[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle poziom wody obniżył się.Wlazłem chyba na jakiś trawnik.Biegiem? Nie! Chyba szybciej byłoby kraulem.Pomyślałem jednak, że wyglądałbym zbyt śmiesznie.Nawet sam wobec siebie.Dotarłem wreszcie do pocztowych garaży, skierowałem się do biura.Szef patrzył na mnie w milczeniu, a ja czułem się jak nasycona brudną wodą gąbka.Rzuciłem mu kluczyki na biurko.Na skrawku papieru napisałem tylko: Mount - view Place 3435.- To jest ulica, przy której, jeżeli nie odpłynął, stoi samochód.Możecie go sobie sprowadzić.- Czy chce pan powiedzieć, że opuścił pan samochód?- Chce tylko to powiedzieć, że to on mnie puścił kantem!Podstemplowałem wszystko, co należało podstemplować, rozebrałem się do gaci i wcisnąłem się w kaloryfer.Moje ubranie starannie na nim ułożyłem.Popatrzyłem na prawo.Niedaleko ode mnie, też wciśnięty w kaloryfer grzał się Tom Moto.Też tylko w gaciach.Zaczęliśmy rechotać ze śmiechu.- Po byku nas urządziło, co? - stwierdził.- Nie do wiary!- To wszystko robota Stone'a, nie?- Bez wątpienia.Ten buc się już o to postarał.Wymodlił ten deszcz! Ugrzązłeś?- No jasne - odpowiedział.- Ja też.- Słuchaj - powiedziałem - mój samochód ma już ze dwanaście lat, a twój o te kilkanaście mniej.Mógłbyś mnie trochę popchnąć? Bo inaczej ten gruchot nie zaskoczy.- Okay!Ubraliśmy się i opuściliśmy te gościnne pokoje.Moto kupił przed trzema tygodniami nowiuteńki samochód.Ale i on się zborsuczył.Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku.Ach, ty wszechpotężny Boże - pomyślałem tylko.Woda zalała nowiuteńkie dywaniki w nowiuteńkim samochodzie Mota.- Zabity - stwierdził świeży właściciel.Bez żadnych nadziei przekręciłem kluczyk w stacyjce w moim starym zardzewiałym trupie.Akumulator wydał z siebie jakby jęk, ale iskra była za słaba.Parę razy wcisnąłem pedał gazu.Zaskoczyło! Chcąc go rozgrzać, dałem jeszcze do dechy.Zawył.I ja też.Podgrzałem jeszcze trochę i pchnąłem milczące cacuszko Toma.Mijały metry, a ten nawet nie pierdnął.Dopchałem go więc do stacji benzynowej i zostawiłem Toma w jego cudzie techniki, a sam ruszyłem do domu.Przyrzekłem to przecież Betty i jej wdziękom!12Ulubionym listonoszem Stone'a był Mathew Bettles.Jego koszule były zawsze świeże i wyprasowane.Prawie wszystko co miał na sobie zawsze wyglądało jak nowe, dopiero kupione.Buty.Koszula.Spodnie.Czapka.Buty były zawrze wypolerowane na najwyższy błysk i połysk.Chyba niczego nie prał dwa razy.Najmniejsza plamka na koszuli czy spodniach musiała powodować grymas jego niesmaku.! wdzięczny wyrzut którejś z kończyn górnych w stronę kubła z „aż tak zapaskudzoną” częścią garderoby.Kiedykolwiek pojawiał się Mathew na horyzoncie, bądź przechodził w dali, Stone szeptał:- Przypatrujcie się mu, to prawdziwy listonosz.Mówił to zawsze niezwykle dramatycznie, a na pewno serio.Oczy zachodziły mu prawie łzami z tej miłości do tak wzorowego urzędnika amerykańskiej poczty.A Mathew stał przed tym swoim pulpitem rozdzielczym, dniami, a często i nocami, wyprostowany i czysty, w uroczyście i odświętnie lśniących butach, pełen animuszu i niepojętej radości wpychał amerykańskie przesyłki w odpowiednie przegródki.- Pan jest przykładem dla wszystkich listonoszy, Mathew!- Dziękuję , dziękuję bardzo, Mr.Jonstone.Pewnego ranka, o wpół do piątej rano, pojawiłem się jak zwykle w biurze Jonstone'a.Siedział przy biurku, w tej swojej ciemnoczerwonej koszuli, złamany w pół, z wbitym w blat stołu czołem.Moto podszedł do mnie i wyszeptał:- Mathew został wczoraj aresztowany!- Aresztowany?- No, wybierał pieniądze.Otwierał listy kierowane do świątyni Nekalayla i wyciągał gotówkę.I to przez piętnaście lat.- Jak go przyskrzynili? Kto na to wpadł?- Te stare ciotki.Te szajbuski wysyłały banknoty w listach i nigdy nie otrzymywały słów podzięki ani żadnej informacji zwrotnej o nadejściu datku.- Nekalayla zameldowała o tym policji, a policja zaczęła obserwować Mathew.Złapali go w końcu, jak otwierał listy i kasował szmalec.- I ja mam w to uwierzyć?- No.Złapali go wczoraj, w samo południe.Musiałem oprzeć się o ścianę.Nekalayla zbudował tę olbrzymią świątynię i kazał pomalować ją na ohydny zielonkawy kolor, myśląc chyba przy tym o kolorze amerykańskich nominałów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates