[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I na tym właśnie polegał problem.Tego obawiał się najbardziej.Gotów był wydać milion dolarów, by spełnić swe rżenia, gdyż doszedł w życiu do punktu, w którym wszystko czym był i co posiadał przestało mieć dla niego znaczenie Każdy krok ku zmianie tej sytuacji wydawał się pożądany Nawet krok taki, jaki właśnie rozważał: zakup baśniowej krainy, która być może jest tylko jakimś hoollywoodzkim mirażem - Miles z pewnością stwierdziłby, że stan Bena jest bardzo poważny i że koniecznie musi się on zwrócić do psychiatry, jeśli choć tylko rozważa taki zakup.I miałby, niestety, rację!Dlaczego więc było to Benowi niemal całkiem obojętne?Dlaczego był już prawie pewny, że mimo wszystko kupi Landover?Wyciągnął się w miękkim fotelu.Bo.- usiłował odpowiedzieć sam sobie.Bo chcę spróbować czegoś, o czym inni ludzie mogą tylko śnić.Bo chcę się przekonać, czy dam sobie radę.Bo jest to pierwsze takie wyzwanie od czasu, gdy utraciłem Annie.Bez czegoś takiego, bez wyzwania, które wyrwie mnie z marazmu mojej dzisiejszej egzystencji.Wziął głęboki oddech, pozostawiając myśl niedokończoną.Życie jest ciągiem stających przed człowiekiem wyzwań - pomyślał.Im trudniej takiemu wyzwaniu sprostać, tym większa później satysfakcja z wygranej.I tym razem się mu uda.Wiedział, że mu się uda.Podarł swoje notatki, pogniótł je i wyrzucił.Starał się jeszcze przeanalizować całą sprawę, lecz faktycznie decyzja była już podjęta.Następnego dnia o dziesiątej stał już w recepcji ukrytego gdzieś na końcu labiryntu korytarzy biura Meeksa.Recepcjonistka nie wyglądała na zdziwioną jego widokiem.Wręczyła mu umowę wraz z trzema kopiami i dokumentem dotyczącym trzydziestodniowego terminu płatności.Ben jeszcze raz przeczytał kontrakt.Stwierdziwszy, że nie ma w nim żadnych zmian, podpisał.Z kopią w kieszeni marynarki opuścił budynek i złapał taksówkę na LaGuardia.W południe był już w drodze do Chicago.Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł się wyraźnie lepiej.LANDOVERDobre samopoczucie opuściło go dopiero następnego dnia rano, gdy odkrył, że nikt poza nim nie jest szczególnie przekonany co do kierunku zmian, jakich postanowił dokonać w swoim życiu.Po pierwsze zadzwonił do swego księgowego.Eda Samuelsona znał ponad dziesięć lat.Choć nie byli bliskimi przyjaciółmi, to jednak ściśle współpracowali ze sobą i respektowali wzajemnie swe zawodowe umiejętności.Ben służył stale jako adwokat w sprawach firmy księgowej Haines, Samuelson Roper.Ed Samuełson był księgowym Bena od początków jego kariery.Był prawdopodobnie jedynym człowiekiem, który w pełni znał stan jego majątku.Pomagał mu w sprawach spadkowych, gdy zmarli jego rodzice.Podsunął mu większość pomysłów na inwestycje finansowe.Uważał Bena za wnikliwego i bystrego biznesmena.Kiedy Ben zadzwonił do niego i kazał mu - nie prosił, lecz kazał - sprzedać obligacje i papiery wartościowe warte milion dolarów, dla Eda stało się jasne, że jego kolega zwariował.Wybuchnął przez słuchawkę.- Taka sprzedaż to szczeniackie szaleństwo! Obligacje i papiery można zlikwidować jedynie ze stratą, gdyż kara za przedwczesny wykup jest wysoka! Akqe muszą zostać sprzedane po cenie rynkowej, a na giełdzie panuje bessa! Stracisz mnóstwo pieniędzy.Nawet odpisy podatkowe nie skompensują poniesionych przez taki pośpiech strat! Dlaczego, na Boga, musisz robić to właśnie teraz? Dlaczego tak nagle potrzebujesz miliona dolarów gotówką?Spokojnie, lecz nieco wykrętnie, Ben wyjaśnił, że zamierza dokonać zakupu, który wymaga szybkiej zapłaty gotówką.Z tonu jego głosu można było wynieść, że nie zamierza się zdradzić, co takiego jest przedmiotem transakcji.Ed zawahał się Może Ben popadł w jakieś kłopoty? Ben przekonał go jednak, że wszystko jest w porządku.Zapewnił, że decyzję podjął dłuższym zastanowieniu, i że cieszyłby się, gdyby Ed mógł mu pomóc w zebraniu odpowiedniej sumy pieniędzy.Nie było więc o czym mówić.Choć z oporami, Ed zgodził się spełnić życzenie Bena.Jeszcze gorzej było w jego własnym biurze.Zaczął od rozmowy z Milesem.Gdy jego przyjaciel rozsiadł się wygodnie z filiżanką kawy w ręku, Ben poinformował go, że zamierza czasowo się wycofać z firmy.Miles omal upuścił filiżankę.- Czasowo wycofać? O czym, do licha, mówisz, Doktorku? Ta firma to całe twoje życie! Praktyka prawnicza to całe twoje życie - przynajmniej od czasu śmierci Annie!- I być może właśnie na tym polega mój problem.Może powinienem dać sobie na pewien czas z tym wszystkim spokój.- Ben wzruszył ramionami.- Przecież sam mówiłeś mi, że muszę się zająć czymś, prócz pracy, zacząć bywać w towarzystwie, zobaczyć coś poza ścianami swego mieszkania.- Tak, jasne, ale nie rozumiem.Chwilę, co właściwie zamierzasz zrobić? Jak długo ciebie nie będzie? Kilka tygodni, miesiąc?- Rok.Miles patrzył z niedowierzaniem.- Przynajmniej rok.Może dłużej.- Rok?! Cały cholerny rok?! Przynajmniej?! - Miles wybuchnął gniewem.- To nie jest czasowe wycofanie się z biznesu, to emerytura! Co będzie z naszą praktyką, gdy odejdziesz? Co z twoimi klientami? Nie będą czekali przez rok na twój powrót! Spakują manatki i poszukają kogoś innego! A co z procesami? Co ze sprawami, których nie dokończyłeś? Na litość boską! Nie możesz tak po prostu.- Spokojnie, spokojnie! - przerwał szybko Ben.- Nie uciekam stąd jak szczur z tonącego okrętu.Wszystko gruntownie przemyślałem.Wszystkich swoich klientów powiadomię osobiście.Oddam lub rozwiążę prowadzone przez siebie sprawy.Jeśli ktoś będzie niezadowolony, polecę mu inną firmę.Ale myślę, że większość przyjdzie po prostu do ciebie.Miles oparł się o biurko swoją potężną klatką.- W porządku, Doktorku, bądźmy szczerzy.Może i to, co mówisz, jest prawdą - przynajmniej w pewnym stopniu.Być może ci się uda jakoś ułagodzić klientów.Może się pogodzą z twoim czasowym odejściem z firmy.Ale nie na rok! Odejdą od nas, doktorku.A co z procesem, nad którym pracujesz? Z tym nikt inny sobie nie poradzi.Na pewno stracimy klientów.- Myślę, że możemy sobie pozwolić na utratę kilku, jeśli nie ma innego wyjścia.- Ależ właśnie o to chodzi! Czy nie ma innego wyjścia?- A co byłoby, gdybym na przykład umarł? Ot, tak sobie, dzisiaj wieczorem.Co zrobiłbyś wtedy? W zasadzie to taka sama sytuacja.Jak byś sobie z tym poradził?- To nie to samo, do licha, i dobrze o tym wiesz! Twoje porównanie jest do kitu! - Miles wstał na równe nogi i pochylił się ku Benowi, wspierając się na biurku.- Nie rozumiem, co się z tobą dzieje! Zawsze byłeś tak cholernie godny zaufania!W salach sądowych.hm.wychodziłeś nieco poza konwenanse, ale zawsze utrzymywałeś klasę, zawsze trzymałeś się na wodzy.Wspaniały okaz prawnika! Niech to licho! Och, gdybym miał choć połowę twojego talentu.- Dasz mi coś powiedzieć?Olbrzym w odpowiedzi pokręcił jedynie głową.- Zamierzasz się gdzieś włóczyć przez cały pieprzony rok?! Tak po prostu? Najpierw lecisz bez słowa do Nowego Jorku, goniąc Bóg jeden wie za czym.Wyjeżdżasz bez zastanowienia, ledwie zdążyłeś o tym pomyśleć.Za mną nie zamieniłeś na ten temat nawet słówka, od kiedy rozmawialiśmy o tym zwariowanym ogłoszeniu w katalogu Rose’a, Rosenberga, czy jak się tam to zwało.A teraz tak po prostu.Nagle zamilkł, a słowa ugrzęzły mu w gardle.Na jego twarzy pojawił się wyraz olśnienia.- O mój Boże! - wyszeptał cicho, kręcąc powoli głową.- O mój Boże, to ten katalog
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates