[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę na nią nie patrzeć - upomniał Estabrooka Chant, ale Charlie nie mógł się powstrzymać.Z przyczepy wynurzył się albinos z białymi dredami, ciągnąc za sobą blondynkę.Na widok obcych krzyknął głośno i ruszył w ich stronę.Otworzyło się jeszcze dwoje drzwi.Na plac wychodziło coraz więcej ludzi, ale Estabrook nie dojrzał, czy są uzbrojeni.- Niech pan idzie prosto, nie rozgląda się - przypomniał mu Chant.- To ta przyczepa ze słońcem wymalowanym na ścianie, widzi ją pan?Zostało im jeszcze jakieś dwadzieścia metrów.Albinos z dredami wydawał rozkazy - nie wszystkie brzmiały sensownie, ale na pewno miały na celu zatrzymanie intruzów.Estabrook zerknął na Chanta, który zacisnął zęby i szedł ze wzrokiem utkwionym w przyczepę.Za ich plecami rozlegał się coraz głośniejszy tupot nóg.Sekundy dzieliły ich od ciosu w głowę albo pchnięcia nożem pod żebra.- Nie uda nam się - mruknął Estabrook.Kiedy zbliżyli się na dziesięć metrów do przyczepy i albinos deptał im już po piętach, drzwi się otwarły.Wyjrzała przez nie kobieta w nocnej koszuli, z dzieckiem na ręku.Była niska i tak drobna, że chyba tylko cudem mogła podnieść malucha.Dzieciak rozpłakał się, gdy dosięgnął go mróz.Żałosne kwilenie przyspieszyło reakcję goniących ich ludzi.Albinos zatrzymał Estabrooka, kładąc mu dłoń na ramieniu.Chant - tchórz perfidny - nawet nie zwolnił kroku, gdy albinos odwrócił Estabrooka do siebie.Tak właśnie wyglądały najgorsze koszmary Charliego: stał naprzeciwko paskudnych, ospowatych facetów, którzy nie mieli nic do stracenia i mogli go śmiało wypatroszyć.Albinos przytrzymał go, a drugi mężczyzna, błyskając złotymi siekaczami, rozchylił mu płaszcz i z wprawą iluzjonisty przeszukał kieszenie.Tu nie chodziło o zwykły profesjonalizm - chcieli szybko zakończyć robotę, zanim ktoś zdąży im przeszkodzić.Kieszonkowiec wyciągnął właśnie portfel Estabrooka, gdy z przyczepy rozległ się głos:- Puśćcie tego dżentelmena.Jest prawdziwy.Bez względu na to, co znaczyło ostatnie stwierdzenie, rozkaz został natychmiast wykonany.Złodziejaszek zdążył jednak przełożyć portfel Estabrooka do swojej kurtki, po czym cofnął się i podniósł ręce, pokazując puste dłonie.Mimo opieki, którą Pie - bo to zapewne Pie - najwyraźniej otoczył gościa, upominanie się o portfel byłoby chyba nierozsądne.Estabrook odsunął się od napastników z lekkim sercem i kieszenią.Odwrócił się i ujrzał stojącego w drzwiach przyczepy Chanta.Kobieta z dzieckiem i człowiek, który przed chwilą się odezwał, zniknęli w środku.- Nie zrobili panu krzywdy? - upewnił się Chant.Estabrook obejrzał się przez ramię.Złodzieje wrócili do ogniska, pewnie zamierzali w jego świetle podzielić się łupem.- Nie - odparł.- Sprawdź, co z samochodem, zanim go ze wszystkiego oskubią.- Najpierw chciałbym pana przedstawić.- Idź do auta.- Wysłanie Chanta w pojedynkę na ziemię niczyją, ciągnącą się aż do żelaznej ściany, sprawiło Estabrookowi pewną satysfakcję.- Sam się przedstawię.- Jak pan sobie życzy.Chant oddalił się, a Estabrook wszedł po schodkach do przyczepy.Powitał go zapach i dźwięk, oba równie słodkie.Woń niedawno obranych pomarańczy unosiła się jeszcze w powietrzu.Ktoś - jakiś Murzyn siedzący w ciemnym kącie przyczepy - grał na gitarze kołysankę.Obok niego spało jedno dziecko, a w łóżeczku leżał maluch, którego matka wyniosła na zewnątrz.Gulgotał radośnie i wyciągał pulchniutkie rączki do góry, jakby chciał paluszkami chwycić melodię z powietrza.Z drugiej strony przy stole siedziała kobieta uprzątająca skórki pomarańczowe.Wnętrze przyczepy było urządzone i posprzątane z taką samą precyzją, z jaką wykonywała to zadanie; wszystkie powierzchnie lśniły.- Pan musi być Pie - stwierdził Estabrook.- Proszę, niech pan zamknie drzwi - powiedział gitarzysta.Kiedy Estabrook to zrobił, dodał: - Proszę usiąść.Thereso, podaj naszemu gościowi coś do picia.Na pewno jest zmarznięty.Brandy w porcelanowym kubeczku smakowała jak najsłodszy nektar.Estabrook wypił ją duszkiem, a Theresa od razu napełniła kubek ponownie.Kiedy i tym razem pochłonął brandy kilkoma haustami, dostał drugą dolewkę.Pie przez ten czas uśpił swoją grą dzieci i przysiadł się do stołu.Alkohol przyjemnie szumiał Estabrookowi w głowie.W całym swoim życiu znał z nazwiska tylko dwóch Murzynów: jeden był kierownikiem fabryki płytek ceramicznych w Swindon, drugi - kolegą jego brata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates