[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inni pracowali zgięci wpół, niemal dotykając czołem ziemi, zagubieni pośrodku rozległego pola.Mijaliśmy zakurzone wsie z ubranymi po miejsku dzieciakami na progach, z chatkami wschodzącymi wśród Pigw i mirabelek, z pełną pijaków karczmą w centrum.Wiejski sklep z kilkoma gąsiorkami na wystawie i kryty blachą kościółek stały naprzeciw siebie, obydwa zamknięte na klucz, oderwane od przestrzeni bitej drogi.Spotykaliśmy niekiedy rowerzystów z beretami naciągniętymi prawie na oczy, pedałujących równo i nieprzerwanie.Kiedy opuszczaliśmy tereny miejskie, przed naszymi oczami znowu rozciągała się równina z niebieszczącymi się w dali wzgórzami, tu i ówdzie widać było silosy i zbiorniki na wodę.Wymijaliśmy wozy z blaszanymi bańkami i pustymi butelkami ciągnione przez brudne konie.Na koźle, z twarzą nakrytą kapeluszem, spał Cygan, a z jego spalonej słońcem dłoni zwisały luźno lejce.Na pagórkowatym terenie wsie były jeszcze bardziej rozproszone, pojawiały się sady pełne jabłoni, winnice i kamieniołomy, z których ceglarze wydobywali glinę; domy były drewniane, pięknie malowane na kolor złota lub ochry albo po prostu zostawione w kolorze starego drewna.Lśniły w słońcu kamienne krzyże jakiegoś cmentarza, rozrzucone na zboczu wzgórza opanowanego przez powój i pszczoły.Obłoki rzucały cień na doliny o stu odcieniach zieleni.ale całkowite wtopienie się w ubogi pejzaż było niemożliwe, od czasu do czasu monotonię piosenek przerywał bowiem ostry krzyk: „Przestań, do diabła! Przestań, kiedy ci mówię!” - po czym dziewczyna, trzymana i łaskotana przez któregoś z chłopaków, zasłaniała rękami uszy i ryczała na cały głos.Natychmiast podejmowano śpiewy z jeszcze większym zapałem: „Pijesz - umrzesz; nie pijesz - umrzesz./ Jeśli pijesz - pij niewzruszony./Jeśli umrzesz - nie umrzesz spragniony.”.Gdy wjechaliśmy w góry, przerzucili się, co Klara i ja przyjęliśmy z ulgą, na bardziej przyzwoite zwrotki z refrenem, który znałem już wcześniej z reklam: „Karawan zatrzymajcie, / zmarłemu Cico* dajcie./ Gdyby zmarły Cico dostał, / to by może z martwych powstał.”.I inna: „Już cesarz Neron / mył się Dero”, albo: „Mamy rajstopy dla kobiet z dziurkami”, „Mamy buty dla mężczyzn z płaskim noskiem”.Autobusy posuwały się teraz wąskimi przesmykami, między pełnymi porostów skalnymi ścianami, po których spływała strumieniami woda.Niemal wyschnięte potoki biegły przez spękane żwirowisko i ginęły za jakimiś pozieleniałymi kamieniami.Fioletowe dzwonki pochylały się nad lodowatą wodą.Miejscami ciągnęły się szpecące widok zabudowania fabryk cementu, place budowy z pomalowanymi na pomarańczowo barakami na kółkach i stosy pniaków.Uzdrowiska górskie, rozrzucone na słonecznych stokach schroniska ubrane w róże, a na okolicznych szczytach zbite ciasno ciemnozielone jodły, niczym mech na ocienionym i wilgotnym kamieniu.Klasztor sióstr zakonnych.polana tuż przy drodze z ociężałą krową wypasaną przez niespełna czteroletnią dziewczynkę.rozszalałe samochody osobowe wyprzedzające nas na asfalcie poplamionym spalonym olejem.i moi koledzy wyśpiewujący bez końca o Karolinie i Kotce Rowerzystce, o płowowłosych Cygankach z piersiami jak z kamienia.I tak dalej, i tak dalej, inne kawały, inne piosenki, dopóki autobus nie zatrzymał się na ogromnym dziedzińcu obozu w Budili.Wysiedliśmy, rozprostowaliśmy się po kilku godzinach podróży, rozglądając się wokoło.Dzień był nadal słoneczny i pachniał żywicą wypływającą spod kory i przybierającą w jej szczelinach rozmaite kształty.To tu mieścił się dworek.Patrzyłem na niego szczęśliwy i oczarowany, był to bowiem jeden z moich bukareszteńskich budynków, nie wiadomo, jak się tu znalazł, ale dowodził tego, że samotność wciąż podążała za mną.Być może zeszłej nocy ogromny różowy dom, przesadnie zdobiony kopułami i posągami, z wielkimi podwójnymi schodami od dziedzińca, tak stary i spróchniały, że musiał być lekki niczym gaz halucynogenny, oderwał się od swoich fundamentów w Bukareszcie i wzbił w przestworza.Wspaniały jak bajeczny sterowiec z papieru płynął nad zacienionymi lasami i połyskującymi rzekami, z rurami, podłączeniami kanalizacyjnymi i kablami elektrycznymi powiewającymi niczym parzydełka meduzy, by ostatecznie osiąść pośrodku spustoszonego parku, gdzie szklił się żółto swoimi oknami jak płomień sodu.Placyk, który powinien był znaleźć się przed budynkiem, podążył za nim i przemienił się tutaj w owalny staw z posągiem z poczerniałego brązu pośrodku i z wielkimi tłustymi rybami (wkrótce miałem się im przyglądać co wieczór) w kolorze zielonkawego bagna z dna stawu.Dworek ozdobiony gorgonami i atlasami z gipsu był, tak jak się spodziewałem, jedynie fasadą, dekoracją.Kiedy już nas zakwaterowano, znaleźliśmy wewnątrz typowe dla internatów banalne sypialnie z dziesięcioma łóżkami w sali, wszystko podzielone „sprawiedliwie” i funkcjonalnie.Dziewczyny na parterze, chłopcy na piętrze, szczeniaki zaś - były z nami także dzieciaki z podstawówki - na drugim piętrze.Potem był obiad, po nim zwiedzanie okolicy, piłka nożna, grupki skupione wokół jakiejś gitary.Już pierwszego wieczoru zostałem w sypialni sam, z książką w ręku, usiłując przyzwyczaić się do zwisającej z sufitu słabej żarówki.Kiedy tak leżałem w łóżku, wpatrując się w sznury liter, otępiały i rozkojarzony, usłyszałem w jakiejś sali nagłą eksplozję muzyki.Zaczynała się dyskoteka.Chłopaki, z którymi dzieliłem sypialnię, stroili się specjalnie na tę okazję.Wtedy dżinsy były jeszcze rzadkością, ale nosiło się już bardzo poszerzane do dołu sztruksy oraz dziwaczne portki „z brezentu”, tak sztywne, że położone same stawały.Za najelegantsze uchodziły kowbojskie koszule w kratę.Pytali mnie, czy idę, ale nie zawracali sobie mną zbytnio głowy.I w liceum organizowano co sobotę dyskoteki, ale ja jedynie przechodziłem wśród tańczących środkiem korytarza, spiesząc na kółko odbywające się w jednej z sal [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates