[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poruczniku, niech pan przyniesie ekwipunek do mesy.–Ile sań przygotować?–Żadnych.Niech pan spakuje tylko tyle bagażu, żeby każdy mógł go udźwignąć.–Tak jest – odpowiedział Fairholme i zniknął wraz z dwoma ludźmi w głównym włazie prowadzącym na dół.W ładowni statku leżały parki, ciepłe buty i rękawice, które załoga nosiła w czasie pracy na pokładzie lub wypraw saniami.Fairholme i jego pomocnicy szybko zabrali na górę zimowe ubrania i zanieśli je do dużej mesy na rufie.Fitzjames poszedł do swojej kajuty, wziął kompas, złoty zegarek i listy do rodziny.Otworzył dziennik okrętowy i drżącą ręką zrobił ostatni wpis.Zacisnął powieki z poczuciem porażki i zamknął oprawioną w skórę księgę.Tradycja nakazywała, by zabrał ze sobą dziennik, ale zamiast tego schował go pod kluczem w biurku na stercie dagerotypów.Jedenastu mężczyzn, tylu pozostało przy zdrowych zmysłach z sześćdziesięcioośmioosobowej załogi, czekało na niego w mesie.Kapitan włożył parkę i buty, tak jak pozostali, i poprowadził ich na górę głównym włazem.Odsunęli na bok pokrywę, wydostali się na główny pokład i oddali na pastwę żywiołów.Poczuli się tak, jakby przekroczyli wrota zamarzniętego piekła.Z ciemnego i wilgotnego wnętrza statku weszli w oślepiającą biel.Wyjący wiatr ciskał w nich bilionami drobnych kryształków lodu i przenikał ich ciała falami zimna o temperaturze minus siedemdziesięciu trzech stopni Celsjusza.Nieba nie sposób było odróżnić od ziemi w wirującej śnieżnej zamieci.Zmagając się z porywami wichury, Fitzjames dobrnął na oślep przez zaśnieżony pokład do drabiny i zszedł na lód.Niemal kilometr dalej tkwił uwięziony w zamarzniętych wodach bliźniaczy statek ekspedycji, HMS „Terror”.Zadymka ograniczała widoczność do kilku metrów.Gdyby nie odnaleźli „Terrora”, zginęliby podczas poszukiwań na pokrywie lodowej.Drewniane słupki orientacyjne, wbite co trzydzieści metrów między dwoma statkami, miały zapobiec zgubieniu drogi, ale trudno było je dostrzec w szalejącej zamieci.Fitzjames wyjął kompas i ustawił na dwanaście stopni, gdyż wiedział, że to jest kierunek do „Terrora”.W rzeczywistości bliźniaczy statek utknął na wschód od miejsca, w którym stał kapitan, ale bliskość północnego bieguna magnetycznego zakłócała wskazania.Modląc się w duchu, by pokrywa lodowa nie przesunęła się od czasu ostatniego namiaru, Fitzjames pochylił się nad kompasem i ruszył w wyznaczonym kierunku.Wszyscy marynarze byli połączeni liną i wyglądali jak ogromna stonoga.Młody kapitan brnął naprzód ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w kompasie, lodowaty wiatr sypał mu śniegiem w twarz.Fitzjames odliczył sto kroków, przystanął i się rozejrzał.Poczuł ulgę, gdy przez zadymkę dostrzegł pierwszy słupek orientacyjny.Ruszył dalej, sprawdził namiar i skierował się do następnego palika.Sznur mężczyzn posuwał się od słupka do słupka przez nierówne śnieżne pagórki, które często miały wysokość dziesięciu czy dwunastu metrów.Fitzjames skupiał się całkowicie na marszu, żeby nie myśleć o statku pozostawionym bandzie szaleńców.W głębi duszy wiedział, że chodzi o przetrwanie.Po trzech latach w Arktyce tylko to się liczyło.Głośny huk zgasił tlącą się w jego duszy nadzieję.Hałas był ogłuszający mimo wycia wiatru.Zabrzmiał jak wystrzał z dużej armaty, ale kapitan natychmiast go rozpoznał.To pokrywa lodowa, która składała się z grubych warstw, poruszała się chybotliwie pod jego stopami.Odkąd dwa statki ekspedycji utknęły wśród lodu we wrześniu 1846 roku, przebyły ponad dwadzieścia mil morskich, popychane przez masy lodu nazywane lodowym strumieniem Beauforta.Z powodu niezwykle zimnego lata tkwiły uwięzione w lodzie przez cały 1847 rok, a tegoroczna wiosenna odwilż trwała bardzo krótko.Powrót mrozów znów kazał wątpić w to, że statki uwolnią się tego lata.Jednocześnie ruchy lodu groziły fatalnymi następstwami, gdyż mocne drewniane kadłuby mogłyby zostać zmiażdżone jak pudełka zapałek.Sześćdziesiąt siedem lat później Ernest Shackleton będzie patrzył bezradnie, jak jego statek „Endurance” zostaje zgnieciony przez rozszerzającą się pokrywę lodową w Antarktyce.Z walącym sercem Fitzjames przyspieszył kroku, gdy w oddali rozległ się następny trzask o sile grzmotu.Lina w jego rękach naprężyła się – mężczyźni z tyłu nie mogli za nim nadążyć, ale nie zwolnił.Dotarł do ostatniego słupka orientacyjnego, zmrużył oczy i wpatrzył się w zamieć.Wśród białych wirów przez moment zamajaczyła przed nim ciemna sylwetka statku.–Jest tuż przed nami! – krzyknął do ludzi za sobą.– Ruszajcie się, jesteśmy prawie na miejscu!Cała grupa rzuciła się do przodu.Kiedy wspięli się na nierówne lodowe wzniesienie, ich oczom wreszcie ukazał się „Terror”.Statek o długości trzydziestu jeden metrów wyglądał niemal identycznie z ich własnym, łącznie z szerokim złotym pasem na czarnym kadłubie.Ale teraz ledwo przypominał statek: zdjęto żagle i noki rei, a nad pokładem rufowym rozciągnięto wielkie brezentowe zadaszenie.Sterty śniegu, usypane dla izolacji, sięgały niemal do relingów, maszt i olinowanie pokrywała gruba warstwa lodu.Mocny moździerzowiec, którym kiedyś był „Terror”, przypominał teraz ogromny rozerwany karton mleka.Fitzjames wszedł na pokład, gdzie zaskoczył go widok marynarzy biegających po oblodzonych deskach.Podszedł kadet marynarki wojennej i zaprowadził Fitzjamesa oraz jego ludzi przez główny właz na dół do kambuza.Steward rozdał porcje brandy, mężczyźni otrzepali ubrania z lodu i ogrzali ręce przy piecu kuchennym.Kiedy kapitan rozkoszował się trunkiem, który rozgrzewał mu żołądek, zauważył gorączkową krzątaninę w mrocznych pomieszczeniach.Marynarze pokrzykiwali do siebie i przesuwali zapasy głównym korytarzem.Podobnie jak jego ludzie, załoga „Terrora” wyglądała przerażająco.Większość bladych, wychudłych mężczyzn miała zaawansowany szkorbut.Fitzjames też stracił już dwa zęby wskutek niedoboru witaminy C, powodującego owrzodzenie dziąseł i krwawienie z nosa.Choć na pokład zabrano baryłki soku cytrynowego i racjonowano go regularnie, z czasem utracił swoje wartości.W dodatku brakowało świeżego mięsa, toteż wszyscy chorowali.Wiedzieli, że nieleczony może okazać się bardzo groźny.Zjawił się kapitan „Terrora”, twardy Irlandczyk Francis Crozier.Weteran wypraw arktycznych, spędził większość życia na morzu.Jak wielu przed nim, pociągało go znalezienie drogi między Atlantykiem a Pacyfikiem przez niezbadane obszary Arktyki.Odkrycie Przejścia Północno – Zachodniego byłoby może ostatnim wielkim wyczynem, którego jeszcze nie dokonano.Tuziny ludzi podejmowały bezskuteczne wysiłki, ale ta ekspedycja różniła się od poprzednich.Sukces załóg dwóch przystosowanych do arktycznych warunków statków pod dowództwem małomównego sir Johna Franklina wydawał się pewny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates