[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypróbowałem go z jaknajlepszym skutkiem na własnej żonie.Zacząłbym przedewszystkiem od zaniechania podróży poślubnej; zaraz potem wprowadziłbym drogą żoneczkę w tryb życia powszedniego, ażeby w upojeniach pierwszych, rozkoszy, nieznacznie a równocześnie, przyzwyczajała się do porządków domowych.( Jakie odkrycie! A więc to dlatego podróż poślubna nie doszła do skutku! ).Następnie, wygrałbym atut najwyższy, ażeby się przekonać, do jakiego stopnia doszło jej posłuszeństwo i jak dalece wpływy moje zyskały na powadze.Niechby np.zrobiła ofiarę ze swej próżności.( Aha! kapelusz á la Rembrandt! ).Jeżeli ją zrobi, to nie cofnij się przed szachem najdonioślejszym i pójdź za moim przykładem: ja bo w pierwszych dniach mojego pożycia z żoną wymówiłem sobie jeden wieczór wolny, pod pozorem, że muszę go spędzać w gronie przyjaciół, których bez namysłu ochrzciłem mianem "Białych Lisów." Walki domowe, jakie musiałem odbywać w interesie instytucji "Białych Lisów'" były mi wprawdzie bardzo nie na rękę.Bolało mnie, serdecznie bolało udręczać w ten sposób kochaną żoneczkę.ale środek ten pomógł.Przeistoczenie było zupołne."Natalja nie czytała dłużej.Wystarczyło i tego aż nadto do wywołania na jej usteczkach arcyfiglarnego uśmiechu.Zdjęła co żywo ubranie męskie i przebrała się w batysty.Raz jeszcze spojrzała w lustro, poprawiła niesfornie kręcące się włosy nad czołem.poczem przeszła do swego buduaru i wsparła nóżki na kominku.Czekała.Alfred musiał mijać ten pokój, opuszczając ołtarz domowy dla nory "Białych Lisów." Zdawało się, że idzie.Czyjeś kroki słychać w sąsiednich pokojach.Poszedł, potem się cofnął.Czyżby się miał wahać?Tak jest, waha się.Alfred w głębi duszy staczał z sobą srogie, walki, a jakkolwiek z poczucia ogólnoludzkiej litości wyrwał nam się okrzyk: "Biedna Natalja!", nie mniejsze jednak współczucie winniśmy Alfredowi.Cierpiał tak samo, jak jego pani; jej łzy, jak krople gorącego oleju, spadały na jego duszę; jej skargi i wymówki raniły mu serce, a jego natura, pełna uległości, byłaby już po tysiąc razy chętnie pokój zawarła, gdyby nie zasada i jej konieczna potrzeba.W gruncie serca musiał on przyznawać słuszność swemu koledze Pawłowi i zgadzał się z nim jaknajzupełniej, że łagodna szkoła pożycia małżeńskiego żonie jego może wyjść tylko na dobre.O ile jednak dotkliwą i ciężką była ta walka za wolność, o tyle stanowiła błahostkę w porównaniu z tym bólem, jaki go dręczył, z chwilą wyjścia za próg domu i przymusowego wałęsania się po mieście.Jakże nudne i nużące były dla niego te spacery nocne!"Białe Lisy" nie istniały; nie potrzebował więc wcale kierować swoich kroków do jakiegoś stałego stołu w knajpie.Tam nikt nań nie czekał.Musiał opuścić swój ciepły, miły, zaciszny kącik domowy, ażeby włóczyć się bezmyślnie po nudnych, zimnych i zabłoconych ulicach.Niekiedy wstępował na chwilę do kawiarni lub restauracji, gdzie dawniej można było zastać dobrych przyjaciół i znajomych lecz albo nie spotykał ich na dawnych miejscach, albo też — Bogiem a prawdą — ci, których zastawał, wydawali mu się niesłychanie nudni.Ale czyż mogło być inaczej! Wszak nie mieli teraz żadnych wspólnych interesów, któreby ich wiązały ze sobą; sprawy bieżące omówiono w kilka minut, a potem całe towarzystwo nudziło się haniebnie.Bez kwestji, jego stan wewnętrzny przyczyniał się również niemało do tych objawów niezadowolenia! To, co miał w sobie najlepszego, to właśnie zostawił w domu; skargi, płacze i opuszczenie żony wciąż mu stawały przed oczyma i z gniewem mówił sam do siebie, że było to niegodziwem, ażeby dwie istoty, stworzone na to, ażeby się wspólnie bawić, zmuszone były nudzić się obecnie!Dlatego też, jaknajskwapliwiej opuszczał kawiarnie, kładł palto i kapelusz i szedł wałęsać się po wstrętnem mieście.Gdyby się można było wśliznąć do domu niepostrzeżenie, uczyniłby to niezawodnie: odsiedziałby sam u siebie, do jakiej północy, a potem udałby, że co tylko powrócił.Cóż więc ma teraz począć? Myśli, zastanawia się i chwieje się w swojem postanowieniu.Jeszcze raz przemocą zwycięża serce, jeszcze raz z wysiłkiem woli, powiada sobie — naprzód!Drzwi się otwarły.Natalja i Alfred stanęli oko w oko.Ale co to znaczy? Co to za dziwne zakłopotanie, które wstrzymuje cię, Alfredzie? Zamiast w ponurej ciemności, buduar tonie w blasku niezliczonych świateł.Żona składa ci ukłon z czarownym uśmiechem!— Jakto? Jeszcze jesteś w domu? — pyta jaknajweselszym głosem.— Sądziłam, żeś już dawno wyszedł.— Musiałem napisać list, i to mnie zatrzymało — odpowiada Alfred, nie mogąc opanować zdziwienia.— Spieszże się, kochanku, już jest po ósmej, a twoi "lisi" towarzysze będą mieli urazę, jeżeli się spóźnisz.Ależ, mój Boże, dlaczego patrzysz na mnie z takiem zdziwieniem?— Pytasz się jeszcze o to? — i Alfred kładzie swój kapelusz na małym buduarowym stoliczku.— Twoje zachowanie się mnie dziwi! Dotąd zawsze domagałaś się, ażebym został w domu, a dziś sama zachęcasz mnie do wyjścia!?— Nie myśl o mojej dawnej niedorzeczności.Przebacz, żem postępowała tak nierozsądnie.Co mówiąc, wyciągnęła doń rączkę, którą on porwał i uściskał.Sam nie wie, jak się to stało, ale otóż siedzi w drugim fotelu, tuż obok żony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates