[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na tej małej scenie, oświetlonej wiekowymi reflektorami, które czasem gasły z wielkim hukiem, zdarzały się naprawdę magiczne chwile.Do dziś widzę, jak nad podłogą unoszą się duchy w postaci dużych kwiatów z żółtej gazy, które Dona Esmeralda osobiście rozsypuje, ryzykując życie, zawieszona na przegniłych drabinkach sznurowych pod stropem teatru.Dreszcz przechodzi mnie, gdy sobie przypomnę, jak przez scenę okręty handlarzy niewolników przewoziły lamentujący towar: nad nimi powiewały białe żagle z pozszywanych prześcieradeł i starych worków na mąkę, przy burcie wisiały kotwice, które wyglądały, jakby ważyły tysiąc kilo, choć tak naprawdę był to tylko wilgotny papier rozpięty na rusztowaniu z siatki.Aktorzy wędrowali w czasie i przestrzeni, mając za drogowskazy niezrozumiałe sztuki Dony Esmeraldy.My, piekarze w białych fartuchach, wdrapywaliśmy się w czasie prób do szybu pod sufitem albo siadaliśmy na gazetach, żeby nie zabrudzić foteli, na górnym balkonie, a nasz śmiech był dla Dony Esmeraldy sygnałem, że przedstawienie jest gotowe i pora otwierać kasę z biletami oraz anonsować nową premierę.Wszyscy potajemnie kochaliśmy się w wielkiej gwieździe teatru, pięknej Elizie, która wprawdzie miała dopiero szesnaście lat, każdego jednak potrafiła oczarować swoją naturalnością na scenie - nieważne, czy grała cyniczną, mocno wymalowaną putę z bardziej realistycznych sztuk Dony Esmeraldy, czy też kobietę z gracją niosącą na głowie dzban wody nad jakąś wyimaginowaną rzeką, której niewidzialne wody płynęły przez scenę.Wszyscy bez wyjątku się w niej kochaliśmy i długo odczuwaliśmy głęboki smutek, gdy odeszła z teatru.Jakiś zagraniczny urzędnik obcej ambasady pewnego wieczora przyszedł do teatru, po czym pojawiał się na kolejnych dwudziestu trzech przedstawieniach z rzędu, by w końcu oświadczyć się Elizie i zabrać ją do swojego kraju za morzem.Zastanawiałem się wtedy nieraz, co czuje Dona Esmeralda, czy jest zawiedziona i smutna, czy może tylko wściekła.Nigdy nie powiedziała o tym słowa.Kilka miesięcy później znalazła Margueridę, która sprawiła, że wspomnienie o Elizie prędko zblakło.Wyglądało na to, że świat teatru chyba nie może się skończyć.Dla mnie, José Antonia Marii Vaza, od kiedy stanąłem przed Doną Esmeraldą, dostąpiłem łaski i dostałem pracę, zaczęło się nowe życie.Zdarzało mi się później myśleć, że mój ojciec wprawdzie nigdy nie zajmował się niczym poza czczą gadaniną, ale co do moich rąk się nie pomylił.Rzeczywiście byłem piekarzem, rzeczywiście znalazłem swoje miejsce w życiu, miejsce, którego wszyscy szukają, lecz bardzo niewielu znajduje.Zaprzyjaźniłem się z piekarzami i przekornymi dziewczętami, które stały za ladą i sprzedawały świeży, pachnący chleb.Poznałem wszystkich ludzi zamieszkałych niedaleko teatru, przy szerokiej alei biegnącej przez całe miasto do starej twierdzy, gdzie stały zapomniane posągi konne Dom Joaquima.Zaprzyjaźniłem się też z bezdomnymi dziećmi, które sypiały w kartonach lub pordzewiałych samochodach i żyły z tego, co znalazły w śmietniku albo zdołały ukraść i sprzedać czy też sprzedać i znowu ukraść.Wtedy także po raz pierwszy usłyszałem o Neliu.Nie pamiętam już, kto wymienił jego imię.Może Sebastiao, stary żołnierz bez jednej nogi, który mieszkał na klatce schodowej atelier należącego do zawsze smutnego hinduskiego fotografa Abu Cassamosa, obok kawiarni wiecznie pijanego senhora Leopolda, jednego z niewielu białych, jacy nie wzięli udziału w masowej ucieczce i nie wrócili do swojej ojczyzny za morzem.Nielicznych gości, którzy trafiali do jego zapuszczonej kawiarni, zabawiałnieustannym złorzeczeniem na to, jak źle się dzieje, od kiedy młodzi rewolucjoniści weszli do miasta, by przejąć władzę.- Każdy się śmieje - mawiał.- Ale z czego tu się śmiać? Że wszystko diabli biorą?Czarni powinni płakać.Kiedyś było inaczej, zanim.Mógł to być któryś z nich.Niewykluczone jednak, że ktoś inny wymienił jego imię, może jakiś przypadkowy klient kupujący chleb.Jedyne, co pamiętam wyraźnie, to jak padły słowa, dzięki którym dowiedziałem się, że istnieje osobliwe bezdomne dziecko o imieniu Nelio.- Prezydent powinien uczynić go swoim doradcą.Jest najmądrzejszym człowiekiem w naszym kraju.Kilka dni później pokazała mi go jedna z dziewcząt sprzedających chleb - chyba była to drobniutka Dinoka, która zawsze uwodzicielsko kręciła pupą, ilekroć w pobliżu znalazł się mężczyzna.Pokazała palcem bandę bezdomnych dzieci przesiadujących zwykle koło teatru.Chłopiec, który miał być Neliem, był najdrobniejszy ze wszystkich.Mógł mieć wtedy jakieś dziewięć lat.- Nigdy nie dostał batów - powiedziała Dinoka z uznaniem w głosie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates