[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówił, żejego tato jest radcą prawnym w firmie i często wyjeżdża służbowo.Mójtato był wykładowcą i naukowcem, który czasem jeździł na konferencje,więc wiedziałem, o czym mówi.Mniej więcej.Mama czuła się przytłoczona, mówił.Nie lubiła, gdy w pobliżukręciły się dzieciaki.Moja mama też czuła się przytłoczona.Nie gośćmi, ale moim tatą.Wtedy kłócili się chyba od dobrych paru miesięcy.Nie wiedziałem, o cochodzi, ale to była kłótnia tego rodzaju, że trwa, nawet kiedy się akuratnie toczy, nawet kiedy panuje cisza.Ciągnęła się tak długo, że miałem wrażenie, jakby nasza rodzinaprzeżywała załamanie nerwowe.Powiedziałem o tym wszystkim Mike’owi.Był moim przyjacielem.Dobrze było mu powiedzieć, zwierzyć sięz tego.Nie wiedziałem, że zamierza zabić moich rodziców.TO SIĘ CZASEM ZDARZA, KIEDY KOŃCZĘ.Przychodzą wspomnienia.Nie wiem dlaczego.Kiedy stale jestem w ruchu, w końcu odpływają.Oddaliłem się od Jacka już o ponad kilometr i idę ulicą, zmierzającw kierunku punktu ewakuacji.Skoro wszystko poszło zgodnie z planem,powinienem być już daleko od miasta.Powinienem.Ale nie jestem.Wyczuwam to chwilę wcześniej.Coś wisi w powietrzu.Każdy maintuicję, ale nie każdy wie, jak jej słuchać.Mnie uczono słuchać, za-uważać drobne zmiany w otoczeniu, żeby przewidzieć skutki, zanim doczegokolwiek dojdzie.I nauczono mnie reagować.Intuicja podpowiada mi, że coś się wydarzy.I rzeczywiście się wydarza.Zza rogu wyjeżdża ciemnoszary sedan.Na mój widok kierowcalekko skręca w bok.Manewr trwa ułamek sekundy, jak gdyby ktośw ostatnim momencie zauważył wybój na drodze i szarpnął kierownicą,żeby go ominąć.Ale nie ma żadnego wyboju.Tylko ja.To naturalna reakcja człowieka.Gdy zauważasz to, czego szukasz,twoje ciało reaguje.Pokerzyści nazywają to sygnałem, mimowolnymgestem, który ujawnia, co gracz ma w ręku.Kierowca wysłał sygnał.To dobrze.Bo zanim samochód stanie na środku drogi, mam kilka sekund, żebysię przygotować.Szybko rozglądam się po terenie.Za plecami mam pustą drogę.Pod stopami kamienie i żwir.Z dalaod drogi stoi parę domów, których okna zasłaniają gęste drzewa.A niecałe dwadzieścia metrów przed sobą mam samochód.Idę jeszcze kilka kroków i widzę numery rejestracyjne.To nie jestżaden z samochodów ojca Jacka.Wóz ma tablice dyplomatyczne.Otwierają się drzwi.Wysiada czterech Azjatów w garniturach.Po-ruszają się swobodnie, jak gdyby zagadkowe pojawienie się czterechmężczyzn w garniturach na środku uliczki na przedmieściu nie byłoniczym nadzwyczajnym.Opcje do wyboru:Mógłbym uciec do lasu.Sprawdzić, jak sobie radzą pieszoi w pojedynkę.Niektórzy powiedzieliby, że najlepsza strategia w tej sytuacji torozdzielenie sił i stopniowe rozprawienie się z przeciwnikiem.Niektórzy.Ale nie ja.Od ludzi, którzy mnie szkolili, nauczyłem się jeszcze jednej sztucz-ki.Zamiast rozpraszać siły, trzeba je skupić.Skoncentrować je do tegostopnia, żeby zredukować ich skuteczność.Właśnie tej sztuczki użyję.Problem: nie noszę przy sobie pistoletu, a mój śmiercionośny dłu-gopis razem z resztą narzędzi zniknął w kanale ściekowym.Pusty plecakwrzuciłem do kontenera na śmieci przy drodze daleko stąd.Czyli mogę polegać tylko na swoim wyszkoleniu.Powinno wystarczyć.Ale nie mogę mieć pewności.Nie zmieniając trajektorii, zbliżam się do samochodu.Pozostało jużtylko dziesięć metrów.Postawą ciała pokazuję, że nie stanowię żadnegozagrożenia.Jestem szesnastoletnim chłopakiem idącym ulicą.Chcę,żeby to zobaczyli.Zresztą to prawda.Mam szesnaście lat.Idę.Podchodząc bliżej, słyszę, że mężczyźni rozmawiają ze sobą pomandaryńsku.Widzę, że ich garnitury są uszyte z taniego materiału,a marynarki ciasno opinają im szerokie ramiona.Dyplomaci nie mają szerokich ramion.Może czasem trafi się jeden,który ostro ćwiczy.Ale nie czterech naraz.Nie znam tych ludzi.Nie natknąłem się na nich podczas wykony-wania zadania z Jackiem.Ale coś o mnie wiedzą, bo patrzą na mnie jakna obiad w zoo.Być może zaraz zrobi się ciekawie.- Halo? - mówi pierwszy z nich.- Zgubiliśmy się.Możesz namwskazać drogę?Dobra angielszczyzna.Ale sztuczka słaba.Nikt nie zatrzymuje samochodu na ukos pośrodku ulicy, żeby za-pytać o drogę.To idiotyczne, ale jestem nastolatkiem, więc ludzie często mnie niedoceniają.Większość nastolatków z tym walczy, bo chcą pokazać, jacy sątwardzi.Nie ja.Dobrze jest być niedocenianym.Zyskuje się przewagę taktyczną.Kiedy więc Chińczyk pyta o drogę, odpowiadam:- Oczywiście.A dokąd panowie jadą?Jest trochę zaskoczony, ale nie do końca.Ciągle mnie nie docenia.- Mam adres w telefonie - mówi.Pokazuje mi smartfon z Androidem, żebym spojrzał na ekran.Facetstojący obok niego kieruje wzrok na aparat.Telefon jest w wyciągniętejręce.A to oznacza, że muszę podejść do nich na odległość wyciągniętejręki, żeby przeczytać adres.Zbliżam się do nich.Dwaj z tyłu robią krok naprzód, zaciskając sieć.Rozluźniają sięw tym samym momencie.Łatwo pójdzie.Tak myślą.Widzę tow postawach ich ciał.Dwa rzędy po dwóch.Idę w ich kierunku, równocześnie składającw całość wszystkie elementy.Szerokie klaty, krótko ostrzyżone włosy,dyplomatyczne tablice.Prawdopodobnie mam przed sobą chińskichszpiegów.Domyślam się, że ojciec Jacka robił z nimi jakieś interesyi właśnie dlatego mnie tu przysłano.Ale niczego nie wiem na pewno.Nie muszę wiedzieć.Zadawanie pytań nie należy do mnie.Dostaję zadanie i je wykonuję.Na ogół sprawa przebiega gładko, ale coś poszło nie tak, bo znaleźlisię tutaj, a ja zostałem wykryty.Zostawię sobie pytania na później.W tej chwili liczy się tylko jedno.Przeżyć.Nie walczę dla rozrywki.Walczę, kiedy to konieczne.Jeżeli zapakują mnie do wozu na dyplomatycznych tablicach, tokoniec.Nie będzie interwencji policji, nie doczekam się żadnej pomocy.Nie mogę do tego dopuścić.Facet, który odezwał się do mnie po angielsku, wyciąga do mnie rękęz telefonem.Przychodzi mi na myśl ryba głębinowa z wyrostkiem zwi-sającym przed pyskiem, którym wabi ofiary.Ryba z własną wędkąstworzoną przez naturę.Zaawansowany program biologii, podtemat 3C: konkurencjai drapieżnictwo.Facet ma telefon.Wymachuje nim jak przynętą.Biorę.Dosłownie.Wyciągam mu go z ręki.Okręcam się i walę go telefonem w grzbiet nosa.Nie zadaję pytań,nie waham się ani chwili.W końcu mam przed sobą czterech mężczyzn.Trzaska szkło.Trzaska jego nos.Zanim facet pada na ziemię, zajmuję się już następnym.Tym razemrobię użytek z rogu telefonu.Biorę zamach z obrotu i wbijam mu aparatw lewe oko.Szybka poprawka i facet dostaje w prawe.Gałka ocznaprzez chwilę stawia opór, po czym pęka.Dwaj wyeliminowani.Miałem przewagę zaskoczenia.Już nie mam.Rusza na mnie trzeci z nich.Potężniej zbudowany niż reszta.Dużopotężniej.Zasłania twarz.Nie da się nabrać jak jego kumple.A więc muszę go nabrać inaczej.Widząc, że czwarty odsunął się na skraj drogi, daję nura w stronęotwartych drzwi samochodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates