[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W normalnych warunkach kombinacja deszczu i godziny szczytu oznaczała brak takiej możliwości.Jednak tego ranka ktoś właśnie wysiadał z taksówki, akurat gdy dochodziła do Pierwszej alei.Ale nawet gdyby nie udało się jej złapać, nie byłoby tragedii.Jedną z dobrych stron mieszkania tutaj stanowiła odległość zaledwie jedenastu przecznic od miejsca pracy.Wielokrotnie chodziła piechotą w obie strony.Po opłaceniu kierowcy Laurie weszła na frontowe schody Biura Głównego Lekarza Sądowego miasta Nowy Jork.Sześciopiętrowy budynek biura był przytłoczony resztą gmachów Centrum Medycznego Uniwersytetu Nowego Jorku oraz kompleksem zabudowań szpitala Bellevue.Jego fasada zbudowana była z glazurowanej na niebiesko cegły z aluminiowymi framugami okien i drzwi w nowoczesnym, nieatrakcyjnym stylu.Zazwyczaj nie zwracała uwagi na ten gmach, ale akurat w ten deszczowy listopadowy poniedziałek odniosła się do niego równie krytycznie jak do swej kariery i ulicy.Musiała przyznać, że było to przygnębiające miejsce.Kręciła głową, zastanawiając się, czy architekt mógł być naprawdę zadowolony ze swego dzieła, gdy zauważyła, że hol recepcyjny jest przepełniony.Mimo porannego chłodu drzwi wejściowe były umocowane w pozycji otwartej i widać było, jak powoli wydobywa się zza nich dym papierosowy.Zaciekawiona, zaczęła z niejakim trudem przeciskać się przez tłum w stronę sali identyfikacyjnej.Dyżurująca zwykle recepcjonistka, Marlenę Wilson, najwyraźniej nie radziła sobie z co najmniej kilkunastoma osobami, które napierały na jej biurko zasypując ją pytaniami.Była to inwazja przedstawicieli środków przekazu błyskających światłami i uzbrojonych w aparaty fotograficzne, magnetofony i kamery telewizyjne.Było oczywiste, że stało się coś niezwykłego.Po krótkiej pantomimie, mającej na celu zwrócenie na siebie uwagi Marlenę, Laurie udało się przedostać przez automatycznie otwierane wejście do części wewnętrznej.Odczuła pewną ulgę, gdy zamykające się drzwi odcięły gwar i gryzący dym papierosowy.Zatrzymując się, aby rzucić okiem do smętnej sali, gdzie rodziny identyfikowały zwłoki, z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że jest ona pusta.Przy takim zgiełku w części zewnętrznej spodziewała się zastać w niej jakichś ludzi.Wzruszywszy ramionami, udała się do biura identyfikacji.Pierwszą osobą, jaką zobaczyła, był Vinnie Amendola, jeden z laborantów z kostnicy.Nie zwracając uwagi na wrzawę w części recepcyjnej, popijał kawę ze styropianowego kubka i studiował strony sportowe w New York Post.Stopy oparł na brzegu jednego z szarych metalowych stolików.Jak zwykle przed ósmą rano był jedyną osobą w pokoju.Do niego należało przygotowanie kawy dla reszty personelu.Biuro identyfikacji, w którym znajdował się duży ekspres do kawy, pełniło wiele funkcji, między innymi miejsca nieformalnych spotkań porannych.– A cóż takiego się tutaj dzieje? – zapytała Laurie, sięgając po dzienny plan sekcji.Nie figurowała dziś w planie, ale zawsze interesowały ją nowe przypadki.– Kłopoty – odpowiedział Vinnie, odkładając gazetę.– Jakie kłopoty? – spytała.Przez otwarte drzwi do działu łączności zobaczyła, że obie sekretarki z dziennej zmiany były zajęte odbieraniem telefonów.Tablice rozdzielcze przed nimi mrugały, sygnalizując kolejne rozmowy.Laurie nalała sobie filiżankę kawy.– Jeszcze jedno „morderstwo wśród złotej młodzieży” – odparł laborant.– Nastolatka uduszona chyba przez swego chłopaka.Seks i narkotyki.No wie pani, bogate szczeniaki.Wydarzyło się to koło „Tawerny na Trawniku”.Po hałasie wokół tego pierwszego przypadku, który wydarzył się parę lat temu, dziennikarze siedzą tu od chwili sprowadzenia ciała.Laurie cmoknęła.– Jakie to okropne dla wszystkich.Życie stracone i życie zrujnowane – powiedziała, dodając do kawy cukru i trochę śmietanki.– Kto się tym zajmuje?– Doktor Plodgett – odparł Vinnie.– Został wezwany przez lekarza dyżurnego i musiał pojechać na miejsce wypadku.Coś koło trzeciej nad ranem.– Ojej – mruknęła Laurie wzdychając.Żal jej było Paula.Można było się domyślić, że zajmowanie się tą sprawą będzie dla niego stresujące, bowiem podobnie jak ona miał stosunkowo małe doświadczenie.Był lekarzem sądowym zaledwie nieco ponad rok, Laurie zaś tylko przez cztery i pół miesiąca.– Gdzie jest teraz Paul? Na górze w swym pokoju?– Nie – odrzekł Amendola.– Jest na dole i robi sekcję.– Już teraz? Skąd ten pośpiech? – spytała.– Nie mam pojęcia – odparł laborant.– Ale faceci schodzący ze zmiany cmentarnej mówili, że Bingham przyjechał koło szóstej.Paul musiał go zawiadomić.– Ten przypadek staje się ciekawszy z minuty na minutę – powiedziała Laurie.Pięćdziesięcioośmioletni doktor Harold Bingham był głównym lekarzem sądowym miasta Nowy Jork, co czyniło z niego postać o dużym znaczeniu w świecie medycyny sądowej.– Chyba zejdę do jamy i zobaczę, co się dzieje.– Na pani miejscu byłbym ostrożny – powiedział Vinnie, składając z trudem gazetę.– Sam myślałem, żeby tam pójść, ale mówią, że Bingham jest w złym humorze.To zresztą nic nadzwyczajnego.Wychodząc z pokoju, Laurie skinęła głową laborantowi.Aby ominąć tłum reporterów w części recepcyjnej, wybrała dłuższą drogę do wind przez dział łączności.Sekretarki były zbyt zajęte, aby się przywitać.Laurie pomachała ręką jednemu z dwóch przydzielonych biuru detektywów policyjnych.Siedział w swej klitce obok działu łączności i także rozmawiał przez telefon.Po przejściu przez następne drzwi Laurie zajrzała kolejno do pokojów pracowników dochodzeniowych biura, aby się przywitać, ale żadnego jeszcze nie było.Po dojściu do głównych wind nacisnęła guzik i jak zwykle musiała czekać na reakcję przestarzałego urządzenia.Patrząc w prawo, wzdłuż korytarza, mogła widzieć kłębiący się w części recepcyjnej tłum reporterów.Współczuła biednej Marlene Wilson.Jadąc na górę do swego pokoju na piątym piętrze, Laurie zastanawiała się, co może oznaczać wczesna obecność Binghama nie tylko w biurze, lecz także w sali sekcyjnej.Jedno i drugie było zdarzeniem rzadkim i tym bardziej pobudzało jej zaciekawienie.Ponieważ jej współtowarzyszka z pokoju, doktor Riva Mehta, jeszcze się nie pojawiła, Laurie spędziła tam tylko kilka minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates