[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy już zamieszkała z Landerem, udało jej się wydzielić martwą część jego istoty.I kiedy teraz byli razem, czuła wprawdzie, że w pokoju jest żmija -ale potrafiła ją zlokalizować i powiedzieć, czy śpi, czy nie.Wchodząc do domu hałasowała bardziej niż było to konieczne, a potem na schodach, w panującej ciszy, wypowiedziała jego imię.Nie chciała go przestraszyć.W sypialni panowały grobowe ciemności.Od drzwi dostrzegła ogieniek papierosa, jak malutkie czerwone oko.–Cześć – powiedziała.–Chodź tutaj.Poszła przez ciemność w kierunku ogieńka.Stopą dotknęła dubeltówki, leżącejna podłodze obok łóżka.W porządku.Żmija spała.Lander śnił o wielorybach i wcale nie miał ochoty opuszczać snu.We śnie, pewnego dnia – jednego z wielu nie kończących się długich dni – pilotował sterowiec marynarki wojennej, którego wielki cień sunął po lodzie.Był rok 1956 i Lander leciał nad biegunem.Wieloryby wygrzewały się w arktycznym słońcu i do ostatniej chwili nie dostrzegły go.Dopiero kiedy znalazł się prawie nad nimi, zanurkowały do wody.Ich ogony strzelały w górę, gdy ześlizgiwały się z błękitnego lodowego występu do Morza Arktycznego.Patrząc w dół z gondoli, Lander nadal mógł obserwować wieloryby, które schroniły się pod lodowym występem – w chłodnym błękicie, gdzie nie docierał żaden dźwięk.Potem znalazł się nad biegunem i magnetyczny kompas zaczął szaleć.Aktywność słońca zakłóciła wskaźnik azymutu magnetycznego, posadził więc Fletchera przy sterze wysokości i zaczął prowadzić według słońca, podczas gdy igła kompasu zwisała w dół, ku lodowi.–Ten kompas – powtarzał, chodząc po domu – ten kompas.–Wskaźnik azymutu magnetycznego ze Spitsbergenu, Michael – powiedziała Dahlia, ręką dotykając jego policzka.– Przyniosłam ci śniadanie.Znała ten sen.I miała nadzieję, że częściej będą mu się śniły wieloryby.Byłwtedy łatwiejszy.Landera czekał ciężki dzień, a ona nie mogła być z nim.Rozsunęła zasłony i słońce rozjaśniło pokój.Wolałabym, żebyś nie musiał iść.–Powtarzam ci jeszcze raz kiedy się ma licencję pilota, oni naprawdę człowieka pilnują.Jeśli sam się nie zgłoszę, przyślą urzędnika z Biura Weteranów Wojennych z ankietą.Z kwestionariuszem.Są w nim mniej więcej takie punkty: A -zbadać warunki zamieszkania.B – czy ankietowany jest przygnębiony, i tak dalej, i tak dalej.–Dasz sobie radę.–Wystarczy jeden telefon do Federalnej Agencji Lotniczej, jedna drobna, cholerna sugestia, że jestem nieco roztrzęsiony i koniec ze mną.Uziemią mnie.A jeśli ten urzędnik zajrzy do garażu? – Lander napił się soku pomarańczowego.– A poza tym, chciałbym jeszcze raz przyjrzeć się urzędasom.Dahlia stała przy oknie, na policzku i karku czuła ciepło słońca.–Jak się czujesz?–Masz na myśli, czy jestem dzisiaj spokojny? Właściwie tak, jestem spokojny.–Wcale nie to miałam na myśli.–Gówno prawda, właśnie że to.Pójdę po prostu z jakimś urzędnikiem do jego pokoju, zamkniemy drzwi i on powie mi, co nowego rząd zamierza dla mnie zrobić.Poczuł gwałtowne pchnięcie gdzieś z tyłu czaszki.–No dobrze, czy jesteś dzisiaj spokojny? Czy zamierzasz wszystko popsuć?Chcesz tego urzędnika zabić, żeby musieli cię obezwładnić? Wylądujesz wtedy w celi ibędziesz mógł sobie śpiewać „Boże, pobłogosław Amerykę i Nixona” i onanizowaćsię.Nacisnęła jednocześnie dwa spusty.Wcześniej naciskała je oddzielnie; po raz pierwszy nacisnęła oba razem i obserwowała, co z tego wyniknie.Pamięć Landera była żywa.Wspomnienia na jawie przywoływały na jego twarz grymas bólu; we śnie mogły sprawić, że krzyczał.Masturbacja: strażnik wietnamski przyłapał go na onanizowaniu się w celi i zmusił, żeby robił to w obecności innych.„Boże, pobłogosław Amerykę i Nixona”: gdy jeńcy wojenni wracali do domu, w bazie lotnictwa wojennego w Clark na Filipinach jakiś urzędnik sił powietrznych pokazał im przez szybę C-141 własnoręczny podpis prezydenta.Lander, siedząc zboku, po drugiej stronie przejścia, przeczytał to od prawej do lewej dzięki słońcu, które na wskroś prześwietlało papier.Teraz oczy miał prawie zamknięte, gdy patrzył na Dahlię.Usta lekko rozchylone, rozluźniony wyraz twarzy.Chwila była niebezpieczna.Powoli mijały sekundy, drobiny kurzu wirowały w blasku słońca wokół Dahlii i krótkiej, paskudnej broni obok łóżka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates