[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdziwieni zobaczyli, że krzyki dobiegają z ogromnego kwiatu na grubej łodydze, więc zaczęli rąbać ją mieczami.Gdy w końcu pokonali drapieżną roślinę, z rozwartego kielichawylały się tylko obgryzione ludzkie członki, oblepione jakimś żółtozielonym śluzem osilnym, mdlącym zapachu.Śluz zadymił i wyparował, a Zingarczycy przerażeni uciekli jaknajdalej od tego strasznego miejsca, nie zabierając nawet ciała.Rimjeros trzymał się ledwo widocznej w ciemności ścieżki, którą uczęszczały zwierzęta, iwkrótce dotarł do nowego łysego wzgórza.Wszedł na szczyt i rozejrzał się w nadziei, żezobaczy, jeśli nie ognie obozu, to chociaż wioski.Na Khitaj, którego zachodnią granicę jego wojsko przekroczyło dwa lub trzy dni temu,patrzył przez pryzmat swojego kraju i sądził, że skoro osady już się zaczęły, nie może być pomiędzy nimi więcej niż dzień drogi.W rzeczywistości w tej górzystej, porośniętej lasami i pokrytej bagnami krainie, w której się znaleźli, gdy zeszli z gór, pojedynczych osad nie było.Wioski tuliły się do siebie, po dwie, po trzy i do następnego takiego skupiska szło się trzy dni albo i tydzień.Wielkie Podniebne Imperium okazało się nieporównanie większe od malutkiej Zingary.Rimjeros zmrużył ciemne oczy i wpatrywał się w kołyszące się spokojnie morze drzew.Czy tylko mu się zdawało, czy rzeczywiście zauważył cieniutką białą niteczkę dymu,unoszącą się znad doliny nad rzeką? Ale nie, poryw wiatru przyniósł słaby zapach dymu,więc rozradowany Zingarczyk poszedł w tamtą stronę.Ognisko oznaczało człowieka, niechby nawet z żółtą twarzą i wąskimi oczami.To moglibyć nocujący w gęstwinie drwale albo wędrowni mnisi, których jego wojsko już nie razspotykało po drodze — pstre szeregi uśmiechniętych Khitajczyków z ogolonymi głowami, zewzględu na urywaną, to szczebioczącą, to melodyjną mowę szalenie podobnych doegzotycznych ptaków…Bez względu na to, kim są siedzący przy ognisku, książę był przekonany, że uda mu się znimi dogadać.Jak zdążył zauważyć, szacunek dla ważnych osób graniczył tutaj z hołdem:gdy tylko miejscowi widzieli na drodze wspaniałą procesję poselstwa — konie wróżnobarwnych czaprakach z jaskrawymi herbami, lśniącą w słońcu stal, pozłotę broni i zbroi, ufarbowane na purpurowy kolor pióra i końskie ogony na hełmach — gdy tylko widzieli całyten przepych, zatrzymywali się i kłaniali, a jeśli zwracano się do nich z prośbą — wyrażaną najczęściej gestami i myczeniem, ponieważ żadnego z zachodnich języków chłopi nierozumieli — od razu, ile sił w nogach, biegli je wypełniać, nawet do końca nie rozumiejąc, o co się ich prosi.Do ogniska było trochę dalej niż Rimjeros sądził, patrząc nań z wysokości wzgórza.Wkońcu zły i podrapany wydostał się z gęstwy krzewów na niewielką polankę.Pośrodku polanki płonęło ognisko.Przy nim, plecami do Rimjerosa siedział człowiek.Sam.Poza nim, o ile książę zdołał dojrzeć w ciemnościach, na polanie nie było nikogo.To nawet lepiej, gdyby nie pewna okoliczność — mężczyzna siedzący przy ognisku byłHyboryjczykiem, nie mieszkańcem Wschodu.Wystarczyło spojrzeć na szerokie ramiona ilśniącą oleiście w świetle ognia brązową skórę obnażonych rąk, długich i muskularnych.Co on tutaj robił, sam w obcych krainach, z dala od osad i wiosek? To było bardzo dziwne idlatego Rimjeros miał wrażenie, że w siedzącej spokojnie przy ogniu postaci czai się jakaś groźba.Korzystając z tego, że nieznajomy nie zauważył przybycia gościa — nie odwrócił sięprzecież na szelest krzaków — Zingarczyk chciwie mu się przyglądał, próbując zorientowaćsię, jakiego człowieka ma przed sobą, i wąchając dolatujący od ogniska wspaniały zapachpieczonego mięsa.Rimjeros mimo woli przełknął ślinę.Kimkolwiek jest ten człowiek, nieodmówi chyba gościny ziomkowi…Nieoczekiwanie od ogniska dobiegł śmiech.— Jeśli chcesz jeść, podejdź i usiądź, nie burcz żołądkiem w zaroślach bambusa niczymdwukolorowy niedźwiedź panda — usłyszał Rimjeros wesoły niski głos, mówiący poaquilońsku.Po przezwyciężeniu początkowego zdumienia, książę niezadowolony zmarszczył brwi: niedość, że został zauważony, to jeszcze nieznajomy w jakiś sposób poznał, że jego gość nie jest Khitajczykiem, skoro odezwał się do niego w najbardziej rozpowszechnionym na Zachodziejęzyku.Tymczasem mężczyzna nie tylko nie zerwał się na równe nogi, ale nawet się nie odwrócił,przez cały czas siedząc plecami do księcia.Rimjeros wyprostował się dumnie i podszedł do ogniska z godnością charakterystyczną dla prawdziwych dworzan.Obraźliwe słowa oniedźwiedziu postanowił puścić mimo uszu.— Niech będzie z tobą miłosierny Mitra Życiodajny, nieznajomy — powiedziałceremonialnie i skinął głową, co miało oznaczać powitanie.— Rzeczywiście, przez całydzień chodziłem po lesie i zgłodniałem.Jeśli…Siedzący przy ognisku mężczyzna podniósł na niego śmiejące się niebieskie oczy.— No tak, Zingarczyk, niech mnie Crom! Kto inny mógłby tak kwieciście odpowiedziećna proste zaproszenie do jedzenia! Siadaj, siadaj, nie krzyw się.Kim jesteś i jak się tu znalazłeś?Pochylił się i zaczął obracać nad gorącymi węglami kilka cienkich rożnów z nabitymi nanie kawałkami jakiejś dziczyzny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates