[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mali dawała sobie od czasu do czasu chwilę wolnego, by posiedzieć nad strumieniem na pomoście do prania, unosiła twarz ku słońcu i po prostu rozkoszowała się ciepłem.A ono powoli rozprzestrzeniało się w jej przemarzniętej duszy.Jakby była zmiennocieplnym stworzeniem, które ciepło przywracało do życia po zimowej przerwie.Siedziała tak, zasłuchana w chlupot wody w strumyku i gaworzenie Małego Siverta, który bawił się u jej stóp i badał wszystko, co znalazł, małe robaczki i kiełkujące roślinki.Mali pragnęła, by mogła tak siedzieć już zawsze; czuć ten spokój i to dobre ciepło.Nie bać się niczego ani nikogo, pomyślała nieoczekiwanie.Nie musieć uważać na to, co mówi lub robi, siedzieć sobie tylko i pozwalać, żeby słońce ją ogrzewało.Skoro nikt inny mnie nie ogrzewa, myślała.Nikt z wyjątkiem Małego Siverta.Bez tej niepohamowanej miłości synka prawdopodobnie bym zamarzła, przemieniłabym się w bryłkę lodu, umarłabym z tęsknoty za bliskością drugiego człowieka i z tej nieustającej, bolesnej tęsknoty za Jo.Czy to nigdy nie minie, zastanawiała się.Wkrótce będą trzy lata, odkąd on opuścił Stornes.Trzy lata w porównaniu z tymi kilkoma tygodniami gorącego lata, kiedy dane jej było przeżywać miłość.Wiedziała przecież, że nigdy niczego więcej między nimi nie będzie, a mimo to nie potrafiła o nim zapomnieć.Tęsknota za nim raczej się z każdym rokiem powiększała i Mali nie miała pojęcia dlaczego.Być może dlatego, że marzenia, które snuła nocami, jakie to życie mogliby razem prowadzić, tak bardzo się różniły od rzeczywistości? Szczerze mówiąc, tylko marzenia o Jo sprawiały, że była w stanie to prawdziwe życie znosić.Bez nich, i bez jego syna, już dawno skoczyłabym do fiordu, myślała często.Kiedy jednak zaczynało dnieć i kiedy mrok znikał z kątów, nie była już tego aż taka pewna.Coś w głębi jej duszy buntowało się przeciwko rezygnacji, niezależnie od tego, jak było jej ciężko.Od czasu do czasu czuła, jak niezłomna wola i siła wydobywają się na powierzchnię zimne niczym stal.I być może bardzo niebezpieczne, gdyby nad nimi nie panowała.Nikt mnie nie złamie, myślała w takich chwilach i prostowała kark.Żadne ludzkie gadanie, żadne plotki, ani Beret, ani Johan, nic.Oni już i tak zabrali jej tyle, radość, śmiech i miłość.Ale życia nie odbiorą, nawet takiego pozbawionego wartości i nieszczęśliwego życia jak to, jakie jej tutaj zaproponowano.Ale w życiu Mali bywały też i lepsze chwile, głównie dzięki synkowi, którego tak kochała, i dzięki przekonaniu, że to on przejmie kiedyś Stornes.Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.Słońce kładło się prawie niebieskawym blaskiem na jego ciemnych włosach, a kiedy na nią spoglądał, w szarozielonych oczach widziała złote plamki.Poczuła ukłucie w sercu.Boże, jakiż on podobny do ojca! Szybko wstała i podeszła do synka, uklękła obok i razem z nim podziwiała jakąś mrówkę, którą malec był zafascynowany.Dotknęła wargami spoconego karku synka i poczuła, jak jej serce przepełnia fala miłości.Dla niego zniosę wszystko, myślała.On jest owocem prawdziwej miłości, on jest życiem.Teraźniejszością i przyszłością.Na moment przyszło jej do głowy, że powinna mieć się na baczności, żeby go nie przytłoczyć swoją opiekuńczością, nie obciążać tymi uczuciami, które do niego żywi.Powinna mu pozwolić być wolnym człowiekiem, który z czasem zacznie żyć własnym życiem.Musi umieć wypuścić go z objęć, kiedy będzie gotowy wylecieć z gniazda.Miała tylko nadzieję, że nie nastąpi to zbyt wcześnie, że mają dużo czasu.Że on zechce zawsze być z nią.Blisko niej.Skoro Margrethe i Olaus nie mogli uczestniczyć w drugich urodzinach Małego Siverta, Mali przez matkę posłała siostrze wiadomość, że chciałaby, aby oboje przyjechali na kilka dni, kiedy zrobi się cieplej.Wiele rozmyślała o tym, jak wielkie podejmuje ryzyko, że ludzie z Innstad zobaczą jej małego siostrzeńca, postanowiła jednak się tym nie przejmować.W końcu to dosyć daleko, rzadko się widują, jest szansa, że nikt dziecka nie spotka.Margrethe z pewnością najwięcej czasu spędzi w Stornes.A gdyby ktoś z miejscowych zaczął się zastanawiać, to niech się zastanawia, myślała Mali.Wiedziała, że Margrethe nigdy nikomu nie powie, kto jest ojcem jej dziecka.Mimo wszystko poczuła niepokój, kiedy pewnego majowego dnia na dziedziniec w Stornes wjechał wóz z gośćmi.Jak Margrethe to przeżywa, mogła się jedynie domyślać.Musiało być dla niej czymś niezwykłym znaleźć się znowu w miejscu, gdzie przeżyła najszczęśliwsze chwile swojego życia, ale w którym doznała też najstraszliwszego zawodu.Szczerze mówiąc, Mali nawet się trochę dziwiła, że siostra tak od razu przyjęła zaproszenie.Czy ona się nie obawia, że spotka Bengta? Ale chyba nie ma powodu, Mali sama dochodziła do wniosku, że taka możliwość wprawdzie istnieje, jest jednak naprawdę niewielka.Teraz Bengt już się nie włóczy po wsi bez potrzeby.Bardzo się zmienił po śmierci Eline.Mali spotkała go tylko raz od tamtego szarego i deszczowego dnia, w którym składano Eline do grobu.Pewnego razu Halldis Innstad przysłała po nią z wiadomością, że rodzina ma jej coś bardzo ważnego do przekazania.Zaniemówiła, kiedy otworzyła pudełeczko wręczone jej przez Bengta.Leżała w nim, ułożona na białym, cienkim płótnie, wielka, piękna broszka od ludowego stroju Eline.- Ale ja nie mogę tego przyjąć - wykrztusiła, wpatrując się w broszkę, którą trzymała w ręce.- Ja wiem, że Eline chciałaby, żebyś to właśnie ty ją nosiła - powiedział Bengt spokojnie.- I ja też tego chcę.Bądź tak miła i przyjmij ją jako podziękowanie od nas obojga - dodał cicho.Mali spojrzała na niego.Czy to wciąż ten sam Bengt, zastanawiała się.Tak samo urodziwy, chociaż szczuplejszy, niż pamiętała.Ale w całej jego postaci była teraz jakaś powaga, a niebieskie oczy stały się jakby ciemniejsze, utraciły część mieniącego się w nich dawniej blasku.Grzywka wciąż bardzo jasna, tak samo jak niegdyś opadała na czoło, tylko że teraz odgarniał ją ręką, a nie tym chłopięcym, uwodzicielskim ruchem głowy.Nie ma już żadnych uwodzicielskich gestów, myślała Mali zdumiona.Właściwie nigdy nie sądziła, że to możliwe.Stała przed nim i nie wiedziała, co powiedzieć.- Ucieszysz nas wszystkich, jeśli przyjmiesz ten dar - powiedziała Halldis i objęła Mali.- Nikomu poza tobą, Mali, nie pozwolilibyśmy nosić tej broszki.Skoro ta, która była jej właścicielką, nie może już sama jej używać - dodała i oczy jej się zaszkliły.- W takim razie ja bardzo serdecznie dziękuję - rzekła Mali półgłosem.- Chociaż to naprawdę zbyt wiele - powtórzyła.Bengt odprowadzał ją do kariolki.- Często myślałem, żeby przyjść do Stornes i podziękować za to, co mi powiedziałaś w dniu pogrzebu Eline - wyznał nieoczekiwanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates