[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moim największym i najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini obdarowała cię długim i szczęśliwym życiem oraz skłoniła do przyjęcia moich skromnych usług i pomocy w osiągnięciu twoich szlachetnychcelów.Nieznajomy cofnął się o krok i dobył miecza, co dziewczyna raczej usłyszała, niż zobaczyła.Drgnęła i omal nie straciła równowagi, ale w porę przypomniała sobie, że szermierze mają swoje rytuały, między innymi wymachiwanie bronią przy pozdrowieniu.–Jestem Nnanji, szermierz czwartej rangi.Mam zaszczyt przyjąć twoją szlachetną ofertę.Po raz drugi rozległ się świst, gdy mężczyzna schował miecz do pochwy.Kandoru nie władał swoim tak zręcznie.–Zawsze stoisz na jednej nodze, uczennico? Dziewczyna nie sądziła, że szermierz ma tak dobry wzrok.–Zgubiłam but, adepcie.Mężczyzna zaśmiał się i schylił.Po chwili Quili poczuła, że silna dłoń obejmuje jej nogę w kostce.–Jest.Proszę!Szermierz założył kapłance but i wyprostował się.–Dziękuję.Dobrze widzisz w ciemności…–Większość rzeczy robię bardzo dobrze – rzucił chłopak wesoło.Jego głos brzmiał za młodo jak na czwartego, wręcz chłopięco.– Co to za miejsce, uczennico?–Posiadłość czcigodnego Garathondi, adepcie.Szermierz odchrząknął cicho.–Jaki jest jego zawód?–Budowniczy.–A co buduje budowniczy szóstej rangi? Zresztą mniejsza o to.Ilu szermierzy jest we dworze?–Żadnego, adepcie.Czwarty znowu chrząknął, zaskoczony.–Jak się nazywa najbliższa wioska albo miasteczko?–Osada Poi, adepcie.Leży stąd około pół dnia marszu na północ.–W takim razie powinni tu stacjonować szermierze…To nie było pytanie, więc nie musiała mówić, że rezydent Poi zginął tego samego dnia co jej mąż, a o zabójstwie nikogo nie powiadomiono.Zapobiegać rozlewowi krwi!–A miasto?–Ov, adepcie.Kolejne pół dnia drogi od Poi.–Hmm? Czy przypadkiem znasz imię dowódcy z Ov?On również nie żył.Podobnie jak wszyscy jego ludzie.Odpowiedź: “nie" byłaby kłamstwem.Nim dziewczyna zdążyła się odezwać, szermierz zadał następne pytanie.–Są tu jakieś kłopoty, uczennico Quili? Zbójcy? Bandyci?–Nie ma bezpośredniego zagrożenia, adepcie.Mężczyzna zaśmiał się.–Szkoda! Nawet smoka? Dziewczyna zawtórowała mu z ulgą.–Ani jednego.–I nie widziałaś ostatnio żadnych czarnoksiężników? Wiedział o czarnoksiężnikach!–Ostatnio nie, adepcie.Westchnął.–W takim razie, skoro jest bezpiecznie, sprowadzono nas tutaj, żebyśmy kogoś poznali.Jak w Ko.–Ko?–Nigdy nie słyszałaś poematu, “Jak Aggaranzi Siódmy rozgromił zbójców z Ko”? – spytał zdziwiony.– To wspaniała opowieść! Honor, wielkie czyny, mnóstwo krwi.Jest bardzo długi, ale zaśpiewam ci go przy okazji.A teraz, skoro nie ma zagrożenia, wrócę i złożę raport.Chodźmy!Wziął ją za rękę i ruszył wąwozem.Miał silne i bardzo duże dłonie, ale wyjątkowo delikatne, zupełnie nie jak ręce rolników albo nawet jej własne ostatnimi czasy.Dziwne, ale nie czuła strachu, choć dopiero co poznany młody szermierz wiódł ją w nieznane.Gdy potknęła się na koleinach, szepnął: “Ostrożnie!" i zwolnił.Drogę przecinały trzy potoki.Quili nie widziała kamieni umożliwiających przejście, ale dzięki Nnanjiemu bezpiecznie przekroczyła strumyki i nie zmoczyła nóg.–Sprowadziła was Najwyższa, adepcie?–Tak! Żeglarz mówi, że nigdy nie słyszał takiej historii.Przebyliśmy długą drogę! Bardzo długą!Mówił z entuzjazmem, bez nabożnego lęku.Rzeka była Boginią, więc każdy statek mógł popłynąć w nieoczekiwanym kierunku, jeśli miał na pokładzie Jonaszów.Należeli do nich zwłaszcza wolni szermierze, prowadzeni Jej Ręką.Tego rodzaju przejawy boskiej mocy zdarzały się zbyt często, żeby można je uznać za prawdziwe cuda, ale Quili żadnego nie potraktowałaby tak lekko jak młody szermierz.Las zrzedł, wąwóz się poszerzył, wpuszczając szarość przedświtu.Quili widziała teraz trochę lepiej.Stwierdziła, że Nnanji jest wyższy, niż sądziła, chudy i zdumiewająco młody jak na Czwartego.Wydawał się niewiele starszy od niej, ale może tylko robił takie wrażenie ze względu na swobodny sposób bycia.Usta mu się nie zamykały.Kandoru zginął jako Trzeci.Niewiele osób dowolnego rzemiosła zdobywało wyższą rangę.–Skąd wiecie, jaką drogę przebyliście? – zapytała dziewczyna.–Shonsu wie wszystko! Płynęliśmy skokami.On obudził się już przy pierwszym.Chyba śpi z otwartymi oczami.– Kimkolwiek był Shonsu, Nnanji żywił dla niego większy szacunek niż dla Bogini.– Mnie chłód zbudził przy trzecim.– Zadrżał.– Przybywamy z tropików.–Jakich tropików, adepcie?–Nie jestem pewien.Z gorącej krainy.Shonsu potrafi to wyjaśnić.Bóg Snów jest tam bardzo cienki i wisi wysoko na niebie.Robił się coraz szerszy i obniżał, w miarę jak posuwaliśmy się na północ.Tutaj widzicie siedem oddzielnych pierścieni, prawda? Kiedy wyruszaliśmy, były bledsze i znajdowały się zbyt blisko siebie, by można je odróżnić.Jednocześnie przemieszczaliśmy się na wschód.Tak twierdzi Shonsu.Deszcz zaczął padać dopiero po ostatnim skoku.Quili doszła do wniosku, że Shonsu jest kapłanem.Nigdy nie słyszała o szermierzu podobnym do niego.–Po czym poznał, że płyniecie na wschód?–Po gwiazdach i oku Boga Snów! Musisz zapytać Shonsu.On mówi, że w Hann jest teraz środek nocy.Hann!–Byłeś w Hann, adepcie?Szermierz spojrzał na kapłankę, zdumiony jej reakcją.Quili spostrzegła, że twarz Czwartego jest umazana ziemią i tłuszczem.–Niezupełnie.Próbowaliśmy przeprawić się do Hann ze świętej wyspy.–Świątynia! – wykrzyknęła dziewczyna.– Odwiedziliście wielką świątynię?–Odwiedziliśmy? – prychnął adept Nnanji.– Ja w niej się urodziłem.–Nie!–Tak! – Chłopak błysnął białymi zębami w szerokim uśmiechu.– Moja matka udała się do Bogini, żeby poprosić o lekki poród, i raptem zaczęła rodzić.W ostatniej chwili zaprowadzono ją na tyły świątyni.Kapłani uznali, że to wydarzenie można zaliczyć do cudów.Szermierz wyszczerzył się jeszcze bardziej.Najwyraźniej robił sobie z niej żarty.–Ojciec wrzucił do misy sześć miedziaków, a gdyby dał na ofiarę siedem, urodziłbym się pewnie przed samym ołtarzem.Było to najprawdziwsze bluźnierstwo, ale uśmiech Nnanjiego okazał się zaraźliwy.Quili zaśmiała się mimo woli.–Nie powinieneś żartować z cudów, adepcie.–Może.– Czwarty zatrzymał się i dodał pokorniejszym tonem: -Widziałem wiele cudów w ciągu ostatnich dwóch tygodni, uczennico Quili.Odkąd zjawił się Shonsu.–Jest twoim mentorem?–W tej chwili nie.Przed bitwą zwolnił mnie z przysiąg, ale mówi, że mogę je teraz odnowić.Bitwa?–Uważaj!Nnanji otoczył dziewczynę ramieniem, chroniąc przed wpadnięciem w błotnistą kałużę.Choć ją minęli, nie odsunął się od kapłanki.Quili była zadowolona, że ma na sobie opończę.Poczuła się nieswojo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates