[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Antonina KozłowskaCzerwony rower- Chleba kupić, masła - powiedziała mamusia.-1 pół kilo zwyczajnej,jak będzie, a jak nie będzie, to powiedz pani Eli, żeby dała, co jest.Masztu kartki - dorzuciła jeszcze i wetknęła mu do kieszeni kufajki zwitekbanknotów oraz prostokąciki brązowego papieru: kartki na mięso i masło.„Chleba i zwyczajnej, a jak mi coś zostanie, to piwko mogę sobie kupićalbo ćwiarteczkę.Tak mamusia mówiła".Włożył gumiaki i wyszedł na przedwiosenne południe.Wciągnął wnozdrza zapach mokrej ziemi i topniejącego śniegu, zapach pąków izeszłorocznych łiści butwiejących na podwórzu.Kopnął nóżkę od rowerui poprowadził go do furtki, osłaniając oczy przed jaskrawym światłemsłonecznym.Powtarzał sobie w myślach: „Chleba i zwyczajnej, kiełbasyzwyczajnej, i coś jeszcze, masło, aha".Nigdy nie miał dobrej pamięci.Jego pamięć miała dziury wielkie jak siatka w ogrodzeniu, czasemwystarczyło, że się zapatrzył na coś, i wszystko znikało, a potem niewiedział, ile czasu minęło, i musiał patrzeć na niebo, żeby się dowiedzieć,na jak długo świat zniknął mu sprzed oczu.Teraz było gorzej, jakbykażde zniknięcie wyrywało większe dziury.Chleb i kiełbasa jeszczemogły zostać na siatce, ale mniejsze sprawy, takie jakmasło czy oporządzanie kurek, już uciekały.Czasami bał się, że wkońcu dziury będą tak wielkie, że nic nie zostanie, że sam wpadnie wdziurę swojej pamięci i prześlizgnie się jak nitka makaronu przez okodurszlaka do odpływu, do kanału, gdzieś, gdzie jest czarno i nic już niema.A czasami świat wracał, jakby dziury ktoś zaszył, i okazywało sięwtedy, że coś mówił, robił, że pojechał do lasu i tam siedział, patrząc nabrązowożółte wody kanału.Pamięć wracała na miejsce, jakby ktoś jąukradł dla kawału, jak robią te dzieciaki, co kradną sobie nawzajem workina buty i chowają za kapliczką przy Szerokiej, a potem gonią się ześmiechem, wywijając juniorkami w granatowych workach.Przejechał obok kapliczki.Długo pedałował, małe kółka dziecinnegoroweru obracały się ciężko.Zaraz minie pętlę, skręci w lewo i dojedzie dosklepu, kupi chleba, kiełbasy i piwko, i.Złapał myślą masło, zanimwymknęło mu się przez nową dziurę w głowie.„Aha, mam cię, dzisiaj minie uciekniesz", rozpromienił się, w uśmiechu pokazując wszystkie zęby,jakie mu jeszcze zostały.Z tej radości aż zatrzymał rower, oparł o płot,wyciągnął z kieszeni paczkę klubowych i przypalił sobie papierosa.Pokręcił głową ucieszony z chwilowego zwycięstwa nad opornymumysłem.Kątem oka dostrzegł czerwoną plamę.Dzieci wracają zeszkoły!Ucieszył się jeszcze bardziej.Dzieci, dziewczynki.Małgosia będziewracała, Małgosia jest duża, dorodna, prawdziwa kobieta, ale Małgosi niewolno tknąć, bo to rodzina, a rodzina jest święta.Mamusia powiedziała,że gdyby dotknął Małgosi, to smażyłby się w piekle do końca świata;dorzuciła węgla do pieca w kuchni, wzięła jego rękę i dotknęła niążeliwnych drzwiczek, żeby poczuł, jakie piekło jest gorące, jak pali ipiecze.Na dłoni zrobił się pęcherz, który mamusia potem zawinęłaczystym bandażem, ale ilekroć pomyślał o Małgosi w zakazany sposób,ręka piekła żywym ogniem.Oparzenie nie chciało uciec z pamięci.Jednak o innych dziewczynkach można myśleć, jak się chce.Inne tonie rodzina.Idą teraz grupką; koło Małgosi taka druga grubsza,jasnowłosa i nieduża, z drugiej strony taka ładniutka z warkoczem, z tyłukolejna, też z warkoczem, ale cieńszym, jakby zdjęła te zapoconeokulary, toby była całkiem niezła.Ta ładna zawsze krzyczy na niego:„Spadaj, debilu!", albo się wykrzywia.A ta w okularach nigdy nawetminy nie zrobi, nic nie powie, tylko patrzy na niego wielkimi oczami zzaszkieł, wysoka jest, ale chuda, pewnie nie waży więcej niż wiązka drew,można by ją wziąć na ramię i zawieźć w pole, w żyto, zabawić się.- Cześć, dziewczynki! - woła z uśmiechem, kiedy nadchodzą.Małgosia patrzy na niego jak na powietrze, bąka coś pod nosem.Tadruga obok przyspiesza kroku, szepczą coś; ta ładna wykrzywia sięszyderczo i rzuca w przestrzeń:- Coś słyszałam, chyba debil się odezwał!A ta chuda, wysoka, w za małej czerwonej kurteczce z darów, ściskatę ładną kurczowo za łokieć, aż jej chude pałce robią się całkiem białe, iprzyspiesza tak, że prawie biegnie, i nie spuszcza z niego oczu, tak jak niespuszcza się oczu z dużego psa, który choć zawsze uwiązany, nagleznalazł się za płotem, na ulicy.Gapi się na dziewczynki, dopóki nie znikną za zakrętem, przy pętli.Cztery kolorowe plamy.Trzyma się myśli o zbożu i polu, o ciele młodymi leciutkim jak kilka gałązek.Uśmiecha się i pogwizduje pod nosem, apotem odkrywa, że znowu uciekły mu gdzieś minuty, a może godziny.że papieros dawno zgasł i wypadł z palców, słońce przesunęło się i płotyrzucają cienie aż na drugą stronę ulicy Szerokiej.że mamusia czeka wdomu na chleb i na kiełbasę, i na coś jeszcze, co bezpowrotnie przeleciałoprzez porwaną siatkę pamięci.KAROLINAUmówiłyśmy się w McDonaldzie, na rogu wylotówki i ulicyprowadzącej do pętli autobusowej.W McDonaldzie, którego nie było - napewno nie - kiedy po raz ostatni wyjeżdżałam z Leśnego.Niska,przysadzista bryła restauracji, o oknach wielkich jak szyby wystawowe,wyglądała kuriozalnie w miejscu, które zapamiętałam jako pusty,porośnięty chwastami spłachetek ziemi przy ruchliwej ulicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates