[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Szesnaście kilometrów na zachód? – zagrzmiał sierżant.– To przecież w głębi wyspy.Praktycznie mamy ten wasz kontakt już nad głową.– Raz jeszcze zerknął na zapisaną wielkimiliterami tablicę i upewnił się, że nie ma prawa oczekiwać żadnego lotu, który byłby zaplanowany.–Następnym razem dajcie mi cynk wcześniej, dobra?–Nie mam bladego pojęcia, skąd się wziął – zadudnił głos z bunkra radarowego.– Przez sześć minionych godzin nie mieliśmy na ekranie w promieniu stu sześćdziesięciu kilometrów dosłownie niczego, co by leciało w naszą stronę.–No to albo przestańcie kimać na służbie – warknął sierżant – albo sprawdźcie swój cholerny sprzęt.– Zwolnił przycisk mikrofonu, chwycił lornetę, wstał i uważnie popatrzył w kierunku zachodnim.Był tam… maleńki ciemny punkcik, sunący zaledwie parę metrów ponad wzgórzami.Nadlatywał powoli – z szybkością najwyżej stu czterdziestu kilometrów na godzinę.Przez kilka chwil wydawało się, że trwa w nieruchomym zawieszeniu, ale potem, niemal błyskawicznie, zaczął nabierać konkretnego kształtu i w okularach lornety zarysowały się wyraziście kontury kadłuba oraz skrzydeł.Tak wyraziście, że o pomyłce nie mogło być mowy.Sierżantowi ze zdziwienia opadła szczęka, gdy suche powietrze wyspy rozdarł terkocąco-dudniący hałas silnika stareńkiego jednomiejscowego dwupłatu o stałym podwoziu ze szprychowymi kołami.Dziób, zdeformowany sterczącym zgrubieniem rzędowego silnika, miał poza tym opływowy kształt, który jednak na wysokości otwartej kabiny robił się kanciasty.Wielkie drewniane śmigło tłukło powietrze jak stary wiatrak, popychając antyczną maszynę z żółwią ospałością, pokryte zaś płótnem skrzydła o typowych dla wczesnych konstrukcji karbowanych krawędziach spływu płata dygotały i kołysały się na wietrze.Od kołpaka Śmigła po koniuszki sterów wysokości cały samolot był wymalowany na jadowicie żółty kolor.Sierżant odjął od oczu lornetę dokładnie w chwili, gdy maszyna, ukazując dobrze znany krzyż maltański, niemieckie oznakowanie samolotów bojowych z czasów I wojny, przemknęła nad wieżą.Ściśle rzecz biorąc: przemknęła najwyżej półtora metra ponad nią.Gdyby coś takiego wydarzyło się w innych okolicznościach, sierżant padłby zapewne plackiem na podłogę, zdumienie jednak, wywołane widokiem tego niepojętego rozumowo, a tak przecież materialnego duchaspływającego z zamglonych niebios nad Frontem Zachodnim sprawiło, że stał jak słup soli.Kiedysamolot przelatywał nad wieżą, jego pilot bezczelnie pomachał ze swojej kabiny.Był tak blisko,że sierżant zdołał dostrzec jego rysy, przysłonięte nieco goglami, i wysłużoną czapkę-pilotkę.Widmo z przeszłości uśmiechało się od ucha do ucha, poklepując kolby zamontowanych naosłonie silnika sprzężonych karabinów maszynowych.Czy chodziło o jakiś monstrualny dowcip? Czy facet był szajbniętym Grekiem, który urwał się zcyrku powietrznego? A w ogóle, skąd przyleciał? Nagle zmysły sierżanta zarejestrowały fakt, iżgdzieś za śmigłem zamigotały dwa świetlne punkciki i oto roztrzaskane okna wieży kontrolnejprzestały istnieć.Czas się zatrzymał i na uśpione Lotnisko Brady wtargnęła wojna.Pilot antycznego myśliwcazataczał kręgi wokół wieży kontroli lotów, schodząc nad ziemię atakował wysmukłe sylwetkileniwie rozpartych na pasie startowym odrzutowców i swymi muzealnymi ośmiomilimetrowymipociskami dziurkował jak sito i rwał na strzępy cienkie kadłuby FS-105.Trzy z nich, trafione wzbiorniki paliwa, natychmiast stanęły w ogniu tak gwałtownym, że zdołał przemienić asfalt wdymiące kałuże smoły.Raz za razem latający eksponat wznosił się nad lotnisko i spadał, sypiącołowianym niszczycielskim gradem.Po trzech myśliwcach przyszła kolej na jeden zgigantycznych C-133 cargomasterów, który eksplodował z rykiem płomieni, sięgającychwysokości stu metrów.W wieży kontrolnej pełniący służbę sierżant patrzył oszołomiony na sączącą się z jego piersiczerwoną strużkę krwi.Delikatnie wyszarpał z górnej kieszonki czarny notes i z hipnotycznąfascynacją spojrzał na małą, schludną dziurkę w samym środku okładki.Potrząsnął głową, żebyzrzucić czarny welon, który przesłaniał mu oczy, a potem z wysiłkiem dźwignął się na kolana ipowiódł dokoła tępym spojrzeniem.Dosłownie wszystko – sprzęt radiowy, umeblowanie, podłogę – zaścielały roziskrzone kawałkipotłuczonego szkła.Klimatyzator leżał na grzbiecie jak śmiertelnie trafiony mechanicznyzwierzak: sztywne łapy sterczały do góry, a z kilku okrągłych dziurek wyciekał na podłogę płynchłodzący.Sierżant nieprzytomnie popatrzył na, cudownym zbiegiem okoliczności, nietknięteradio i kalecząc dłonie i nogi ostrymi odłamkami poczołgał się w jego stronę.Sięgnął pomikrofon i chwycił go kurczowo, plamiąc krwią plastykową rączkę.Ciemność zaczęła ogarniać myśli sierżanta, który zastanawiał się: "Jaka jest właściwa procedura?Co człowiek mówi w podobnej sytuacji?"Byle co! Byle co!–Do wszystkich, którzy mnie słyszą.MAYDAY! MAYDAY! Tu Lotnisko Brady.Zostaliśmyzaatakowani przez nie zidentyfikowany samolot.To nie jest alarm ćwiczebny.Powtarzam:Lotnisko Brady zostało zaatakowane…Rozdział 1Major Dirk Pitt poprawił kabłąk słuchawek na swoich ciemnych gęstych włosach i powoli kręcąc gałką częstotliwości usiłował polepszyć odbiór.Potem, z błyskiem zdumienia w oczach koloru akwamaryny, uważnie słuchał przez moment, a na jego ogorzałym czole pojawiły się zmarszczki.Nie o to chodzi, iż wiadomość, jaką odebrał, była niezrozumiała.Wręcz przeciwnie.Ale po prostu nie mógł dać jej wiary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates