[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prawej stronie stał długi dębowy stół, a nanim dwa duże srebrne naczynia i wielka, alabastrowa grecka waza pełna lilii.Oszołomiona tym luksusem, ruszyłamw stronę wysokich hebanowych drzwi z pozłacanymi klamkami.Znalazłam się w pokoju, który uznałam za salon.Było tu ciemniej niż w holu.Część okiennic została zamknięta i tylko kilka promyków światła przedostawało się do wnętrza.Ale kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do panującego półmroku, aż jęknęłam, zachwycona elegancją iurokiem wnętrza.Tyle piękna na raz - to było dla mnie aż za wiele.Ostrożnie przeszłam po posadzce z czarnych, marmurowychkwadratów, przykrytej jedwabistymi dywanami.Sześć wysokich okien wychodziło na taras; wisiały na nich zasłonyz fioletowego brokatu przetykanego złotem.Dwie sofy w tym samym kolorze,z rzeźbionymi, pozłacanymi oparciami, stały przed olbrzymim kominkiem z białego marmuru.Na gzymsie nadkominkiem postawiono dwa kandelabry, w których osadzono wysokie świece koloru kości słoniowej.Między nimistał wenecki zegar, zdobiony porcelanowymi aniołkami oraz złotymi, różowymi i turkusowymi kwiatkami.Nadkominkiem wisiało lustro z tak delikatnego szkła, że wydawało się, iż wystarczy dmuchnąć, by się rozprysło.Byłam pewna, że ono też pochodzi z Wenecji.Sufit był nadzwyczaj wysoki.Przedstawiał scenę biblijną -anioły, Madonna, święci, całkiem jak na suficie w Kaplicy Sy-kstyńskiej, którą widziałam w bazylice watykańskiej.Oszołomiona tym wszystkim rozglądałam się wokół, wciążdostrzegając nowe cuda - orzechowe i mahoniowe szafy pełne starego szkła, porcelany i wyrobów z kości słoniowej, pozłacane krzesła, marmurowe popiersia.A potem, w przeciwległym końcu pokoju, dostrzegłam fortepian.Fortepian koncertowy! Moje serce zabiło z radości.Podbiegłam do instrumentu.Pudło, podobnie jak większośćmebli tutaj, było malowane i pozłacane.Poszukałam nazwiska wytwórcy i odkryłam, że to Bechstein.Usiadłam,podniosłam klapę i dotknęłam klawisza.Rozległ się cudowny dźwięk.Kiedyś muzyka wypełniała moje życie.Tata mówił, że odziedziczyłam talent po jego matce, Hiszpance.Od dzieckamarzyłam o tym, by zostać pianistką.Ale to już należało do przeszłości.Najpierw umarła mama, a wkrótce po tym, jak otrzymałam stypendium w Królewskiej Akademii Muzycznej, ojciec miał wylew.Mimo iż udało mu się przeżyć,został częściowo sparaliżowany.Ani moja starsza siostra, Betty, ani ja nie chciałyśmy oddawać go do domu opieki, postanowiłyśmy więc wspólnie się nim zajmować.Betty, chociaż niechętnie, przyznała, że muszę zapomnieć okarierze muzycznej i zamiast tego skończyć szkołę pielęgniarską.Tata nigdy się nie dowiedział, ile mnie kosztowała ta decyzja.Powiedziałam mu tylko, że zmieniłam zdanie i wybrałam zawód, który zawsze i wszędzie zapewni mipracę.Uznał moje argumenty, ponieważ często wspominałam, że chciałabym podróżować.Kiedy jednak skończyłam szkołę, opieka nad tatą i praca na pół etatu w szpitalu nie zostawiały czasu na wojaże.Wmoim życiu zabrakło też miejsca na muzykę, z wyjątkiem koncertów w szpitalu i gry na starym pianinie, które ojciec bardzo lubił i utrzymywał w dobrym stanie.Wypróbowałam inny ton, a potem pozwoliłam palcom biegać po klawiszach.Szybko zatraciłam się w muzyce.Dźwięk fortepianu był głęboki i bogaty.Doskonała akustyka dużego, wysokiego pokoju dodawała jeszcze jegobrzmieniu wspaniałości.Spróbowałam zagrać „Symfonię Patetyczną" Czajkowskiego.Wkrótce salon wypełnił się wspaniałymi, smutnymidźwiękami.Zachwycona, przeszłam do przejmującej melodii „Prize-Song" z „Meistersingers" Richarda Wagnera, a następnie do szemrzącej melodii „Lieberstraum" Liszta.Dźwięk był równie cudowny, jak szum wody w fontannie przed domem.Chociaż dawno nie ćwiczyłam, szło mi całkiem nieźle.Myśl, że jestem sama, oraz sposobność grania na doskonałyminstrumencie sprawiły, że zapomniałam o wszystkim.Nic mnie nie ostrzegło, że muzyka dotarta także do innychuszu niż moje.Ale kiedy przerwałam, żeby rozprostować palce, ktoś za mną odezwał się po włosku.Odwróciłam się zaskoczona.Przy jednym z wysokich okien stał młody mężczyzna.Jedną rękę opierał na brokatowej zasłonie w kolorze fioletu, w drugiej trzymał laskę.Spojrzałam na jego twarz i kiedy teraz to wspominam, myślę, że właśnie w tej chwili gopokochałam.Była to przystojna twarz - opalona, o pięknie rzeźbionych rysach.Należała do wysokiego i szczupłego mężczyzny, o sze-fokich ramionach, co podkreślała jeszcze błękitna, płócienna koszula, rozpięta pod muskularną szyją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates