[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Skinęła głową.– Sądzi pani, że brakuje mu pieniędzy?– Nie.Jako prezes zarządu Wydawnictwa Lange pobiera sporą pensję.Czerpie również dochody z dużego funduszu powierniczego, który ustanowił dlań jego ojciec.Lubi hazard, to prawda.Ale co gorsza, z mojego punktu widzenia, jest właścicielem całkowicie zbędnego tytułu „Urania”.– Tytułu?– Czasopisma.O astrologii i innych bzdurach.Od dnia, kiedy je kupił, tylko traci pieniądze.– Zapaliła kolejnego papierosa i zaciągnęła się, ściągając usta, jakby zamierzała zagwizdać jakąś melodię.– Przecież wie, że gdyby naprawdę zabrakło mu pieniędzy, może zawsze przyjść i mnie poprosić.Uśmiechnąłem się z pewną zazdrością.– Wiem, że nie jestem, jak to mówią, śliczny, ale myślała pani kiedyś, żeby zaadoptować kogoś takiego jak ja? – Roześmiała się, więc dodałem: – Ten młody człowiek ma wiele szczęścia.– Jest kompletnie zepsuty, ot co! I już nie jest taki młody.– Wpatrywała się w przestrzeń, wodząc wzrokiem za smugą dymu z papierosa.– Dla bogatej wdowy, którą jestem, Reinhard to coś, co w interesach nazywamy loss-leader, atrakcyjny towar sprzedawany poniżej kosztów.Nie ma takiego rozczarowania, które dałoby się porównać z rozczarowaniem, jakie może nam sprawić jedyny syn.– Doprawdy? A ja słyszałem, że dzieci to na starość błogosławieństwo.– Wie pan, jak na cynika, robi się pan całkiem sentymentalny.Widać, że nie ma pan własnych dzieci.Pozwoli pan, Herr Günther, że wyprowadzę pana z błędu.Dzieci to odbicie naszej starości.To najszybszy znany mi sposób, żeby się zestarzeć.Lustrzane odbicie naszego upadku.A mojego zwłaszcza.Piesek ziewnął i zeskoczył jej z kolan, jakby słyszał to już wiele razy przedtem.Na podłodze przeciągnął się i podbiegł do drzwi, gdzie przystanął, by spojrzeć wyczekująco na swoją panią.Frau Lange, niespeszona tym pokazem psiej pychy, wstała i wypuściła zwierzaka z pokoju.– Co teraz? – zapytała, wracając na szezlong.– Czekamy na kolejny list.Zajmę się dostarczeniem pieniędzy.A tymczasem, sądzę, że to niezły pomysł, bym na kilka dni położył się w klinice doktora Kindermanna.Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o przyjacielu pani syna.– Pewnie mówiąc o wydatkach, to właśnie miał pan na myśli?– Postaram się, żeby mój pobyt był jak najkrótszy.– Niech pan tego dopilnuje – rzekła, przyjmując belferski ton.– Klinika Kindermanna kosztuje sto marek dziennie.Gwizdnąłem.– Pokaźna sumka.– A teraz już muszę pana przeprosić, Herr Günther – powiedziała.– Powinnam się przygotować do zebrania.Wsadziłem gotówkę do kieszeni, po czym podaliśmy sobie dłonie, a następnie wziąłem teczkę, którą dla mnie przygotowała, i skierowałem się ku drzwiom.Ruszyłem z powrotem zakurzonym korytarzem do holu.Gniewny głos warknął:– Zaraz, niech zaczeka.Muszę otworzyć drzwi.Frau Lange nie lubi, kiedy nie wypuszczam gości osobiście.Położyłem rękę na klamce i poczułem pod palcami coś lepkiego.– To pewnie twój ciepły charakter – warknąłem z rozdrażnieniem i nie czekając, aż czarna beczka przeczłapie przez hol, rozwarłem drzwi na oścież.– Nie fatyguj się – powiedziałem, przyglądając się swojej dłoni.– Wracaj do swojej roboty, cokolwiek robisz w tym chlewiku.– Długo jestem u Frau Lange – burknęła.– Nigdy się nie skarżyła.Zastanowiło mnie, czy przypadkiem tu również w grę nie wchodzi szantaż.W końcu, jeśli ktoś trzyma w domu psa, który nie szczeka, to musi mieć jakiś powód.Nie wydawało mi się, by przywiązanie odgrywało w tej sytuacji jakąś rolę, nie w wypadku tej kobiety.Już prędzej można by się przywiązać do rzecznego krokodyla.Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę, po czym zapytałem:– Czy twoja pani zawsze tyle pali?Czarna służąca zasępiła się, węsząc podchwytliwe pytanie.W końcu uznała jednak, że nie ma się czego obawiać.– Faktycznie, zawsze ma peta w gębie.– No, to wszystko wyjaśnia – rzekłem.– Założę się, że przez te kłęby dymu z papierosów nawet nie widzi, że tu jesteś.Zaklęła zjadliwie pod nosem i zatrzasnęła za mną drzwi.Jadąc Kurfürstendamm w stronę centrum, miałem o czym myśleć.Rozmyślałem o sprawie Frau Lange i o tysiącu marek w swojej kieszeni.Rozmyślałem o tym, że spędzę na jej koszt krótki urlop w przyjemnym sanatorium, co da mi szansę przynajmniej chwilowo uciec od Brunona i jego fajki, nie wspominając już o Arthurze Nebe i Heydrichu.Może nawet zrobię porządek ze swoją bezsennością i depresją.Ale najwięcej rozmyślałem o tym, jak to się stało, że moja firmowa wizytówka i numer telefonu znalazły się w posiadaniu jakiegoś austriackiego kwiatuszka, o którym nawet nie słyszałem.3środa, 31 sierpniaOkolice Wannsee, leżące na południe od Königstrasse, to siedlisko najrozmaitszych klinik i szpitali – modnych i błyszczących zakładów, gdzie do mycia szyb i podłóg zużywa się tyle samo eteru, co na potrzeby pacjentów.Pod względem medycznym są one dość egalitarne.Nawet człowiek o kondycji afrykańskiego słonia zostanie tu radośnie przyjęty jako poważny przypadek nerwicy frontowej, a wymalowane pielęgniarki pomogą mu dźwigać cięższe gatunki pasty do zębów i papieru klozetowego, pod warunkiem, że zdoła za to zapłacić.W Wannsee stan konta znaczy więcej niż ciśnienie krwi.Klinika Kindermanna stała przy cichej uliczce w sporym i grzecznym ogrodzie, opadającym do zatoczki głównego jeziora.Oprócz gęsto rosnących wiązów i kasztanowców było tu jeszcze molo z kolumnadą, hangar dla łodzi oraz gotycki pawilon ogrodowy – ten ostatni zbudowany tak solidnie, że swym poważnym wyglądem nasuwał na myśl jakąś średniowieczną budkę telefoniczną.Budynek kliniki stanowił zlepek wykuszów, szachulców, słupków, blanek i wieżyczek, bardziej przypominający zamczysko nad Renem aniżeli sanatorium.Niemal spodziewałem się zobaczyć szubienice na dachu albo dosłyszeć z piwnicy stłumiony krzyk.Ale panowała tu cisza, nikt się nie kręcił.Jedynie gdzieś z jeziora za drzewami dobiegały głosy czteroosobowej osady łodzi wiosłowej, na które wrony odpowiadały wrzaskliwym komentarzem.Wchodząc do środka, pomyślałem jeszcze, że o zmierzchu, gdy nietoperze zaczną rozważać wypad na nocne łowy, być może łatwiej napotkam pensjonariuszy, przekradających się na zewnątrz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates