[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otóż ideały Branta i Jona całkowicie różniły się od siebie, obaj zaś uważali, że Yradne jest ich uosobieniem.Jej by to w najmniejszym stopniu nie zaskoczyło, gdyż rzadko co ją dziwiło.- Idę nad rzekę - powiedziała.- Po drodze wpadłam do ciebie, Brant, ale cię nie zastałam.Był to cios dla Jona, jednak ona szybko wyrównała mu tę stratę.- Pomyślałam sobie, że poszedłeś z Lorayne albo z jakąś inną dziewczyną, lecz wiedziałam, że zastanę Jona.Jonowi najwyraźniej pochlebił ten dobrowolny i oszałamiający dowód uznania.Zadowolony z siebie zwinął swój schemat i popędził do domu.- Poczekaj, zaraz wracam! - krzyknął przez ramię pełnym szczęścia głosem.Przestępując z nogi na nogę, Brant z niepokojem wpatrywał się w Yradne.Właściwie, żadnego z nich nie poprosiła, by jej towarzyszył, nie zamierzał się więc poddawać.Pamiętał jednak stare porzekadło, że dwoje to para, a troje to o jedną osobę za dużo.Powrócił Jon, olśniewając zaskakującym zielonym płaszczem z ukośnymi wybuchami czerwieni po bokach.Tylko bardzo młody człowiek mógł nosić coś takiego i nawet Jonowi ledwo to uchodziło.Brant zastanawiał się, czy zdąży pobiec do domu i włożyć na siebie coś jeszcze bardziej oszałamiającego, lecz uznał to za zbyt ryzykowne.Za bardzo by przypominało ucieczkę w obliczu wroga, a i tak byłoby już pewnie po bitwie, zanim zdąży wrócić z posiłkami.- Ale tłum - złośliwie zauważył stary Johan, kiedy odchodzili.- A może i ja pójdę, co?Chłopców to speszyło, lecz Yradne zaśmiała się w taki sposób, że nie można było jej nie lubić.Johan postał chwilę z uśmiechem na twarzy, kiedy oddalali się między drzewami, a potem szli porośniętym trawą stokiem ku rzece.Lecz teraz już za nimi nie patrzył, bowiem zatopił się w najpróżniejszych marzeniach, jakie może mieć człowiek - w marzeniach o powrocie własnej, minionej młodości.Wnet odwrócił się tyłem do słońca i już się nie uśmiechając, zniknął w pełnym odgłosów pracy warsztacie.Słońce, które świeciło na północnym niebie, mijało teraz równik i wkrótce dni będą dłuższe od nocy; kończyła się zima.Niezliczone wsie na całej półkuli szykowały się do powitania wiosny.Wraz ze śmiercią wielkich miast i powrotem człowieka do pól i lasów przywrócono również wiele dawnych zwyczajów, które zapadły w sen na tysiąc lat miejskiej cywilizacji.Kilka z nich umyślnie wskrzesili antropologowie i socjotechnicy trzeciego tysiąclecia, których geniusz umożliwił przekazanie z pokolenia na pokolenie tak wielu wzorców kultury człowieka w nienaruszonej formie.Tak też się stało z obrzędami, którymi w dalszym ciągu witano wiosenne zrównanie dnia z nocą i które, mimo całej swej złożoności, mogły wciąż wydawać się mniej obce pierwotnemu człowiekowi niż mieszkańcom przemysłowych miast, zadymiających niegdyś atmosferę Ziemi.Przygotowania do Święta Wiosny zawsze były obiektem intryg i sporów między sąsiednimi wsiami.Chociaż wymagało to przerwania wszystkich innych zajęć przynajmniej na miesiąc, każda wieś czuła się wielce uhonorowana wyborem jej na gospodarza uroczystości.Oczywiście nikt nie oczekiwał, by świeżo przeniesiona społeczność, która jeszcze nie doszła do siebie po transplantacji, mogła podjąć się tak odpowiedzialnego zadania.Jednakże ziomkowie Branta znaleźli pomysłowy sposób na odzyskanie dawnych względów i zmazanie jeszcze świeżej plamy niesławy.W promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów leżało pięć innych wiosek i wszystkie zaproszono do Chaldis na święto.Układając zaproszenie, bardzo starannie dobierano słów.Dawano w nim delikatnie do zrozumienia, że z oczywistych powodów Chaldis nawet nie może marzyć o takim przygotowaniu ceremonii, jak by sobie tego życzyła, i wobec tego sugerowano gościom, aby udali się gdzie indziej, jeśli naprawdę pragną się zabawić.Chaldis spodziewała się, że co najwyżej jedna wieś przyjmie zaproszenie, jednak rozbudzona ciekawość sąsiadów przeważyła ich poczucie moralnej wyższości.Wszyscy odpowiedzieli, że przybędą z rozkoszą i teraz Chaldis w żaden sposób nie mogła się już uchylić od wypełnienia swych zobowiązań.Dla doliny noc przestała istnieć, a jej mieszkańcy spali niewiele.Wysoko nad drzewami niebieskobiałym światłem palił się rząd sztucznych słońc, przyćmiewających swym blaskiem gwiazdy, rozpraszających ciemności i pogrążających w chaosie utarty, naturalny tok życia wszystkich dzikich zwierząt w promieniu wielu kilometrów.Zmagania ludzi i maszyn o przygotowanie dużego amfiteatru dla czterech tysięcy widzów wypełniały coraz dłuższe dni i coraz krótsze noce.Przynajmniej pod jednym względem mieli szczęście: w tym klimacie niepotrzebny był dach ani żadne sztuczne ogrzewanie.W kraju, który tak niechętnie opuszczali, jeszcze pod koniec marca śnieg pokrywał ziemię grubą warstwą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates