[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.LEONARD CARPENTERCONAN WIELKITYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE GREATPRZEŁOŻYŁ ADAM RYĆTedowi Williamsowiz podziękowaniami1.ZWYCIĘSTWOW świetle porannego słońca pokryta rosą trawa na rozległej równinie Tybor lśniła szmaragdowym blaskiem.Nizinę tę, położoną między hyboryjskimi królestwami Aquilonii, Nemedii i Ophiru, porastały kwitnące krzewy i samotne drzewa.Na tle soczystej murawy potężne armie spiesznie rozwijały szyki.Równe szeregi tworzyły na nizinie barwne wzory niczym warcaby rozstawione na płaszczu z zielonego tartanu.Zbrojni wielu narodów wchodzili w skład wojsk, które miały się zetrzeć w tym miejscu.Południową część pola zajmowały legiony imperialnego Ophiru: maszerująca piechota, toczące się rydwany oraz konni rycerze.Groty ich włóczni i ostro zakończone hełmy błyszczały w porannym świetle jak ruchomy gwiazdozbiór iskier.Zajmowali pozycje przy dźwiękach trzcinowych piszczałek, maszerowali ramię w ramię z odzianymi w szarości i brązy sojusznikami.Te oddziały szczękając orężem, przy warkocie bębnów ustawiały się w sztywniejsze szyki.Ciemniejsza armia, skupiona pod czarnymi sztandarami Nemedii, zajmowała w szyku pozycję bardziej wysuniętą na północ.Wojownicy kierowali na zachód zwarte rzędy pik i halabard podobne stalowej palisadzie, a poranne słońce grzało im plecy.W centrum szyku, pośrodku falangi rycerzy zbrojnych w kopie ozdobione czarnymi proporcami, widać było siwowłosą i siwobrodą postać starego, zawziętego króla Balta.Krępy, odziany w prosty kaftan ze skóry nabijanej żelaznymi płytkami, Balt dosiadałgniadego rumaka.Niegdyś prosty oficer w Żelaznych Legionach Nemedii, dziś był królem, a jego szary hełm i pancerz pokrywało złoto najczystszej próby.Konny giermek trzymał potężną tarczę, której skołatane ciosami żelazo także pokryto białym i czerwonym złotem.Te dwa kolory składały się na mistrzowską inkrustację wyobrażającą królewskie godło Nemedii: gryfa zbrojnego w ostry dziób i pazury.Świta króla Balta, pędząc na południe wśród wysokich traw, wysunęła się znacznie poza pierwszą linię nemediańskich oszczepników.Zmierzała w stronę drugiej zdobnej pióropuszami i sztandarami grupy, której czoło stanowili rycerze w błyszczących zbrojach, a skrzydła osłaniały rydwany.Była to elitarna gwardia przyboczna młodego lorda Malvina, najzdolniejszego generała Ophiru i samolubnego despoty.Malvin nie raczył jeszcze koronować się na króla, gdyż nie był pewien, czy królestwo nie byłoby krokiem wstecz wobec jego dotychczasowych ambicji.Zgłaszał on bardzo śmiałe roszczenia wobec krajów ościennych oraz do części tych pól, na których teraz stała armia sprzymierzonych.Terytorialne ambicje Malvina cieszyły się bądź gorliwym poparciem, bądźniechętnym przyzwoleniem książąt, baronów, margrabiów i innej szlachty ophirskiej, której rodowe herby zdobiły tarcze i proporce jego świty.Malvin dosiadał siwego ogiera okrytego posrebrzanym kolczym pancerzem, a jego wodze i rząd ozdobiono trzepoczącymi niebieskimi proporczykami.Elegancki młody władca nosiłkosztowną zbroję płytową.Pozwalała mu ona na znaczną swobodę ruchu, o czym świadczyły teatralne gesty, jakimi wydawał polecenia swym oddziałom.Jego pancerz sporządzony był z gładkiego metalu.Żaden ornament nie zdobił zbroi, która tak dobrze pasowała do dowódcy oddziałów zdobywających właśnie opinię najsprawniejszej armii świata.Młody lord znalazł w osobie Balta potężnego i gorliwego wspólnika.Obaj władcy radzi byli odkroić nieco z porośniętych łąkami zachodnich krain, które stanowiły bogaty przedsionek ich potężnych państw.Malvin, uchyliwszy przyłbicy, obserwował zbliżanie się starego monarchy.Kiedy oba orszaki połączyły się, spiął ostrogami wierzchowca i ruszył przez tłum rycerzy i giermków, by pozdrowić sojusznika okrzykiem i braterskim uściskiem dłoni.Ich spotkanie przedstawiało wspaniały widok.Heraldyczne symbole obu wielkich królestw skupiły się i zmieszały.Rozbrzmiewały dziarskie okrzyki, lśnił oręż, a piskliwe dźwięki fujarek i trąbek uniosły się piskliwym hałasem pod błękitną kopułę nieba.Uniesienie rozeszło się jak fala aż po najdalsze krańce szyku, prowokując do krzyku szeregi shemickich łuczników, konnych najemników zamorańskich i pstry tłum zbrojnych we włócznie kmieci, którego krańce rozpływały się w porannej mgiełce.Piękny był ich szyk, wspaniały cel, a na drodze pozostała tylko jedna przeszkoda.Były nią czerwone, czarne i zielone linie wojsk, które stały naprzeciw.Siły te rozwinęły się w zachodniej części równiny, za plecami mając rzekę Tybor.Połączone siły dumnej Aquilonii składały się z zahartowanych w bojach legionów z królewskich garnizonów w Shamar i Tarancji: wysokich, świetnie wyćwiczonych Gunderlandczyków z mroźnych, północnych marchii i odzianych w zielone kubraki Bossończyków, ściągniętych na wschód z piktyjskiego pogranicza.Wojsko to liczyło około dwóch tysięcy jezdnych i dwanaście tysięcy piechurów, i zdawać się mogło, iż niemal ginęło w lesie włóczni i halabard, który w ciągu nocy wyrósł na równinie Tybor.Konni oficerowie aquilońscy czekali przed frontami oddziałów.Jeźdźcy krążyli wokółsamotnego złotego sztandaru, pod którym trwał w zamyśleniu ich legendarny dowódca, król Conan.Jego sylwetka krzepkiego, ciemnogrzywego barbarzyńcy z Północy pysznie przedstawiała się na grzbiecie Sheola — czarnego jak węgiel zambulońskiego rumaka.Jeździec i koń odziani byli w ciemne, zdobione złotem pancerze Czarnych Smoków — elitarnej gwardii pałacowej.Ludzie trzeźwo myślący powiadali, że Conan nie był z tych, co pozwoliliby sobie wyrwać choć kawałek aquilońskiej ziemi.Gotów był przeciwstawić się wszelkim roszczeniom terytorialnym, nawet w obliczu zdradzieckiego sojuszu obu wschodnich sąsiadów.Jego wojska, choć mniej liczne od sił przeciwników, stały gotowe do walki.Wszelkie wątpliwości zniknęły, kiedy w chwili spotkania obu wrogich królów Conan wzniósł miecz i wydałkomendę: — Do ataku!Wściekłe beczenie trąbek rozbrzmiało jak echo po jego okrzyku i obwieściło pierwszy cios tej wojny: chmura strzał oderwała się od linii aquilońskich.Pociski szumiąc złowrogo wzniosły się stromym łukiem, po czym spadły jak grad na pierwszą linię ophirskich i nemedejskich pikinierów.Część strzał nie dosięgła przeciwnika, część odbiła się od tarcz, jednak poszarpane luki, jakie otwarły się nagle w szyku przeciwnika, potwierdziły legendarną, śmiercionośną celność bossońskich łuczników.Ci z wrogów, którzy ocaleli, skulili się ze strachu, a przez ich szyki przeszedł szmer lęku i zaskoczenia wobec nagłego deszczu pierzastej śmierci.W niebo wzniosła się druga salwa, potem trzecia.Ruszyła pierwsza fala aquilońskich rycerzy, łucznicy przestali strzelać, nie chcieli, aby ich długie na trzy stopy strzały trafiały w opancerzone grzbiety własnych rycerzy.Zahartowani jeźdźcy z Poitanii galopowali strzemię w strzemię z chwacką, dosiadającą pysznych rumaków szlachtą tarantyjską.Przedostali się przez wąskie luki w szyku własnych łuczników i runęli na wroga.Odziani w ciężkie zbroje płytowe i kolczugi jeźdźcy rozpędzali się, a tętent kopyt ich rumaków wprawiał w drżenie ziemię pod stopami patrzących.Teraz shemiccy łucznicy stojący na skrzydłach wojsk Nemedii i Ophiru mieli szansę porazić szarżującą aquilońską jazdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates