[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stanęła przed biurkiem, mocno splatając ręce na piersiach, napięta jak sprężyna.Paul opadł na elegancki obracany fotel kryty skórą w kolorze karmelu, patrząc na nią z otwartymi ustami.–Zamordowany? – powtórzył.Przyciągnęła wyściełane krzesło przed biurko.–Greg ma dysk wideo, nagrany przez ojca tuż przed śmiercią.Jego zdaniem nagranie dowodzi, że Gregory nie popełnił samobójstwa.Został zamordowany.–Ja cię kręcę – jęknął Paul.Melissa milczała.–Widziałaś nagranie?–Greg mi je odtworzył.–Co na nim jest?–Gregory siedzi za biurkiem.Tutaj, w tym gabinecie.Musiało być późne popołudnie, niedługo potem został zabity.Był na zebraniu komitetu wykonawczego, przypomniał sobie Paul.W połowie wyszedł i wrócił do gabinetu.Nic niezwykłego; w przeszłości często tak robił.Zebrania zawsze go irytowały, zwłaszcza gdy trzeba było podjąć jakieś nieprzyjemne decyzje.–Wyglądał na pijanego – mówiła Melissa.– Zalanego w pestkę.Mamrotał do kamery stojącej na biurku.–Co?Melissa wzruszyła ramionami.–W większości trudno zrozumieć.Bełkot.Ale miał magnum na biurku i powiedział, że ktoś chce go zabić.„Pistolet jest do obrony – powiedział.– Ten pistolet mnie ocali.” – I?–To wszystko.Gadał niezrozumiałe.Greg mówi, że sprowadzi specjalistów, by poddali nagranie obróbce i wyciągnęli, ile tylko się da.–Pokazał je policji?–Jeszcze nie.Dopiero co sam je otrzymał, pocztą międzybiurową.–Pokonanie piętnastu metrów korytarza zajęło ponad miesiąc?Melissa prawie się uśmiechnęła.–Greg przez cały czas był w Nowym Jorku.Wrócił dopiero wczoraj i wtedy przejrzał pocztę.–Aha.Rozumiem.– Paul spojrzał przez panoramiczne okno w stronę rzeki, potem popatrzył na Melissę.Sprawiała wrażenie spiętej, czujnej.Ale nie złej, jak wtedy na zebraniu zarządu.Zapytał:–Dlaczego mi to mówisz?–Doszłam do wniosku, że powinieneś wiedzieć.–Nie masz do mnie żalu? Chodzi mi o Joannę.Silne emocje odbiły się na jej twarzy, ale natychmiast odzyskała panowanie.–Bolało, gdy mnie rzuciłeś, Paul.Czując rumieniec, rozłożył ręce i rzucił obronnym tonem:–W zasadzie cię nie rzuciłem, prawda?Grobowym tonem Melissa odparła:–Zwij to, jak chcesz.Gdy tylko zacząłeś uganiać się za żoną szefa, zabrakło ci dla mnie czasu.–Zakochałem się.Migdałowe oczy Melissy omiotły przestronny gabinet, poddając go drobiazgowej inspekcji.–Tak.Potrafię zrozumieć.Paul chciałby się wściec, ale okropnie się bał, że Melissa ma rację.–W każdym razie dzięki za informację.–Nie ma sprawy.– Podniosła się.Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej uda opięte minispódniczką w kolorze leśnej zieleni i długie smukłe nogi we wzorzystych zielonych rajstopach.–Do diabła, kto chciałby zabić Gregory’ego? – mruknął, gdy szła do drzwi.Melissa odwróciła się w jego stronę.–Może facet, który zajął jego miejsce.I jego żona.Paul zgarbił się w fotelu jak ogłuszony.–Nie mówisz poważnie!Wzruszyła ramionami.–Tak myśli Greg.I tak powie policji.Przez długi czas Paul siedział za biurkiem, gapiąc się w okno, w przestrzeń.Oczami wyobraźni widział, jak Gregory siedzi w tym samym pokoju, z rewolwerem Smith Wesson.357 Magnum z naściennej kolekcji broni i opróżnioną do połowy karafką Gentelman Jack na biurku.Włożył lufę do ust i palnął sobie w łeb, przekonywał się w duchu Paul.Nikt go nie zamordował.Sukinkot popełnił samobójstwo, ale najpierw nagrał ten parszywy dysk, żeby zostawić po sobie jak najwięcej smrodu.Wiedział o Joannie i o mnie.Ten dysk to jego zemsta.Ale dlaczego Joanna kazała poddać zwłoki kremacji? Nie można ekshumować prochów i szukać dowodów morderstwa.Paul potrząsnął głową, próbując odpędzić rodzące się podejrzenia.Powoli podniósł się z fotela i podszedł do wielkiego okna wychodzącego na rzekę.Zerknął na zegarek, potem za doki i statki, za samą rzekę, w czyste błękitne niebo, ciemniejące z nadejściem zmierzchu.Jest.Jasna błyszcząca gwiazda sunęła szybko z zachodu na wschód, tnąc niebo w milczącej celowości.Stacja kosmiczna Rockledge.Wydawało się, że przyzywa go jak pewna, niezachwiana nadzieja.Dziś wieczorem, pomyślał.Będę tam dziś wieczorem.Zostawię za sobą cały ten szajs i znajdę się tam, gdzie wszystko jest jasne i nieskomplikowane.Zadecydował, że jako nowy dyrektor generalny odwiedzi wszystkie wydziały operacyjne korporacji, poczynając od laboratoriów badawczych i fabryki prototypów na pokładzie stacji kosmicznej Rockledge Corporation.Stamtąd chciał udać się do rozproszonych podpowierzchniowych schronów tworzących Bazę Księżycową, ale nawał nowych obowiązków zmusił go do odłożenia tej przyjemności na później.Wpadł na pomysł, że zabierze Joannę do stacji kosmicznej.–Miesiąc miodowy w zerowej grawitacji – powiedział.–Na pokładzie stacji kosmicznej? – Joanna była trochę przestraszona.–Spodoba ci się – kusił.– Stan nieważkości jest lepszy niż łóżko wodne.Wreszcie wyraziła zgodę.Niechętnie, jego zdaniem.Brzęczyk interkomu wyrwał go z zadumy.–O co chodzi? – zawołał, nie ruszając się od okna.–Przyszedł pan Arnold, panie dyrektorze.Paul odwrócił się do biurka.–Przyślij go.Ruszył do drzwi, zastanawiając się, dlaczego sekretarka wpuściła Melissę bez zapowiedzi, ale zatrzymała przewodniczącego rady nadzorczej.Bradley Arnold z uśmiechem wszedł do gabinetu, z uznaniem rozglądając się po wnętrzu.–Nie poznaję tego miejsca – powiedział swoim dychawicznym, chrapliwym głosem.Paul poprowadził go do okrągłego stołu konferencyjnego, stojącego w kącie obok baru wbudowanego w ścianę.–Ach, ten kącik poznaję – rzekł Arnold, powoli i z wysiłkiem opuszczając klocowate ciało na krzesło.– W ciągu paru ostatnich miesięcy Gregory spędzał tu więcej czasu niż za biurkiem.–Chciałbyś coś…? – zapytał Paul.–Nie, nie, nie – odparł Arnold, energicznie machając rękami przed twarzą.Protestuje zbyt przesadnie, pomyślał Paul, ale wysunął krzesło i usiadł obok przewodniczącego.–Wieczorem lecisz do zakładów na orbicie, prawda? – zapytał Arnold.Pokiwał głową.–Lecimy z Joanną za godzinę.Wyłupiaste oczy Arnolda zogromniały.–Joanna leci z tobą?Zmuszając się do uśmiechu, powiedział:–Swego rodzaju miesiąc miodowy.Tylko trzy dni, więcej nie mogę wykroić.–Miesiąc miodowy w kosmosie – mruknął Arnold.– Tylko były astronauta mógł wpaść na taki pomysł.–Powinieneś spróbować.Mam na myśli wycieczkę na orbitę.–Ja? – Arnold okazał niekłamane zaskoczenie.– W kosmosie? Nie, wielkie dzięki!Zostanę tutaj, z twardą ziemią pod nogami.Nie lubię nawet wyjazdów do Kalifornii, gdzie ziemia drży tak często.–Nieważkość jest cudownym lekiem na artretyzm – powiedział Paul.– Zerowa grawitacja może leczyć.Kręcąc głową tak mocno, że przekrzywił się tupecik, Arnold odparł:–Radzę sobie świetnie na Ziemi.Paula korciło, by powiedzieć, że w stanie nieważkości nie musiałby przejmować się nadwagą, ale ugryzł się w język.Arnold jest przewrażliwiony na punkcie swojej tuszy, pomyślał.Między posiłkami i przekąskami.–Przejdę prosto do sedna, Paul – powiedział starszy mężczyzna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates