[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Linie d³oni miga³y jej przed oczami, tworz¹c obraz skrzy¿owanych mieczy, zarys nieznajomej twarzy, a potem naglezobaczy³a psie pyski z wyszczerzonymi zêbami.Znurzona zamknê³a oczy i odchyli³a siê na oparcie fotela.Cza-rownica po³o¿y³a coœ na d³oni ksiê¿nej i zacisnê³a jej palce.Lawinia drgnê³a, unios³a ciê¿kie powieki i zobaczy³a tu¿ przed sob¹ zmêczon¹ twarz z gorej¹cymi oczami.W³osy, zwieszone na zapad³e policz-ki, ko³ysa³y siê, poruszane lekkim wietrzykiem, który wpad³ nagledo sali.Jêzyki p³omieni w lampach trwo¿nie migota³y, ogieñ w ko-minku hucza³ wœciekle.– WeŸ to, ksiê¿no, i strze¿ tak jak w³asne dziecko! W tym pu-de³eczku jest smarowid³o sporz¹dzone wed³ug starodawnej receptyczarowników.Jeœli g³owê martwego cz³owieka przy³o¿yæ do cia³ai posmarowaæ t¹ maœci¹ – przyroœnie, a zabity o¿yje.Ranny, z któ-rego uchodzi ¿ycie, nie umrze i szybko wyzdrowieje.WeŸ, musisz tozrobiæ! Ju¿ wkrótce wszystko siê dokona! Sama to zrozumiesz! A te-raz idŸ szybko do domu, odprowadzê ciê! – Czarownica wsta³a i po-sz³a pierwsza.Za plecami ksiê¿nej znikn¹³ kominek, jedna za drug¹ zaczê³ygasn¹æ lampy, i wkrótce znów ogarnê³y j¹ ca³kowite ciemnoœci.Zeskrzypem otworzy³y siê drzwi.Zobaczy³a podwórze zalane ksiê¿y-cowym œwiat³em i uschniête drzewo, które wydawa³o siê teraz ca³eze srebra.Sz³a, nie czuj¹c nóg, a ksiê¿yc jasno oœwietla³ jej drogê.K³êbyszarych chmur mknê³y po niebie, omijaj¹c dysk ksiê¿yca.Jar nie by³teraz tak g³êboki, a mo¿e to wiatr unosi³ j¹ nad ziemi¹, nie daj¹c jej 3 – Conan i podziemie niewoli– 33 –siê potkn¹æ.Wkrótce przekrêcony dwa razy klucz zamkn¹³ furtkêw pa³acowym ogrodzeniu.Lawinia jak cieñ wœliznê³a siê do grotyi odnalaz³a tajemne drzwi.W tym w³aœnie momencie wœciek³y po-ryw wiatru szarpn¹³ chmury na niebie i ksiê¿yc skry³ siê za ich gêst¹zas³on¹.Dopiero w sypialni, kiedy ksiê¿na zdjê³a p³aszcz i buty, przypo-mnia³a sobie, ¿e ani ona, ani czarownica nie wspomnia³y o zap³acie.Jak¿e to tak, przecie¿ specjalnie wziê³a ciê¿ki mieszek ze z³otymimonetami! Nawet teraz wisi u jej pasa.O, bogowie, co za niedbal-stwo! Zmartwiona ksiê¿na podesz³a do lustra i zdjê³a z g³owy per³o-w¹ siatkê.W³osy sp³ynê³y jej na ramiona.„Jak u czarownicy!” –uœmiechnê³a siê nieweso³o i zerknê³a w ciemny owal ramy lustra.W sypialni nie pali³a siê ani jedna lampa, ale nagle zobaczy³a w lu-strze wielk¹, s³abo oœwietlon¹ komnatê i kobietê w czarnej sukniz rozpuszczonymi w³osami.– Wegda! – cicho wykrzyknê³a ksiê¿na.– Tak, to ja! Mnie tak¿e nie s¹ obce ludzkie u³omnoœci, podobiejak ty zapomnia³am o z³ocie, a bez zap³aty czary nie maj¹ mocy.Wystarczy tego, co masz przy pasie.Daj sakiewkê i nie zapomnij –wszystko teraz zale¿y od ciebie! Tylko ty zdo³asz w³aœciwie pokie-rowaæ losem! Strze¿ tego pude³eczka!Lawinia, dr¿¹c z ch³odu, który przenikn¹³ nagle ca³e jej cia³o,odwi¹za³a od pasa mieszek i po³o¿y³a go na d³oni, któr¹ wyci¹gnê³aw stronê lustra.Lampy za plecami czarownicy natychmiast zgas³yi na ksiê¿nê spogl¹da³o teraz jej w³asne odbicie, ledwie widocznew ciemnoœciach sypialni.V– Hej, Rudy, wstawaj! Mówiê ci, obudŸ siê! No, poczekaj, za-raz siê zerwiesz na równe nogi!Conan kolejny raz próbowa³ obudziæ Biorriego, ale w odpowie-dzi s³ychaæ by³o tylko potê¿ne chrapanie i mamrotanie przez sen.Œpiewak le¿a³ plackiem na niskim ³o¿u, z twarz¹ wciœniêt¹ w zmiêt¹poduszkê, i w ¿aden sposób nie udawa³o siê go doprowadziæ do przy-tomnoœci.A przecie¿ wczoraj wieczorem ustalili, ¿e Biorri zapro-wadzi Conana do najlepszego p³atnerza Menory, z którym, wed³ugjego s³ów, nie³atwo by³o za³atwiaæ sprawy.I oto teraz, przesiedziaw-– 34 –szy ca³¹ noc ze starymi przyjació³mi, którzy ¿¹dali od niego coraz to nowych pieœni, niezmordowany œpiewak le¿a³ jak kawa³ drewna, nie-czu³y na mocne kuksañce Cymmerianina.– No, zaraz mi siê obudzisz! S³oñce wysoko, a ty wci¹¿ wyle-gujesz siê jak ksi¹¿ê.Chocia¿ chyba i on ju¿ dawno wsta³.Mówi¹c to, Conan wzi¹³ wielki dzban z wod¹ stoj¹cy w k¹cie,œci¹gn¹³ Rudego Biorriego z ³ó¿ka na pod³ogê i zacz¹³ obficie pole-waæ mu g³owê.Chrapanie natychmiast usta³o, mêtne oczy otworzy³ysiê na chwilê, rêka drgnê³¹, jakby przebieraj¹c struny niewidocznejerty, i w komnacie rozleg³ siê donoœny g³os:– By³o nas oœmiu za sto³em.Tra-la-la, tra-la-la! Do rana zosta-³em sam.Tra-la-la, tra-la-la.chr-r-r.Conan jeszcze raz chlusn¹³ wod¹ i us³ysza³ dalszy ci¹g:– Reszta le¿y ju¿ pod sto³em.Tra-la-la, tra-la-la! Ej, draniu,co mi lejesz do kubka?! Wodê pi³em tylko w dzieciñstwie, no i w ze-sz³ym roku, kiedy buk³ak przedziurawi³ siê.nie, odwi¹za³ siê.nie, wino zbyt szybko siê skoñczy³o, a ja jecha³em, jecha³em, jecha³em.chr-r-r.Nie mog¹c siê powstrzymaæ od œmiechu, Conan wyla³ mu nag³owê dobr¹ po³owê dzbana i nagle us³ysza³:– Ju¿ siê obudzi³em.Wszystko pamiêtam.Czas wstawaæ.Trze-ba iœæ do p³atnerza, bo zaraz zapadnie wieczór.A ¿eby iœæ, trzebanajpierw wstaæ.Conanie, dlaczego nie domyœli³eœ siê, ¿eby pos³aædziewkê po wino? Niech tu przyniesie coœ do picia, a ja jeszcze siêzdrzemnê.Weso³a s³u¿¹ca szybko przynios³a pe³ny dzban i ledwie Biorrius³ysza³ gulgot nalewanego wina, od razu zacz¹³ siê gramoliæ.– Tutaj, tutaj, ptaszyno, bli¿ej do mnie.Dawaj, gdzie maszkubek?Z zamkniêtymi oczami chwyta³ d³oni¹ powietrze, a s³u¿¹ca, œmie-j¹c siê, wodzi³a kubkiem przed jego nosem.Wreszcie Biorri otwo-rzy³ sklejone powieki i zacz¹³ krêciæ g³ow¹ w œlad za jej ruchami.– Dlaczego od razu dwa? Daj najpierw jeden, potem drugi.Muszê powiedzieæ Lisowi, ¿e ma nierozgarniête s³u¿¹ce, które naniczym siê nie znaj¹!Conan wcisn¹³ kubek w jego b³¹dz¹c¹ rêkê i podniós³ do spra-gnionych ust.Chwila – i kubek by³ pusty.Dziewczyna go nape³ni³ai Biorri znów b³yskawicznie go osuszy³.– Dobrze.Teraz mo¿na wstawaæ.Wygl¹da na to, ¿e ju¿ siê umy-³em, a wiêc daj mi, ptaszyno, rêcznik.I przynieœ cokolwiek do jedze-– 35 –nia.– Spojrza³ na Conana ca³kiem ju¿ przytomnym wzrokiemi uœmiechn¹³ siê: – Zapomnia³em ciê uprzedziæ, ¿e mam bardzo moc-ny sen.Matka, zanim mnie zdo³a³a obudziæ, piêœci sobie poobija³a, za polano chwyta³a.Dobr¹ mia³em matkê.No co, zjemy i pójdziemy?– Patrzê na ciebie, Rudy, i myœlê: jak te¿ przyjmie nas ten twójp³atnerz, przecie¿ mówi³eœ, ¿e robi³ zbroje i dla ksiêcia, i dla przyjezdnych rycerzy.A z ciebie jeszcze woda cieknie na pod³ogê.Noa te spodnie.Wstyd! Biorri, czyœ sobie wczoraj nie prze³o¿y³ bara-na z pó³miska na kolana? Ale plama! W takich spodniach nikt ciênie wpuœci do porz¹dnego domu.– Spodnie! Wielka mi rzecz! – Biorri najwyraŸniej by³ dotkniê-ty tak¹ ironi¹, ale nie odebra³o mu to apetytu.Jad³ z wielkim sma-kiem, oblizuj¹c t³uste palce i wycieraj¹c je o kamizelê.– Nie podo-baj¹ mu siê moje spodnie! Koñcz jeœæ i idziemy.Poka¿ê ci, co znaczy Rudy Biorri!D³ugo jeszcze nie móg³ siê uspokoiæ i mrucza³ gniewnie, dopó-ki nie wyszli z szynku.Na dworze zatrzyma³ siê na chwilê, jakby coœsobie przypomnia³, potem uœmiechn¹³ siê i zdecydowanym krokiemruszy³ naprzód [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates