[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy się zbliżyli, Conn dostrzegł wędrujące w górę wielkie, podnoszone wrota.Podrostek stłumił przeszywający go dreszcz lęku.Otwarcie naszpikowanej kolcami kraty z zardzewiałego żelaza przypominało powolne ziewnięcie gigantycznego potwora.Przez olbrzymią bramę wjechali na rozległy dziedziniec, oświetlony rozmigotanymi płomieniami pochodni.Krata osunęła się z powrotem za ich plecami i zadźwięczała o bruk jak dzwon przeznaczenia.Zimne, białe dłonie ściągnęły chłopca z siodła i pchnęły w kąt dziedzińca.Conn przykucnąłpod mokrą, kamienną ścianą i rozejrzał się.W panującym półmroku z wolna dawały się rozróżnić zarysy rezonującego echem, okrągłego placu.Okazało się, że to, co wziął za dziedziniec, stanowi w istocie wnętrze olbrzymiej sali.Wiązania stropu ginęły w ciemności, ledwie majacząc wysoko w górze.Jedyne widoczne umeblowanie stanowiło kilka stojących opodal surowych, drewnianych ław, kilka zydli i długi stół na kozłach.Na stole stałdrewniany talerz zawierający zimne okrawki tłustego mięsiwa i wilgotny bochen razowca.Chłopiec zapatrzył się łapczywie na podłe jadło.Jakby odgadując jego myśli, stara kobieta wydała półgłosem polecenie.Jeden z mężczyzn zdjął talerz ze stołu i postawił go obok Conna.Księciu zdrętwiały ręce od sznurów, którymi od wielu dni był przywiązany do siodła.Mężczyzna przeciął więzy na nadgarstkach Conna.W zamian założył mu na szyję łańcuch i zamknął na nim kłódkę.Drugi koniec łańcucha był umocowany do żelaznego pierścienia wystającego ze ściany.Strażnik cofnął się i zdjął maskę z kości słoniowej.Książę przyjrzał się jego twarzy.Rysy bladego, kościstego oblicza układały się w wyraz nieziemskiego spokoju.Conna ogarnęła odraza na widok bezbarwnych warg i zimnego lśnienia zielonych oczu swojego porywacza, odczuwał jednak zbyt wielki głód i zmęczenie, by przejmować się jego wyglądem.Po chwili podszedł drugi mężczyzna z przewieszonymi przez ramię kilkoma sztukami workowego płótna.Rzucił je obok skutego chłopca, po czym obaj strażnicy odeszli.Zjadłszy wszystko, co było na talerzu, Conn podgarnął pod siebie trochę pleśniejącej słomy, którą wysypana była kamienna posadzka gigantycznej hali.Rozpostarł na słomie płótno, zwinął się w kłębek i natychmiast zapadł w sen.Obudził go dudniący głos gongu.Do wnętrza ponurej sterty ociosanych głazów, w której został uwięziony, nie dochodziło światło słońca, nie miał więc pojęcia, jaka jest pora dnia.Przetarł oczy i rozejrzał się.Na środku sali wznosił się niski, okrągły piedestał, na którym siedziała nieruchoma jak krawiecki manekin stara kobieta.Przed nią stała wielka, miedziana misa wypełniona gorejącymi węglami.Pełgające płomyki rzucały na twarz wiedźmy krwawe refleksy.Conn przyjrzał się jej bacznie.Była bardzo stara, jej twarz pokryty tysiące zmarszczek, a siwe włosy zwisały bezładnie wokół twarzy o rysach zastygłych w nieprzeniknionym wyrazie.Gorejące szmaragdowe oczy były jednak pełne życia.Ich napawające lękiem spojrzenie błądziło gdzieś w przestrzeni.U stóp podwyższenia przykucnął jeden z czarno odzianych mnichów, uderzając rytmicznie pałeczką w niewielki gong o kształcie ludzkiej czaszki.Odgłos gongu odbijał się we wnętrzu hali niesamowitym echem.Po chwili do środka gęsiego wkroczyli inni mnisi.Mieli na twarzach maski z kości słoniowej i naciągnięte głęboko czarne kaptury.Jeden z nich wiódł nagiego, kudłatego mężczyznę.Conn zorientował się, że to ten sam człowiek, który kilka dni wcześniej w jego obecności został wzięty do niewoli przez czcicieli śmierci.Schwytanemu założono pętlę na szyję i zmuszono, by biegiem dotrzymywał kroku wierzchowcom, o ile nie chciał się udusić.Jeniec był zniekształcony, otępiały i brudny.Szeroko rozdziawiał usta, w jego oczach migotało przerażenie.Rozpoczął się upiorny rytuał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates