[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A co z tobą, Lwie? Ruszaj ze mną, człowieku, wrócimy napiracki pokład.Niech Set porwie te upiorne proroctwa! Płyńmy do Stygii plądrować Khemi oczarnych murach! Ugrzęzłem jak szczur lądowy, ale teraz albo obaj dostaniemy włóczniami weflaki i przejdziemy jako herosi do sag, albo nagrabimy więcej złota niż Tranicos, Zorano iStrobaki razem wzięci! Hę, co na to powiesz, przyjacielu? Pomiędzy nich padł nagle czyjś cień.Conan spojrzał w górę kładąc rękę na głowicy miecza.–Poszukujecie statku, panowie? – powiedział półgłosem mężczyzna w szerokim,osłaniającym twarz kapeluszu.Cymmerianin przyjrzał mu się podejrzliwie, nieznajomy zaśusiadł koło nich i położył dłonie na stół, tak by było widać, iż nie trzyma w nich broni.– Tak sięzłożyło, że słyszałem to i owo z waszej rozmowy – ciągnął intruz łagodnie.– Proszę,wybaczcie mi to natręctwo, ale jeśli poświęcicie mi kilka chwil, myślę, że możemy omówićpewien wzajemnie korzystny interes.Sigurd spoglądał niepewnie, ale i z ciekawością.Conan wysłuchał mężczyzny bez mrugnięciaokiem.– Mów zatem – zgodził się Cymmerianin.Tamten skłonił się uprzejmie.–O ile nie zrozumiałem źle, obaj jesteście starymi żeglarzami, myślącymi o nabyciu statku ipowrocie do zawodu na… hm… pirackich wyspach? Nie, nie obawiajcie się niczego – podniósłuspokajająco dłoń.– Nie jestem szpiegiem, ale mógłbym wam pomóc nabyć odpowiedni statek.Szybko, jak ruch atakującego węża, ręka obcego znikła wśród fałdów płaszcza i pojawiła sięznów, by wysypać na stół pełną garść migoczących klejnotów.W świetle ognia zabłysł przednimi iście książęcy skarb.Były tu szafiry, błękitne jak południowe morza, szmaragdy, jakpałające w ciemności kocie oczy, topazy, żółte jak skóra Khitajczyków, oraz rubiny, szkarłatneniczym świeżo rozlana krew.Conan, nie wzruszony, spojrzał gniewnie na obcego.–Wpierw – warknął – chciałbym wiedzieć, kim jesteś?! Niech mnie diabli, ale nie wezmępodarunku od człowieka, który ukrywa swą twarz tu, w Messancji, gdzie strażnicy króla Cassiosnują się na każdej ulicy, czyniąc to miasto bezpiecznym aż do obrzydliwości.Obcy odpowiedział z uśmiechem:–Dziękuję ci za niezamierzony komplement, żeglarzu! Ukrywam twarz ze słusznegopowodu, jako że lud Argos zna ją aż nadto dobrze!–Mów zatem, jak się nazywasz! – syknął Conan.– Bo rzucę tobą przez salę, tak jaktamtym półgłówkiem.–Przyjemnie było patrzeć, z jaką swobodą to uczyniłeś – roześmiał się tamten iwyprostowawszy się rzekł łagodnie: – Wiedz zatem, Conanie z Aquilonii, że jestem Cassio, królArgos!Conan chrząknął zdziwiony.Obcy wyciągnął przed siebie rękę i przekręcił na palcu pierścień,którego diamentowe oko ukryte było dotąd we wnętrzu dłoni.W świetle ognia zabłysł wyryty wkamieniu starożytny herb argosańskiej dynastii.Czarne fale łamią się o mokry, czarny brzegLecz za nic nam i grzmoti bogów burzy rykchoć trzeszczy pokład,my czekamy na świt.Głosem mewy się skarży przeklęty duch,na fale co zmyły go w tońLecz za nic nam to,bo póki wino jest w dzbanie,my ciągłe czekamy na świt!„Szanta barachańskich piratów”4SZKARŁATNA TORTAGATortaga wyła do gwiazd.Piracki port w skalnej zatoce jaśniał od świateł i rozbrzmiewałzawodzącymi pieśniami.To ucztowało Czerwone Bractwo.Wysokie karaki i wąskie karawelekołysały się na cumach wzdłuż kamiennego nabrzeża i drewnianego mola.Każda piwiarnia,winiarnia czy zamtuz robiły dziś znakomite interesy.Połowa korsarzy Morza Zachodniegoszalała po ulicach Szkarłatnej Tortagi.Jedni z sakiewkami pękającymi od złota i brzuchamibulgocącymi od piwa i wina.Inni wydawali ostatnie miedziaki.Szyldy winiarń ozdobione czaszkami, pochodniami, skrzyżowanymi szablami, smokami,gryfami, koronowanymi głowami czy innymi godłami łomotały na ostrym morskim wietrze.Przybój huczał rozbijając się u stóp urwiska.Słone bryzgi leciały z wiatrem od portu, rozchlapując się o mury i dachy domów z żelaznymikratami na oknach.Już ponad dwa wieki małe miasteczko w zatoce otoczonej urwiskiem było stolicą królestwapiratów, pustoszących morza pomiędzy krajem Piktów i Kush.Jedynym prawem była tu pięść,nóż, miecz i bojowa zręczność.Tej nocy miasto zionęło radością i śpiewem.Pirackie pojedynki o obrazę rzeczywistą, czyzmyśloną, wybuchały na ulicach raz po raz.Natychmiast pierścień mężczyzn gromadził siędookoła walczących, którzy zadawali sobie śmierć za przypadkowy kuksaniec, błahą obrazę czyprzychylność jakiejś kołyszącej biodrami dziewki.To była pamiętna noc.Dwa słowa były nawszystkich ustach: Amra wrócił!Trzydzieści lat nie pogrzebało w zapomnieniu tego złowieszczego imienia.Przeciwnie,przemijający czas dodał świeżego blasku do legend z tamtych dni, kiedy Conan żeglował wraz zBelit z Shem, Czerwonym Otho czy okrutnym Zaporavo z Zingary.Przez kilkanaście lat statki Cymmerianina: galera „Tygrysica”, karawela „Czerwony Lew” ikaraka „Nicpoń”, przemierzały morza, powracając ciężko wyładowane skarbami.Przez ten czas Amra, jak zwali Conana piraci, wzniósł się wysoko wśród kapitanówCzerwonego Bractwa.Potem zaś zniknął gdzieś wewnątrz lądu i nie słyszano o nim więcej naoceanie.Opowieści i legendy dochodzące z wewnętrznych królestw mówiły o niezwyciężonymkrólu-wojowniku imieniem Conan, w którym tylko kilku starszych żeglarzy rozpoznawałopirata z minionych dni.Tak to Amra stał się cieniem z zatartej przeszłości.Lecz teraz Amra był znów pośród nich.Płomyki pochodni migotały i skrzyły się na kolczudzeokrywającej jego masywny tors, a wielki czarny płaszcz łopotał mu na plecach, niczym skrzydładrapieżnego ptaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates