[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był najodważniejszym ze wszystkich fotografów, o najdonośniejszym głosie, a także palił najdłuższe i najwstrętniejsze cygara.W klubie prasowym był najbardziej wygłodniałym i spragnionym klientem.Miał największą rodzinę do wykarmienia, a jego portfel wydawał się zawsze najcieńszy.–Gdybym nie był spłukany, rzuciłbym tę robotę – rzekł do Qwillerana w drodze na parking.– Tak między nami, to mam nadzieję, że to czasopismo okaże się kompletną klapą.– Klnąc łagodnie, wpakował z trudem kufer, statywy i lampy do swojego małego dwuosobowego auta.Wciskając się w resztkę wolnej przestrzeni, Qwilleran postanowił poprawić mu nastrój.–Kiedy zamienisz tę puszkę po sardynkach na prawdziwy samochód? – spytał.–To jedyne auto jeżdżące na paliwo do zapalniczek.Przejeżdżam dwanaście kilometrów na pojedynczym wtrysku.–Wy, fotografowie, zarabiacie za mało, żeby stać was było na benzynę?–Kiedy ma się sześcioro dzieci, hipotekę do spłacenia i rachunki za ortodontę…–To może zaoszczędziłbyś na tych drogich cygarach? – zasugerował Qwilleran.– Pewnie kosztują krocie.Skręcili w Downriver Road.–Kto ci załatwił tę sesję w Muggy Swamp? – spytał Bunsen.– Fran Unger?Qwilleranowi znów zjeżyły się wąsy.–Sam sobie załatwiam takie rzeczy – odpowiedział.–Fran tak gadała w klubie, że wyglądało na to, że to ona gra pierwsze skrzypce.Qwilleran stęknął.–Język jej się rozwiązuje po paru kieliszkach martini – ciągnął fotograf.– W sobotę wieczorem robiła aluzje, że ty niby nie gustujesz w paniach.Chyba nadepnąłeś jej na odcisk.–To przez mojego kota! Zadzwoniła do mnie do domu, a Koko przerwał połączenie.–Przez tego kota napytasz sobie biedy – przestrzegł Bunsen.Wtoczyli się na autostradę i dalej jechali szybko w milczeniu, póki nie dotarli do zjazdu na Muggy Swamp.–To dziwne, że nigdy nie przemianowali tej okolicy – zauważył Bunsen.– Parne Błota.–Nie rozumiesz psychologii ludzi z wyższych sfer – rzekł Qwilleran.– Sam pewnie mieszkasz na jakimś nowoczesnym osiedlu?–Mieszkam w Happy View Woods.Cztery sypialnie i wielka hipoteka.–Właśnie o to mi chodzi.G.Verning Tait za żadne skarby świata nie chciałby sczeznąć w miejscu nazywanym Happy View.Z krętej drogi widać było francuskie pałacyki i angielskie rezydencje, stojące osobno w otoczeniu starych drzew.Siedziba Taitów okazała się wytwornym domem w hiszpańskim stylu, ozdobionym stiukami, do którego prowadziła duża brama, dziedziniec i masywne drzwi nabijane gwoździami, strzeżone z obu stron przez żelazne latarnie.W progu powitał ich David Lyke.Wprowadził dziennikarzy do holu, którego podłoga wyłożona była szachownicą białych i czarnych marmurowych kafli, a wnętrze rozświetlał migot kryształów.Na marmurowej płycie podpieranej przez sfinksa z brązu stał siedmioramienny kandelabr.–Obłęd! – mruknął Bunsen.–Zapewne potrzebujecie pomocy przy rozstawieniu sprzętu – rzekł Lyke i skinął na ciemnookiego boya, który posłał mu spojrzenie pełne uwielbienia.– Paolo, pomóż tym panom z gazety, to może zrobią ci zdjęcie i będziesz mógł je wysłać rodzinie do Meksyku.Chłopak ochoczo przydźwigał razem z Bunsenem ciężki kufer, lampy i statywy.–Czy poznamy gospodarzy? – spytał Qwilleran.–Stary gdzieś się zaszył – odparł ściszonym głosem Lyke.– Pielęgnuje swój kręgosłup.Wyjdzie dopiero wtedy, gdy padnie słowo „żad”.To dziwak.–A jego małżonka?–Ona rzadko się pokazuje.Na szczęście.–Trudno było uzyskać ich zgodę?–Nie, o dziwo on w ogóle nie robił problemów.Gotowi na zwiedzanie?Lyke stanowczym ruchem otworzył dwuskrzydłowe drzwi i wprowadził obu mężczyzn do salonu.Ściany miały kolor soczystej zieleni, a dokoła stały kanapy obite białym jedwabiem, białe fotele i hebanowe biurko z pozłacanymi elementami.Do tego staroświecki telefon na postumencie.Przy przeciwległej ścianie piętrzyła się wielka szafa z pięknie usłojonego drewna.–Ten biedermeier – rzekł Lyke, wskazując szafę – był od dawna w posiadaniu rodziny, więc musieliśmy go zostawić.Ściany i dywan to zieleń naciowa.Odcień foteli właściwie można nazwać pieczarkowym.Sam dom jest hiszpański, z około 1925 roku.Trzeba było zlikwidować łuki, zerwać terakotę z podłóg i od nowa go otynkować.Przechadzał się po pomieszczeniu, przesuwając odrobinę lampy i wygładzając fałdy starannie upiętych draperii.Qwilleran patrzył na imponujący wystrój i wydawało mu się, że na wszystkim widzi metki z cenami.–Po co to wszystko, skoro Taitowie trzymają się z dala od ludzi? – spytał.Lyke zamrugał oczami.–Ja jestem dobrym biznesmenem – odparł.– Stary chciał mieć wystrój, który będzie godny jego słynnej kolekcji żadów.Wybulił siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów.Ale oczywiście to nie jest informacja do publicznej wiadomości.Najdziwniejszym elementem salonu był rząd oszklonych gablot w niszach ścian, obramowanych klasycznymi stiukami.Wewnątrz, na półkach, leżały starannie ułożone rzeźbione przedmioty w kolorze czerni i mlecznej bieli.–To te zbiory? – wyszeptał Bunsen.– Wyglądają jak kostki mydła, jeśli ktoś by mnie spytał.–Myślałem, że żady są zielone – rzekł Qwilleran.–Zielone są w jadalni – odparł Lyke.Fotograf zaczął ustawiać statywy i lampy.–Gdy będzie pan opisywał ten dom – zwrócił się dekorator do Qwillerana – proszę tę szafę w stylu biedermeieru nazwać armoire.A fotele też lepiej określić z francuska, czyli fauteuih.–Gdy nasi w redakcji to przeczytają, do końca życia nie dadzą mi spokoju – jęczał Qwilleran.Bunsen pracował w wielkim skupieniu, wykonując barwne i czarno-białe zdjęcia.Przestawiał oświetlenie, fotografował z różnych stron, przesuwał meble o parę centymetrów w jedną lub inną stronę i chował głowę pod zasłonkę.Boy pomagał mu z wielką gorliwością.Na tyle wielką, że właściwie przeszkadzał.Wreszcie Bunsen osunął się na obity jedwabiem fotel.–Muszę zrobić sobie krótką przerwę – oznajmił.– Zapalę.– Z kieszeni na piersi wyciągnął długie cygaro.David Lyke skrzywił się, zerkając z obawą przez ramię.–Życzy pan nam wszystkim śmierci? – syknął.– Pani Tait nienawidzi dymu tytoniowego.Potrafi go wyczuć na kilometr.–No to mój pomysł wziął w łeb – mruknął rozeźlony Bunsen i zabrał się z powrotem do pracy.–Zrób parę zbliżeń tych żadów – polecił Qwilleran.–Przez szkło nie da rady.–Szkło można zdjąć – oznajmił Lyke.– Paolo, powiedz swojemu panu, że potrzebujemy kluczyka do gablotek.W tej samej chwili pojawił się rozpromieniony gospodarz – mężczyzna około pięćdziesiątki.–Słyszę, panowie, że chcecie zobaczyć moje zbiory! – zawołał.– Którą gablotkę mam otworzyć? Zdjęcia, rozumiem, będą kolorowe?Tait miał połyskliwą różową twarz, jak gdyby wyszorował ją szczotką, a kąciki jego ust wykrzywiał powściągliwy uśmiech.Qwilleran uznał, że wygląda jak człowiek o ogromnych wpływach, który przeżył serię niepowodzeń.Jedwabna sportowa koszula odsłaniała bujne owłosienie na rękach, głowę za to miał kompletnie łysą.Szkło zamontowano w taki sposób, że nie było widać żadnych metalowych elementów.Tait włożył rękawiczki, by nie zostawić na nim plam, po czym zaczął otwierać gabloty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates