[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego umysł nie mógł tego znieść.Jego nerwy nie wytrzymały.Serce stanęło.To, co znalazł za drzwiami, nie mogło pomieścić mu się w głowie.Zawiódł jego pęcherz i jelita, nogi się pod nim załamały.Kiedy padał na podłogę, jego twarz pokryła się bąblami jak wcześniej drzwi.Ciało trzęsło się.Był już tylko bezwładnym ciałem, tak samo bezwładnym jak drzewo czy stal.Gdzieś na wschodzie jego dusza dołączyła do korowodu okaleczonych na drodze.Korowodu zmierzającego do skrzyżowania, na którym przed chwilą zmarł.Mary Florescu zrozumiała, że została sama.Piętro wyżej jej cudowny chłopak, ten piękny, kłamliwy dzieciak wił się, skrzeczał, gdy umarli dotykali go mściwymi rękoma.Wiedziała, czego chcą.Wyczytała to z ich oczu.Nie było w tym nic nowego; historia ma w sobie szczególne okrucieństwo i lubi się powtarzać.Zamierzali użyć go do zapisania swych testamentów, miał być ich stronicą, księgą, w której zapiszą swe życiorysy.Krwawą księgą.Księgą, w której strony będą pełne krwi.Księgą napisaną krwią.Widząc skórę umarłych, mogąc jej dotknąć, myślała o okrucieństwie, z jakim się nad nimi znęcano.Myślała o śladach przemocy, jakie widziała na ich ciałach.Widziała ich bardzo wiele.Plecy niektórych z wędrujących umarłych były pocięte.Takie pisanie krwawych ksiąg nie było niczym nowym, ale pisanie na tej delikatnej skórze było jednak zbrodnią.Chłopak krzyczał, gdy szklane igły z potłuczonego dzbanka wbijały się i orały jego ciało.Odbierała jego męczarnie tak, jakby to ją torturowano, nie było to jednak takie okropne, jak się spodziewała.Jeszcze krzyczał.I walczył z tymi, którzy go atakowali.Nie zwracali na to uwagi.Tłoczyli się dookoła, nie reagowali ani na obronę, ani na modlitwy.Pisali na nim z entuzjazmem właściwym tym, których zmuszano do milczenia zbyt długo.Mary słyszała, jak jego pełen skargi głos cichnie.Walczyła ze słabością, która i ją ogarniała.Jakimś dziwnym sposobem zrozumiała, że musi dostać się do pokoju na górze.Nieważne, co znajdzie za drzwiami czy na schodach.Wystarczyło, że Simon jej potrzebował.Widziała, że jej włosy poruszają się, wijąc się jak węże na głowie Gorgony.Cały świat jakby pływał; ledwo mogła dostrzec podłogę, na której stała.Deski, z których zbudowany był dom, stały się deskami-duchami.Za nimi szczerzyła się na nią szalona ciemność.Popatrzyła na drzwi.Cały czas była w letargu, którego nie mogła przezwyciężyć.Oczywiście umarli nie chcieli, aby dostała się do pokoju na górze.Możliwe nawet, że trochę się jej obawiali.Kiedy o tym pomyślała, zrobiło się jej raźniej.Gdyby się jej nie bali, po cóż staraliby się ją przestraszyć? Niewykluczone, że Mary, która miała dosyć siły, aby otworzyć przejście między dwoma światami, była teraz dla nich groźna, sama o tym nie wiedząc.Obłażące z farby drzwi były otwarte.Za nimi panował chaos właściwy drodze umarłych.Przestąpiła próg, starając się stopą wyczuć podłogę.Nie potrafiła jej dostrzec, ponieważ cały czas widziała drogę umarłych.Niebo nad nią miało kolor pruskiego błękitu, droga była szeroka i wietrzna, umarli nadchodzili ze wszystkich stron.Przepychała się między nimi jak w normalnym tłumie żywych ludzi.Spoglądali na nią bezmyślnie.Ich głupie twarze zwracały się ku niej z grymasem niezadowolenia, że śmiała tu się wedrzeć.Przestała jęczeć: "Proszę…".Nic nie mówiła, po prostu zacisnęła zęby i przymknęła oczy.Posuwała się do przodu, szukając stopni schodów, o których wiedziała, że są, wbrew temu, co mówił jej wzrok.Odnalazła je i potknęła się.Ryk tłumu stał się jeszcze głośniejszy.Nie mogła się zorientować, czy śmieją się z jej niezdarności, czy ostrzegają, że zaszła za daleko.Pierwszy stopień.Drugi stopień.Trzeci stopień,Mimo, że tłum szarpał ją, wygrywała z nim.Widziała już drzwi do pokoju, w którym leżał ten mały oszust, otoczony ze wszystkich stron przez tych, którzy go atakowali.Slipki opadły mu do kostek.Wyglądało to wszystko jak rodzaj gwałtu.Już nie krzyczał, ale oczy miał pełne strachu i bólu.Wciąż jednak żył.Nawet jego młody i elastyczny mózg nie mógł objąć tego, co się wokół niego działo.Nagle poderwał głowę i spojrzał na nią przez drzwi.W tej ekstremalnej sytuacji znalazł w sobie prawdziwą zdolność, która była tylko ułamkiem możliwości Mary.Wystarczyła jednak, aby nawiązać z nią kontakt Ich oczy spotkały się.W morzu atramentowej ciemności, otoczeni przez coś, czego nigdy nie znali i nie rozumieli, potrafili się odnaleźć.Ich serca spotkały się i połączyły.–Przepraszam – powiedział cicho.Był w tym zdaniu bezmierny żal.– Przepraszam.Przepraszam.– Odwrócił wzrok, jego spojrzenie powędrowało gdzie indziej.Była pewna, że jest prawie na szczycie schodów.Wzrok mówił jej, że stąpa w powietrzu, a twarze podróżujących umarłych były wszędzie dookoła niej.Widziała już jednak, wprawdzie bardzo słabo, kontur drzwi pokoju, w którym leżał Simon.Od stóp do głowy był skąpany we krwi.Znaki, hieroglify pokrywały każdy centymetr jego ciała.Tors, twarz, kończyny.Skupiła się i przez moment widziała go w pustym pokoju, w którym słoneczny blask oświetlał potłuczony dzbanek.Nagle zawahała się na moment i jej głęboka koncentracja osłabła.Znów widziała jak piszą na ciele Simona, które zawisło teraz w powietrzu.Wyrywali włosy z jego głowy i ciała tak, jakby czyścili stronę w książce.Pisali pod pachami, pisali na powiekach, genitaliach i pośladkach, nawet na podeszwach stóp.Krwawił ciągle, niezależnie od tego, czy widziała go okrążonego przez autorów makabrycznych napisów, czy samego.Dotarła do drzwi.Jej drżąca ręka dotknęła twardego i rzeczywistego materiału klamki.Jednak, mimo całej koncentracji, nic nie docierało do niej wyraźnie.Mimo maksymalnego skupienia nie mogła rozstrzygnąć, czy klamka jest tylko urojeniem, czy jest prawdziwa.Ścisnęła ją, przekręciła i otworzyła drzwi do pokoju.Był tam, naprzeciwko niej.Dzielił ich najwyżej metr niespokojnego powietrza.Ich oczy znowu się spotkały w spojrzeniu pełnym zrozumienia.Spojrzeniu, które przynależało do jednego i drugiego świata.Była w tym spojrzeniu i miłość, i litość.Fikcje odeszły, a kłamstwa rozsypały się w proch.Zamiast sprytnego uśmiechu, na twarzy chłopca pojawiła się prawdziwa słodycz.Słodycz, która znalazła odbicie w jej twarzy.Umarli, przerażeni tym spojrzeniem, odwrócili głowy.Ich twarze się ściągnęły, tak jakby skóra naciągnęła się na czaszce.W przewidywaniu przegranej ich ciała zsiniały, głosy stały się smutne.Dotknęła Simona.Nie musiała już walczyć z hordami umarłych.Uciekali we wszystkich kierunkach, obijając się o ściany, jak umierające muchy, które obijają się o szyby.Delikatnie dotknęła jego twarzy.To dotknięcie było jak błogosławieństwo.Łzy wypełniły oczy Simona i płynęły po pokaleczonych policzkach, mieszając się z krwią.Umarli już ucichli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates