[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście Amerykanów i Rosjan kierowano do różnych pomieszczeń.Pułkownik Filitow znalazł się w prywatnej ubikacji jakiegoś księcia, a może carskiej metresy? Umył ręce i spojrzał w lustro w złoconych ramach.Myślał tylko o jednym: Znowu.Następne zadanie.Westchnął, poprawił mundur i w chwilę później ponownie był „na scenie”.— Przepraszam.— Ryan obracając się wpadł na starszego pana w mundurze.Gołowko powiedział coś po rosyjsku, ale Ryan nie zrozumiał.Potrącony oficer rzucił parę uprzejmie brzmiących słów i odszedł, jak zauważył Jack, w kierunku ministra obrony.— Kto to? — zapytał Ryan swego rosyjskiego przewodnika.— Pułkownik jest osobistym doradcą ministra — odparł Gołowko.— Czy trochę nie za stary na pułkownika?— To bohater wojenny.Nie zmuszamy takich ludzi do przechodzenia na emeryturę.— Chyba słusznie — przytaknął Jack.Oprowadziwszy go po sali św.Jerzego Gołowko pokazał Jackowi sąsiednią — św.Włodzimierza.Wyraził nadzieję, że następnym razem spotkają się właśnie tutaj.W sali św.Włodzimierza, jak wyjaśnił, podpisuje się traktaty.Obaj oficerowie wywiadu przepili do siebie na tę intencję.* * *Przyjęcie skończyło się po północy.Ryan wsiadł do siódmej z podstawionych limuzyn.W drodze powrotnej do ambasady nie rozmawiano.Wszyscy czuli działanie wypitego alkoholu, a w samochodach, szczególnie w Moskwie, nie prowadzi się rozmów.Zbyt łatwo można w nich założyć podsłuch.Dwóch współpasażerów zapadło w sen i Ryan też był tego bliski.Przed zaśnięciem powstrzymywała go myśl, że za pięć godzin lecą.Jeśli więc jeszcze trochę wytrzyma, będzie mógł pospać w samolocie.Dopiero niedawno się tego nauczył.Kiedy dojechali, przebrał się i zszedł do stołówki ambasady na kawę.Wystarczy to, by utrzymać się na nogach jeszcze kilka godzin i sporządzić niezbędne notatki.W ciągu minionych czterech dni wszystko poszło zadziwiająco dobrze.Aż za dobrze.Jack powtarzał sobie, że średnie wyciąga się z wyników złych i dobrych.Projekt traktatu był gotowy.Jak wszystkie projekty ostatnich lat, tak i ten został pomyślany przez Rosjan bardziej jako narzędzie negocjacji niż jako dokument do negocjacji.Jego szczegóły dostały się już do gazet i już niektórzy kongresmani w swych wystąpieniach podkreślali, że jest to świetny układ i dlaczegóż nie mielibyśmy nań się zgodzić?Rzeczywiście, dlaczego? — ironizował Jack.Kontrola realizacji traktatu.To pierwsza przyczyna.Druga… czy była jakaś inna? Dobre pytanie.Dlaczego tak bardzo zmienili swoje stanowisko? Były niewątpliwie dowody, że sekretarz generalny Narmonow chce zredukować wydatki na wojsko, ale wbrew społecznemu odczuciu, broń jądrowa nie jest pozycją, którą wykreśla się z budżetu.Głowice atomowe są tanie, jak na zadanie, które mają spełniać: to bardzo oszczędny sposób zabijania ludzi.Głowica atomowa i rakieta należą do kosztownych zabawek, są jednak tańsze niż taka sama siła niszczenia zawarta w czołgach i artylerii.Czy Narmonow chce rzeczywiście zmniejszyć zagrożenie wojną nuklearną? Zagrożenie takie nie zależy przecież od samego posiadania broni, lecz zawsze od polityków i błędów jakie mogą oni popełnić.Czy też wszystko to tylko symbol? Narmonowowi, pomyślał Jack, łatwiej przychodziło tworzyć symbole niż konkrety.Jeżeli to symbol, to dla kogo?Narmonow miał w sobie urok, i siłę — tego rodzaju wewnętrzną moc, która wiązała się z zajmowanym przezeń stanowiskiem, ale bardziej jeszcze płynęła z jego osobowości.Jakim był człowiekiem? Czego chciał? Ryan otrząsnął się — to nie jego resort.Inny zespół CIA tu, w Moskwie badał polityczną pozycję Narmonowa.Jego zadaniem, zresztą o wiele łatwiejszym, było opracowanie zagadnień technicznych.Może i łatwiejszym, ale sam nie znał jeszcze odpowiedzi na własne pytania.* * *Gołowko wrócił już do biura i właśnie pisał odręczną notatkę.Ryan niechętnie poprze przedłożony projekt.Ponieważ z jego zdaniem liczy się dyrektor CIA, należy przypuszczać, że takie też będzie stanowisko Agencji.Oficer odłożył pióro i przez chwilę tarł oczy.Wstawanie z kacem to straszna rzecz, ale siedzenie w takim stanie całą noc, aż do świtu — to już przekracza obowiązki radzieckiego oficera.Zastanawiał się, dlaczego jego rząd w ogóle przedłożył taką propozycję i dlaczego Amerykanie tak chętnie na nią przystali.Nawet Ryan, który ma dość rozumu w głowie.O co chodzi Amerykanom? Kto kogo chce wymanewrować?To dopiero pytanie.Powrócił myślami do Ryana, którego przydzielono mu zeszłego wieczora.Jak na swe lata miał dobrą pozycję — odpowiednik pułkownika w KGB czy w GRU, i to w wieku zaledwie trzydziestu pięciu lat.Co zrobił, że zaszedł tak wysoko? — zastanawiał się Gołowko.Chyba ma dobre układy, a to się liczy zarówno w Waszyngtonie, jak i w Moskwie.Jest odważny — ta sprawa z terrorystami pięć lat temu.Ma rodzinę, to zaś Rosjanie cenią bardziej niż Amerykanom mogłoby się wydawać.Rodzina oznacza bowiem stabilizację, ta zaś z kolei przewidywalność działań.Przede wszystkim — myślał Gołowko — Ryan to człowiek myślący.Dlaczego więc nie sprzeciwia się układowi, który daje większe korzyści Związkowi Radzieckiemu niż Ameryce? Czy nasza ocena jest niewłaściwa? — zanotował Gołowko.Czy Amerykanie wiedzą coś, czego my nie wiemy? Oto pytanie.Albo inaczej: czy Ryan wie coś, o czym on nie wie? Pułkownik zmarszczył czoło, ale potem przypomniał sobie coś, o czym on wiedział, a Ryan nie.Uśmiechnął się lekko.Wszystko to należało do wielkiej gry.Największej z możliwych.* * *— Szliście chyba przez całą noc.Łucznik skinął poważnie głową i postawił na ziemi plecak, który od pięciu dni przyginał mu plecy.Ciężarem nie ustępował plecakowi Abdula.Jak zauważył oficer CIA, chłopiec był bliski omdlenia.Obaj przysunęli sobie poduszki i usiedli.— Chcecie się czegoś napić? — Oficer nazywał się Emilio Ortiz.Miał wystarczająco zagmatwane pochodzenie, by móc uchodzić za potomka któregokolwiek z ludów kaukaskich.Także trzydziestolatek, średniej budowy ciała, o mięśniach pływaka — dzięki sportowi bowiem otrzymał stypendium Uniwersytetu Południowej Karoliny, gdzie ukończył studia lingwistyczne.Ortiz miał nieprzeciętne zdolności językowe.Po dwóch tygodniach przyswajania sobie dowolnego języka, dialektu czy akcentu mógł uchodzić za tubylca.Był też człowiekiem wyrozumiałym, przestrzegającym zasad wyznawanych przez ludzi, z którymi przyszło mu pracować.Tak więc napój, który zaproponował, nie był — bo być nie mógł — alkoholem.Był to sok jabłkowy.Ortiz patrzył, jak Łucznik pije go z namaszczeniem podobnym temu, z jakim znawca win próbuje nowy rocznik Bordeaux.— Niech Allah błogosławi temu domowi — powiedział Łucznik po wypiciu pierwszej szklanki.To, że z pozdrowieniem czekał aż skończy pić sok, było u tego człowieka nieomal wyrazem poczucia humoru.Ortiz widział malujące się na jego twarzy zmęczenie, którego poza tym nie było po nim znać.W odróżnieniu od swego młodego tragarza, Łucznik wydawał się nieczuły na takie ludzkie słabostki.Nie było to prawdą, ale Ortiz rozumiał, że siła, która pcha go do działania, stłumiła w nim ludzkie odruchy.Obaj mężczyźni ubrani byli prawie identycznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates