[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Stać! – krzyknął El Murid.Były to pierwsze z całej fali niepokojów, która przez całe lata szła za nim niczym posiew zarazy.Tylko jego interwencja powstrzymała rozlew krwi.–Stać! – zagrzmiał, unosząc zaciśniętą pięść ku niebu.Amulet rozbłysnął, kłując oczy złotą poświatą.– Odłóżcie broń i udajcie się do domów – nakazał swym wyznawcom.Wciąż czuł przepełniającą go moc.Nie był już dzieckiem.Rozkazującemu tonowi jego głosu nie sposób było się oprzeć.Wyznawcy wsunęli więc noże do pochew i wycofali się.Przyjrzał się im przelotnie: wszyscy byli młodzi, niektórzy nawet młodsi od niego.–Nie przyszedłem między was, żebyście z mego powodu rozlewali krew – odwrócił się do wodza el Habib.– Mustaf, przyjmij moje przeprosiny.Nie chciałem, żeby to się tak skończyło.–Głosisz wojnę.Świętą wojnę.–Przeciwko niewiernym.Przeciwko pogańskim narodom, które zdradziły Imperium.Nie chcę, by brat walczył z bratem, ani Wybrani przeciwko Wybranym – zerknął w stronę młodych ludzi.Zaskoczyło go, że spostrzegł wśród nich kilka dziewcząt.– Ani siostra przeciw bratu, ani syn przeciwko ojcu.Przyszedłem, aby mocą Pana zjednoczyć na powrót Święte Imperium, aby Wybrani znów mogli cieszyć się zasłużonym miejscem pośród narodów, bezpieczni w swej miłości do jedynego prawdziwego Boga, którego będą czcić tak, jak przystało.Mustaf pokręcił głową.–Myślę, że może chcesz dobrze.Ale niepokoje i niezgoda będą szły za tobą, dokądkolwiek się udasz, Micahu al Rhami.–Jestem El Murid.Jestem Adeptem.–Waśń będzie ci towarzyszem podróży, Micahu.A twoja podróż właśnie się zaczęła.Nie ścierpię czegoś takiego wśród el Habib.Nie podejmę też żadnego bardziej zdecydowanego działania, niźli wygnanie cię na wieczność z naszych ziem, ponieważ szanuję twoją rodzinę i wiem, co musiałeś przejść na pustyni.– Były też zapewne i inne powody, ale nie zostały powiedziane głośno; El Murid nadal trzymał w dłoni amulet.–Jestem El Murid!–Nie dbam o to.Ani kim, ani czym jesteś.Nie pozwolę, byś szerzył przemoc na moich ziemiach.Dam ci konia i pieniądze, o które prosiłeś, oraz wszystko, czego będziesz potrzebować w podróży.Jeszcze tego popołudnia opuścisz El Aquila.Ja, Mustaf abd-Racim Farid el Habib, rzekłem.Nie próbuj mi się sprzeciwiać.–Ojcze, nie możesz…–Bądź cicho, Meryem.Co ty robisz z tym motłochem? Dlaczego nie jesteś z matką?Dziewczyna próbowała się wykłócać.Mustaf uciął krótko:–Byłem głupcem.Zaczynasz już sobie chyba wyobrażać, że jesteś mężczyzną.To się musi skończyć, Meryem.Od tej chwili będziesz pozostawała wyłącznie z kobietami oraz wykonywała pracę kobiet.–Ojcze!–Słyszałeś mnie, Micah.Ty też mnie słyszałaś.Ruszajcie.Jego wyznawcy gotowi byli już na nowo podjąć bójkę.Rozczarował ich.–Nie – powiedział.– Nie nadszedł jeszcze czas, aby Królestwo Pokoju rzuciło wyzwanie tym, którzy piastują ziemską władzę, niezależnie od tego, jak bardzo są zepsuci.Ale wytrwajcie.Nasza godzina wybije.Mustaf poczerwieniał.–Chłopcze, nie prowokuj mnie…El Murid odwrócił się do niego.Spojrzał prosto w oczy wodzowi el Habib, splótł dłonie przed sobą, prawą kładąc na lewą, tak że kamień w jego amulecie błysnął przed oczami Mustafa.Potem w całkowitym milczeniu patrzył mu długo w oczy, nawet nie mrugnąwszy.Mustaf poddał się pierwszy, jego spojrzenie pomknęło do amuletu.Z wysiłkiem przełknął ślinę i ruszył w kierunku wioski.El Murid poszedł za nim powoli.Jego akolici kręcili się wokół, ich usta przepełniały pocieszające obietnice.Większość z nich całkowicie ignorował.Uwagę bez reszty skupił na Nassefie, który nadal niepewnie krążył między grupkami, niezdolny dokonać wyboru.Intuicja podpowiedziała mu, że potrzebuje Nassefa.Młodzieniec mógł stać się kamieniem węgielnym całej jego przyszłości.Musiał zdobyć jego duszę, zanim stąd odjedzie.El Murid żywił wobec Nassefa równie ambiwalentne uczucia, co syn Mustafa wobec niego.Nassef był bystry, nieustraszony, twardy i zdolny, ale nosił w sobie jakiś mrok, który przerażał Adepta.W synu Mustafa tkwiły takież same możliwości zwrócenia się ku złu, jak ku dobru.–Nie, nie sprzeciwię się Mustafowi – oznajmił błagającym go towarzyszom.– Odzyskałem już siły po chorobie.Pora, abym ruszał w drogę.Wrócę, kiedy nastanie czas; prowadźcie dalej moje dzieło, gdy mnie nie będzie.Powróciwszy, chcę zobaczyć idealną wioskę.A potem rozpoczęła się jedna z jego łagodnych katechez, w czasie których próbował wyposażyć ich w narzędzia nieodzowne dla skutecznych misjonarzy.* * *Wyjeżdżając z El Aquila, ani razu nie obejrzał się za siebie.Jednego tylko żałował: nie znalazł sposobności, by skusić Nassefa kolejnymi argumentami.Niemniej, El Aquila to był dopiero początek.Nie tak dobry początek wszak, na jaki miał nadzieję.Nie udało mu się poruszyć nikogo spośród tych, którzy się liczyli.Kapłani i ludzie władzy zwyczajnie go lekceważyli.Będzie musiał znaleźć jakiś sposób, by otworzyć ich uszy i serca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates