[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ann BrasharesOstatnie latoNikt nigdy jeszcze nie przebrnął bez skazy przez pierwszą nieuczciwość.Nikt z wyjątkiem Piotrusia.Często spotykał ją ale zawsze o niej zapominał.Myślę, że to właśnie stanowiło rzeczywistą różnicę pomiędzy nim a wszystkimi innymi chłopcami.J.M.Barrie, „Przygody Piotrusia Pana” (przełożył Maciej Słomczyński)1.CzekanieAlice czekała na przystani.Paul zostawił na automatycznej sekretarce wiadomość, że przypływa popołudniowym promem.To do niego podobne.Nie mógł powiedzieć wprost, że będzie o 1:20 albo o 3:55.Długo przyglądała się rozkładowi rejsów, próbując odgadnąć, o który mu chodziło.Trochę na siebie zła wyszła na pierwszy prom o 1:20, choć wiedziała, że go na nim nie będzie.Nieobecnym wzrokiem przesuwała po twarzach wysiadających, wmawiając sobie, że wcale go nie wyczekuje.Siedziała na najdalszej ławce, trzymając na niej bose stopy i książkę na kolanach, żeby nie musieć z nikim rozmawiać.Wiem, że cię nie będzie, więc nie sądź, że się łudzę, oświadczyła Paulowi, który mieszkał w jej głowie.Nawet tam, niby pod jej kontrolą, droczył się z nią i jak zwykle był nieprzewidywalny.Przed przybyciem promu o 3:55 posmarowała usta wazeliną i wyszczotkowała włosy.Następny miał przypłynąć dopiero o 6:10, i nawet Paul nie nazwałby go popołudniowym.Choć mógł się spóźnić na wcześniejszy.Często próbowała przeniknąć myśli Paula.Zbyt poważnie traktowała jego opinie i długo je pamiętała, gdy tymczasem on szybko o nich zapomniał.Ale to zupełnie coś innego próbować przejrzeć myśli Paula, kiedy był blisko, kiedy jego słowa naprowadzały ją na różne tropy.Po trzech latach milczenia sprawa wyglądała nieco inaczej.Pod pewnymi względami trudniej, pod innymi łatwiej.Alice poczynała sobie swobodniej.Sama formułowała jego myś li tak, jak chciała.Dwa razy nie przyjechał na wakacje.Nie mieściło jej się w głowie, jak mógł coś takiego zrobić.Bez niego letnie miesiące były zaledwie cieniem tych dawniejszych.Wydawały się nijakie.Nie pozostawiały po sobie wspomnień.Siedzenie na przystani, na tej czy innej drewnianej ławce, i wyglądanie jego promu nie było dla Alice niczym nowym.Właściwie zawsze na niego czekała.Gdy wyjeżdżał, nie potrafiła odtworzyć w pamięci jego wyglądu.Każdego lata wracał z taką samą twarzą, a ona i tak nie mogła jej zapamiętać.Z roztargnieniem stwierdziła, że ludzie, którzy przypłynęli promem, już się rozeszli, a ona nadal czeka.Pomachała paru znajomym, głównie przyjaciołom rodziców.Czuła, że wiatr chłodzi jej rozgrzane słońcem plecy.Wbiła paznokieć kciuka w deskę i próbowała oderwać drzazgę, ale jedynie wydłubała trochę brudu.Jeśli chodzi o czekanie, Riley zawsze miała inne zajęcia.Paul był jej najlepszym przyjacielem.Alice wiedziała, że Riley za nim tęskni, ale oświadczyła, że nie lubi czekać.Ona też nie lubiła.Nikt tego nie lubił.Alice jednak była młodszą siostrą.Nie przychodziło jej do głowy, że można czegoś nie robić tylko dlatego, że się tego nie lubi.Wytężyła wzrok, szukając na horyzoncie małego białego trójkąta.Zawczasu nigdy nie potrafiła go sobie wyobrazić.Nie było go i raptem się pojawiał.Szybko się powiększał i wkrótce przybijał do brzegu.Wstała.Nie mogła się powstrzymać.Zostawiła książkę na ławce.Papierowa okładka łopotała na wietrze.Czy to jego prom? Czy Paul na nim będzie?Zdjęła opaskę, rozpuszczając włosy.Naciągnęła bluzkę na biodra.Chciała, żeby zobaczył ją w pełnej okazałości, a jednocześnie się tego bała.Chciała, żeby był oczarowany fragmentami i zarazem oślepiony całością.Miała nadzieje, które trudno spełnić.Przestępowała z nogi na nogę, obejmując rękami brzuch.Nagle zobaczyła, że zbliża się do niej ubrana w różowy sarong kobieta w średnim wieku, do której jej matka chodziła na zajęcia jogi.- Na kogo czekasz, Alice?Alice była tak podenerwowana, że przyjacielskie pytanie odebrała jako okrucieństwo.- Na nikogo - skłamała z zakłopotaniem.Nie miała pojęcia, jak kobieta ma na imię, choć jej śniada twarz była znana Alice tak dobrze jak wiklinowa kanapa stojąca na ganku.Wiedziała, że jej pudel wabi się Albert, a grupa jogi ma kłopoty ze śpiewem.Tutaj dorośli zawsze znali imiona dzieci, ale odwrotna sytuacja prawie się nie zdarzała.Ich wzajemne relacje były od początku asymetryczne i rzadko trafiała się okazja do zmiany.Nawet gdy się dorosło, pozostawało się z ludźmi w takich samych stosunkach jak w dzieciństwie.Kobieta spojrzała na stopy Alice.One zawsze zdradzały prawdę.Kiedy się idzie na prom o 3:55, wkłada się buty.Zażenowana Alice ruszyła powoli w stronę rampy załadunkowej, jakby miała tam coś do załatwienia.Kłamstwo nie przychodziło jej łatwo.Prowokowało niechcianą zażyłość, a ona wolała zachowywać swoje bajeczki dla ludzi, których imiona znała.Nie mogła patrzeć na zbliżający się prom.Wróciła na swoją ławkę i usiadła, zaplótłszy ręce na piersi i krzyżując nogi.Zwiesiła głowę.Mała wioska na małej wyspie miała własne obyczaje i zasady.„Żadnych kluczy, żadnych portfeli, żadnych butów”.To powiedzenie najlepiej oddawało tutejszy wakacyjny sposób życia.Kiedyś nie było tu w ogóle samochodów.Nikt nie zamykał domów.W jedynym sklepie Waterby, handlującym głównie słodyczami i rożkami lodowymi, nie przyjmowano gotówki, a za jedyne zabezpieczenie służyło nazwisko.Buty oznaczały, że właśnie się przyjechało na wyspę, opuszcza ją albo idzie grać w tenisa.Nawet w klubie jachtowym.Nawet na przyjęciach.Panowała powszechna duma z tego, że ma się dostatecznie stwardniałe stopy, żeby chodzić po drewnianych chodnikach najeżonych drzazgami.I to wcale nie dlatego że nie wchodziły w ciało.Zawsze wchodziły.Po prostu się o tym nie mówiło.Każde dziecko to wiedziało.Pod koniec każdego lata spody i boki stóp Alice były poznaczone czarnymi kropkami od starych drzazg.W końcu ślady znikały, nie wiadomo jak i kiedy.„Wchłaniają się”, wyjaśnił jej kiedyś przemądrzały siedmiolatek Sawyer Bond.Wszystkie sprawy skupiały się na tym nabrzeżu, według rytmów i hierarchii obowiązujących tylko tutaj.Ludzie przyjeżdżali, wyjeżdżali, czekali.Ich rzeczy leżały w stosach na pomoście, dopóki nie władowali ich na wózki i nie zawieźli do domu.Wiadomo było, jaki rodzaj papieru toaletowego kupują.Alice nadal uważała dwuwarstwowy za luksus, który o człowieku mówi więcej niż torebka czy buty.Ci z torbami i produktami papierniczymi Fairway zaopatrywali się w Waterby albo w Saltaire
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates