[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Kalinowski, co się tu, do cholery, dzieje?! Może jednak przemyślałby pan kwestię emerytury, skoro zdaje się pan nie panować nad sytuacją.Przysypia pan w tej swojej dyżurce czy co? Dzwonek terkocze w trakcie zajęć, a kiedy trzeba, żeby dzwonił, milczy jak zaklęty! Pan zaś wybiega na boisko i bawi się w Świętego Mikołaja z tym ręcznym antykiem w dłoni.Lekcje powinny zaczynać się i kończyć o czasie.Pilnowanie tego należy do pana obowiązków, a może się mylę?– Bynajmniej – odparłem, siląc się na spokój.– Zgłaszałem problemy z instalacją elektryczną już kilka razy.Pan tłumaczył się brakiem środków i sam dowcipnie zasugerował powrót do ręcznego.– Tak, tak.– mruknął zniecierpliwiony dyrektor – ale to nie tłumaczy, czemu ten przeklęty dzwonek odzywa się nieproszony.Może dusi go pan przypadkiem?– Wykluczone.Dokładnie w tym samym momencie dzwonek rozdarł się ponownie.Obaj podskoczyliśmy jak ukłuci szpilką.– To niedopuszczalne! Zostawił pan otwartą dyżurkę i któryś z uczniów dobrał się do.– Wykluczone! – powtórzyłem z mocą, uderzając dłonią w kieszeń, gdzie nosiłem klucze.Zbiegliśmy po schodach.Prócz zdziwionych nauczycieli, wychylających się z sal matematycznych, nikogo więcej nie zauważyliśmy.Akwarium było puste, a dzwonek szalał.Dyrektor spróbował otworzyć drzwi.Oczywiście nie udało mu się.– Duchy.? – mruknął.– Nieważne, niech pan wyłączy to cholerstwo, a jutro wezwiemy speca.Fachowiec rozłożył bezradnie ręce.– Skoro sam się włączał, musi być gdzieś zwarcie, ale nic tu nie widzę.– No, pięknie.– westchnął dyrektor.Ja zaś nie mogłem się uwolnić od natrętnego pytania.Jak Kolasiński to zrobił? Zdalne sterowanie?Co gorsza był to dopiero początek naszych kłopotów.Dwa dni później wysiadło ogrzewanie.– Chyba nas nie odłączyli? Przecież płacimy rachunki! – pieklił się dyrektor, każąc sekretarce łączyć się z elektrociepłownią do skutku.Pod koniec tygodnia wysadziło rury i zalało obie męskie toalety w pionie.Hydraulik uporał się z robotą w weekend, ale narzekał, że tak starej i skorodowanej kanalizy w życiu nie widział.W poniedziałek musiał wrócić, bo zastrajkowały damskie ubikacje.We wtorkową noc urwała się rynna i grzmotnęła w boisko do koszykówki.A gdyby to zdarzyło się w dzień, w trakcie przerwy? Strach pomyśleć.Mimo tylu przeszkód szkoła wciąż działała.W myśl zasady, że co nas nie zabije, to nas wzmocni.Czy na pewno? Moje przekonanie, że przetrwamy wszystko, topniało.Źle się działo.Elektryka nadal nawalała.Już nie tylko dzwonek się buntował.Światło wysiadało kilka razy dziennie.Czemu? Nikt nie wiedział.Ze strachem wpuszczałem uczniów do szkoły każdego ranka.Oddychałem z ulgą, gdy ją opuszczali.Teraz nie o wiekowe mury się lękałem, ale o bezpieczeństwo bagatelizujących sprawę smarkaczy.Ich bawiło, że staruszka się sypie.Dowcipkowali, że jak tak dalej pójdzie, zyskają dodatkowe ferie.Może faktycznie lepiej, żeby zostali w domu.– Co się z tobą dzieje, stara przyjaciółko? Co wyprawiasz, co chcesz mi powiedzieć?Odpowiedź przypominała złowrogi pomruk rodzącej się burzy.Dobiegała znikąd i zewsząd.Zacząłem się naprawdę bać.W piątek lekcje nie mogły się rozpocząć, bo nie można było otworzyć klas.Tym razem odmówiły posłuszeństwa drzwi; zacięły się.– Wszystkie, w całej szkole?! To prowokacja, sabotaż! Winni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności – groził dyrektor.Z pomocą ślusarza po kolei otwierano poszczególne klasy, w których znikali poirytowani nauczyciele i rozbawieni uczniowie.Najdłużej opierała się sala gimnastyczna.Zatrzasnęła się na amen.Chłopcy z III B stali na podwórku, czekając na lekcję wuefu i złośliwie komentując daremne wysiłki dorosłych.– Kalinosiu, co tak dumasz? – zagadnął mnie Kolasiński.– Nie pozwalaj sobie, smarku.Dla ciebie pan Kalinowski – zareagowałem automatycznie, ale bez złości.– Coś za dużo tych niezwykłych wypadków.To twoja sprawka? – spytałem.– Jak afera z rozpyleniem w auli gazu rozweselający? Nie zaprzeczaj, swoje wiem.Obiecuję, że cię nie wydam.Po prostu powiedz, Marek, czy to twoje dzieło.Bóg mi świadkiem, że wolałabym, żeby tak było.– Ale nie jest.Pan się.boi – odgadł Kolasiński.– Jak diabli – przytaknąłem.– Coś złego się dzieje, coś bardzo złego.Ona próbuje nam to powiedzieć.– Miałem w nosie, że weźmie mnie za wariata.– Stara buda ma duszę, co? – mruknął.Nie doceniłem go.– Też to czuję.Uporczywe brzęczenie w podświadomości.– Ty?– Wrażliwy ze mnie chłopak, nie wiedział pan? Maskuję się.Całkiem udatnie jak widać.Zresztą mniejsza o mnie.Zaraz otworzą drzwi do sali i.cholera wie, co się stanie.– Musimy działać – ocknąłem się.– Ja ich powstrzymam przed wejściem, ty gnaj i włącz alarm przeciwpożarowy.Nie martw się.Jakby co, całą winę biorę na siebie.Biegaj, synek.– Tak, psze pana! – Zasalutował i już go nie było.Nie wiedziałem, czy dobrze robię, czy się nie wygłupię.Jeżeli mylnie oceniłem sytuację, kierując się dziwnymi przeczuciami, raz na zawsze stracę wiarygodność.Zostanę potraktowany jak stetryczały dziadyga, bojący się własnego cienia, ale nie miałem wyboru.Nie mogłem ryzykować.Musiałem usłuchać głosu, który kazał mi ratować najcenniejszy skarb tej szkoły: jej uczniów – jej nadzieję i sens istnienia.Nie pozwoliłem, by ktokolwiek wszedł do sali gimnastycznej.Krzyczałem o niebezpieczeństwie, kazałem odejść wszystkim jak najdalej od budynku.Chyba mi nie uwierzono, sądząc po znaczących spojrzeniach i chichotach.Niemniej cofnęli się w obliczu nagłego napadu szaleństwa u starego woźnego.Potem rozległ się przenikliwy dźwięk alarmu przeciwpożarowego.W ciągu kilku minut młodzież pod wodzą nauczycieli karnie i sprawnie stawiła się na boisku.Widać nie tylko mnie wyczuliły ostatnie wydarzenia.– Co dalej? – spytał Kolasiński, wyrastając obok mnie jak spod ziemi.– Nie wiem.Czekamy.Cała szkoła stała, w napiętym oczekiwaniu nie wiedzieć na co.– Kto włączył alarm? Ty, Kolasiński? Jakim prawem?! – Dyrektor prawie posiniał z wściekłości.– Ja mu kazałem – wyznałem cicho.– Oszalał pan na stare lata?! Żądam natychmiastowych i przekonujących wyjaśnień.Bo inaczej, bez względu na zasługi i.Nie dokończył groźby – przerwał mu ogłuszający huk.Sala gimnastyczna złożyła się jak domek z kart.Po chwili na zasadzie domina zawaliła się część bocznego skrzydła.Znikła moja ulubiona sala narożna na drugim piętrze i pracownia chemiczna pod nią.Uznano mnie za bohatera, choć wcale się tak nie czułem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates