuchni.Widok skwierczącej na patelni szynki sprowadził ją do rzeczywistości.- Dzień dobry pani.Siwowłosa Willie wyciskała sok z pomarańczy.Miała podkrążone oczy, w jej głosie przebijał obcy akcent.Szwajcarski, tak jak u Karla.Chris wytarła dłonie w papierowy ręcznik i podeszła do kuchenki.- Sama to zrobię, Willie - oznajmiła.Współczująca jak zawsze, dostrzegła zmęczone oczy służącej.Kiedy Willie odwróciła się do zlewu, nalała kawę do filiżanek.Usiadła przy nakrytym stole.Uśmiechnęła się, gdy spojrzała na swój talerz.Purpurowa róża.Regan.Mój aniołek.Często rankiem, kiedy Chris szła na zdjęcia, Regan cichaczem wysuwała się z łóżka, zakradała do kuchni i kładła na jej talerzu kwiat.Potem mrużąc zaspane oczy wracała do siebie.Chris poczuła skruchę: przypomniała sobie, że omal nie nazwała córki Gonerillą.To by dopiero było! Uśmiechnęła się do swoich wspomnień.Wypiła nieco kawy, ale kiedy ponownie spojrzała na różę, nagle posmutniała.Jej duże zielone oczy napełniły się łzami.Przypomniał jej się inny kwiat, synek, Jamie.Umarł dawno temu, kiedy miał trzy latka, a Chris była młodą nieznaną chórzystką na Broadwayu.Przysięgła sobie wtedy, że już nigdy nikomu nie odda się tak bez reszty jak Jamiemu.I jak jego ojcu, Howardowi MacNeil.Odwróciła wzrok od róży i skojarzyła mgiełkę pary nad kawą z koszmarem niedawnego snu.Zapaliła papierosa.Willie podała sok.Chris przypomniała sobie o szczurach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates