[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koczkodanik tyle wycierpiał zdychając w ogniu, że drobne jego ciałko nie przypominało kształtem zwierzęcia, lecz kawał korzenia węźlastego i skręconego; na pyszczku rozwartym, jak gdyby wieszczącym o śmierci, widniała krwawa piana, łzy ciekły jeszcze z oka.— Kto to zrobił? — spytał cesarz.Guwerner odpowiedzieć nie śmiał, obaj tedy milczeli, zasmuceni, gniewni.Nagle ciszę tę przerwał czyjś lekki kaszel wydobywający się z mrocznego kąta za nimi.Jego Cesarska Mość obejrzawszy się postrzegł Filipa: infant, ubrany czarno od stóp do głów, ssał cytrynę.— Don Filipie — rzekł — chodź tu i pokłoń mi się! Infant ani się ruszył i tylko popatrywał na ojcalękliwie i z całkowitą obojętnością.— Tyś to spalił tutaj to zwierzątko? — zagadnął cesarz.Infant spuścił głowę.A cesarz:— Skoro byłeś na tyle okrutny, żeś to uczynił, miej chociaż odwagę się przyznać.Na to infant ani słowa.Jego Cesarska Mość wyrwał mu cytrynę, cisnął ją na ziemię i byłby sprał infanta szczającego ze strachu, gdyby arcybiskup nie zatrzymał monarszej ręki szepnąwszy:— Jego Książęca Wysokość będzie kiedyś z zapamiętaniem palił heretyków.Cesarz uśmiechnął się i obaj wyszli zostawiając infanta samego z małpką.Ale inni, nie będąc bynajmniej małpami, umierali w płomieniach.XXIIINadszedł listopad przynosząc zimność lodowatą, wśród której dychawiczni charkają flegmą do syta.To także miesiąc, kiedy chłopcy baraszkują gromadnie po polach brukwi, kradnąc ile wlezie ku wielkiej złości wieśniaków, którzy daremnie gonią ich z widłami i kijami.Owóż jednego wieczoru Sowizdrzał wracając z takiej włóczęgi posłyszał tuż obok, w załomie płotu, skomlenie.Nachyliwszy się zobaczył psa leżącego na kupie kamieni.— A cóż ty, psino, robisz tutaj tak późno? — rzekł.Pogłaskawszy zwierzę uczuł pod ręką grzbiet zmoczony, a myśląc, że pieska utopić chciano, przytulił go, żeby rozgrzać.W drzwiach domu powiedział:— Przynoszę rannego, co z nim zrobić?— Opatrzyć — odparł Claes.Sowizdrzał położył psa na stole.Claes, Soetkin i Dyl ujrzeli w świetle lampy luksemburskiego gryfonka z poranionym grzbietem.Soetkin obmyła rany, nasmarowała maścią i owiązała lnianym płatkiem.Sowizdrzał zaniósł zwierzątko do swojego łóżka, choć Soetkin chciała je wziąć do siebie lękając się, jak powiadała, by Sowizdrzał, co zawsze wiercił się w betach niby diabeł w kropielnicy, nie skrzywdził gryfonka przez sen.Ale Sowizdrzał postawił na swoim i tak skutecznie kurował zwierzątko, że po tygodniu pacjent uwijał się raźno, okazując wielką butę — małym pieskom właściwą.Schoolmeester, czyli bakałarz, nazwał go Tytus Bibulus Schnouffius: Tytus — na pamiątkę pewnego zacnego rzymskiego cesarza, który chętnie w dom psy bezpańskie przyjmował; Bibulus — jako że piesek przepadał, niczyim opój urodzony, za bruinbierem; Schnouffius — albowiem węsząc wtykał ciągle nos w szczurze i krecie nory.XXIVPrzy końcu ulicy Najświętszej Panny rosły naprzeciw siebie, po dwóch stronach głębokiej wody, dwie wierzby.Sowizdrzał przeciągnął między nimi linę, na której w niedzielę po nieszporach tańcował dość zręcznie, by tłum wagabundów oklaskiwał go i chwalił głośno.Po czym zeskoczywszy na ziemię okrążył wszystkich z miseczką, która wnet napełniła się pieniędzmi, lecz on wysypał je w fartuch Soetkin, zatrzymując dla siebie jedenaście groszy.Następnej niedzieli chciał znów zatańczyć na linie, lecz kilku małych nicponiów, zazdroszcząc mu zręczności, nacięło ją — i Sowizdrzał, wykonawszy kilka skoków, chlupnął w wodę, albowiem sznur pękł.Gdy płynął do brzegu, nicponie, którzy sznur nacięli, poczęli wołać:— Gdzież twoja zwinność niezawodna, Sowizdrzale? To nie dasz nura na dno stawu, tancerzu nieoszacowany, by karpie nauczyć tańca?A Sowizdrzał wyszedłszy z kąpieli i otrząsając się krzyknął donośnie, chłopcy bowiem oddalili się w obawie przed cięgami:— Nie bójcie się nic! Bądźcie tu w niedzielę, a pokażę wam sztuki na linie i podzielę się z wami zarobkiem.W niedzielę nicponie sznura nie przecięli, a tylko sprawowali czaty, by ktoś go nie ruszył, jako że zebrała się ciżba wielka.Sowizdrzał rzekł im:— Niech każdy z was da mi swój trzewik, mały czy duży, wezmę je i założę się, że będę tańczył.— Co dostaniemy, jeśli przegrasz? — zapytali.— Czterdzieści miarek bruinbieru — odpowiedział — a jeśli wygram, dacie mi sześć groszy.— Zgoda! — odparli.I każdy dał mu swój trzewik.Sowizdrzał włożył je w fartuch, który miał na sobie i z tym ciężarem tańcował na linie — choć nie bez trudu.Psotnicy zawrzasnęli stojąc na dole:— Gadałeś, że będziesz tańcował w naszych trzewikach, włóż je przeto i dotrzymaj zakładu!— Nie mówiłem, że włożę wasze trzewiki, ale że wezmę je ze sobą i tańczył będę.Owóż tańczę, a one ze mną, w moim fartuchu.Nie widzicie? Po cóż tedy wybałuszacie żabie ślepska? No, płacić mi sześć groszy!Lecz oni wygwizdawszy go wrzasnęli, by zwrócił im trzewiki.Sowizdrzał jął ciskać jeden po drugim, na kupę.Wynikła z tego bójka zaciekła, żaden bowiem nie mógł poznać swojego trzewika i wziąć go z kupy nie powaśniwszy się z drugim.A Sowizdrzał zlazł z drzewa i pokropił walczących — bynajmniej nie wodą.XXVMając lat piętnaście infant pałędał się, jak to u niego było w zwyczaju, po korytarzach, schodach i komnatach ziarnkowych.Ale najczęściej widywano go, jak czyhał nie opodal pomieszkań fraucymeru, aby psuć robotę paziom, co podobnie jak on czatowali w korytarzach niby koty.Inni na dziedzińcu zadarłszy nos w górę wyśpiewywali czułe romance.Słysząc to infant wychylał się z okna i straszył biednych paziów, bo miast bogdanki słodkich oczu widzieli jego pysk blady.Była między dwórkami szlachcianka flamandzka z Dudzeele pod Damme; ciało jej przyrównałbyś do ślicznego owocu, bo, jędrne i w miarę dojrzałe, wabiło soczystością, a i liczko miała cudne: oczy zielone, włosy rude, całe w drobniusieńkjch puklach, lśniące niczym złoto.Wesołego też była humoru, a w miłości zagrzewając się łacno, przed nikim nie taiła afektu do pewnego fortunnego pana kondycji wysokiej, który w jej pięknych włościach korzystał z niebiańskiego przywileju nieskrępowanych amorów.Był i tu jeden pan urodziwy i dumny, którego kochała.Nawiedzała go co dnia w oznaczonej godzinie — Filip zwęszył to.Usiadłszy pod oknem na ławce wpatrywał się w ową damę bacznie, gdy przechodziła.Wykąpała się akurat, oko jej płonęło, usta rozchylały się miluchno, idąc szeleściła śpiewnie suknią z żółtego brokatu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates