[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysiadłam z samochodu.- Dzięki, Clarice.- To jest najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam w życiu.- Jej wielkie oczy wyrażały zmartwienie.- Mam na ciebie zaczekać?- Dotrę do domu.- Potrząsnęłam głową.- Musisz tam wrócić o czasie.Do domu było tylko jakieś sześć kilometrów, które mogłam pokonać w niecałą godzinę.- Gdyby ktoś pytał, jutro czy później, nie tylko nasi rodzice, ale ktokolwiek, powiesz, że wróciłyśmy razem - dodałam.- Dobrze? I nie martw się.Mam plan, a on już nigdy więcej mnie nie skrzywdzi.Zaczekałam, aż Clarice przytaknie, niepewnie, ale z ufnością, a potem odsunęłam się od samochodu i stojąc w cieniu, patrzyłam, jak odjeżdża.Nie miałam pojęcia, co robić.Wiedziałam, że jest z nim tamta dziewczyna.Może po prostu chciałam ich szpiegować.A może chciałam dorwać tę głupiutką, małą dupencję i zawlec do domu.Przysięgam, że nie miałam żadnego planu.Nie chciałam, aby ktokolwiek wiedział, że idę na szczyt śladem Jima Beverly'ego.Przemknęłam między drzewami, okrążając plac.Stało na nim wciąż około piętnastu aut, ale wiedziałam, że już niedługo odjadą.Większość młodzieży musiała meldować się w domach o jedenastej albo o jedenastej trzydzieści.Unikałam oświetlonych blaskiem księżyca miejsc, przemykając między drzewami.Nawet kiedy dotarfam 40do ścieżki prowadzącej na szczyt wzgórza, nie wychylałam się z lasu, tylko podążałam równoległym kursem, przedzierając się wśród paproci.Szłam powoli, bo chciałam być tak cicho, jak to tylko możliwe, a poza tym wciąż zahaczałam o kolce jeżyn.Nagle usłyszałam czyjeś kroki na ścieżce.Zamariam w bezruchu.To była ta dziewczyna z młodszego rocznika.Maszerowała w dół, mrucząc pod nosem i przeklinając.„Za kogo on się uważa, ten zarozumiały, bucowaty Pan Rozgrywający.Może mnie w dupę pocałować, i tyle".Jej związane w koński ogon włosy kołysały się, kiedy z oburzeniem potrząsała głową.W jednej ręce ściskała torebkę, a w drugiej pęk kluczy, które podzwanialy gniewnie z każdym jej krokiem.Kiedy już minęła mnie i znalazła się w bezpiecznej odległości, chyba najrozsądniej było za nią pójść.Powinnam była wrócić do domu.Ale przypuszczalnie chciałam zobaczyć, jak on mógł pozwolić jej tak odejść.To było zupełnie niepodobne do tego Jima Beverly'ego, którego znałam.Ze szczytu wzgórza dobiegał jego głos:- Panno Sally? Wracaj do mnie.Panno Sally!Weszłam na ścieżkę i ruszyłam pod górę.Kiedy wynurzyłam się spośród drzew, zobaczyłam Jima Beverly'ego, który siedział tyłem do mnie, twarzą zwrócony w stronę gęstwy.Przeciwległe zbocze wzgórza było tak strome, że można by nawet nazwać je urwiskiem.Obniżało się łagodnie na kilkumetrowym odcinku, a potem przechodziło w długi, spadzisty stok.W całości porastała go gęstwa, która wypiętrzała się, tworząc kłębowiska, a każde z nich było niczym szpon wbity w grzbiet wzgórza.Jim Beverly siedział na żwirze, kiwając nogami przewieszonymi poza krawędź urwiska.Wiedziałam już, jak to możliwe, że pozwolił tamtej panience odejść.Był tak pijany, że bez pomocy nie byłby w stanie się podnieść i za nią iść.Podeszwy jego butów delikatnie muskały najwyższą hałdę gęstwy.Odchylony do tyłu wspierał się niepewnie na rękach, próbując utrzymać równowagę.Tuż obok jego dłoni stała na tra-41wie butelka z alkoholem.To była tequila.Czułam jej zapach w miejscu, gdzie stałam.Butelka o kwadratowym, grubym dnie wyglądała na większą niż przeciętna, a w środku została tylko odrobinka złocistego płynu.Jim Beverly usłyszał moje kroki.Cały czas coś mówił, ale tak bełkotał, że ledwie go rozumiałam.Ani razu nie odwrócił się w moją stronę.- No, panno Sally, bądź taka kochana i zrób mi lodzika, co? Przysięgam, jestem zbyt nawalony, żeby się rypać.No już, Sally, możesz mi go chociaż trochę obciągnąć, co? Wiesz, że jest mi smutno.W zeszłym tygodniu zawalił mecz.Poziom jego gry znacznie się popsuł, odkąd wyszło na jaw, że dostanie stypendium.Jesienią miałsię przenieść na Uniwersytet Północnej Alabamy, więc teraz mógł sobie pozwolić na rozluźnienie.Butelka tequili była otwarta, a zakrętka leżała tuż obok.Blask księżyca odbijający się w szkle działał hipnotycznie.- Mustang Sally - zaśpiewał.- Najlepiej zrobisz, jak.obciągniesz mi kutasa.Ruszyłam w stronę tej pięknej butelki, zbliżając się do niego, a on wciąż się nie odwracał.Spodziewałam się, że to zrobi, a wtedy nasze oczy mogłyby się spotkać.A to skąpane w księżycowym blasku wzgórze było idealnym miejscem, gdzie mogłabym się na niego wydrzeć, wyzwać od dupków i pijaków, a potem odwrócić się i pognać do domu tak szybko, jak się da.Ale on się nie odwracał.Czułam się, jakbym płynęła w kierunku butelki poruszana jakimś prądem.Była taka piękna, taka prosta i solidna.- Mustang Sally, no już, kotku - Jim zawodził na tyle głośno, że nie słyszał, jak ostrożnie zakręcam butelkę.Kiedy popatrzyłam z góry, z miejsca, gdzie stałam, na jego rozłożyste ramiona, osadzona na nich głowa sprawiała wrażenie nienaturalnej, pokryta jasnym meszkiem jak u niemowlęcia.Jego blady kark wyglądał cudownie, niewinnie i jakoś tak bezbronnie.42Spoglądając na ten śliczny skrawek ciała, pomyślałam, że mogłabym się nachylić i zaciśniętymi wargami złożyć na nim nieśmiały pocałunek.Tego rodzaju pocałunek, jakim Clarice mogłaby obdarzyć brzydkiego chłopaka, którego byłoby jej żal.Odczekałam chwilę, trzymając luźno butelkę w dłoni.Czułam ciężar grubego, masywnego szkła.Butelka nie miała etykiety, a jej powierzchnia była pokryta drobnymi wypustkami.Jim wciąż się nie odwracał.Czekałam i czekałam, a ponieważ on wciąż trwał w bezruchu, ujęłam starannie butelkę w obie ręce i stając w pozycji wybijającego, jaką podpatrzyłam na rozgrywkach Małej Ligi, z całej siły grzmotnęłam go w głowę.Ludzie, którzy grają w baseball, mówią o punkcie optymalnego trafienia; w pewnym sensie wiem, co mają na myśli.Nie jestem do końca pewna, co to jest.Miejsce na powierzchni kija? A może chodzi o to, gdzie uderzasz piłkę? Ale znam uczucie trafienia w ten punkt.Gdy butelka uderzyła w tył jego głowy, tuż nad karkiem, poczułam, że coś mnie przenika jak prąd elektryczny.Czułam, jak pęka kość czaszki i to pęknięcie rozprzestrzenia się wibrującą falą przez moje ręce po całym ciele.To było niemal bezszelestne, ale czułam chrupot, czułam, jak kość się rozszczepia i jej odłamki zagłębiają się w gęstej treści mózgu.Pod wpływem siły uderzenia Jim osunął się na bok i leżał nieruchomo.Właściwie nic się nie zmieniło poza tym, że przestał śpiewać.Nie było krwi.Jego skóra pozostała nienaruszona.Butelka była cała.W ogóle wszystko wyglądało jak nietknięte [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates