[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.BARBARA KRZYSZTOŃCZŁOWIEK W CZARNYM KAPELUSZUCZWARTEK — 20 WRZEŚNIAAutobus zatrzymał się na małym rynku, wybrukowanym kocimi łbami.Irena wysiadła, zulgą wciągając w płuca świeże powietrze.Niezdecydowana stała przez chwilę na krawężniku i rozglądała się z pewnym zdziwieniem.„Więc to jest Miastko? Mój Boże.Rzeczywiście na miasteczko to trochę za małe, a na wieś za duże… Po prostu Miastko” — pomyślała i jeszcze raz powiodła wzrokiem dookoła.Z trzech stron małego rynku stały odrapane domki, przeważnie parterowe.Jeden bok niewielkiego kwadratu zajmował kościół otoczony murem, za którym kołysały się wjesiennym wietrze kolorowe drzewa.Dwie, nie, raczej trzy jednopiętrowe kamienice robiły bardzo dostojne i „urzędowe” wrażenie.Milicja.Ośrodek zdrowia i co jeszcze? Tuż koło przystanku autobusowego mieściła się gospoda…Irena podeszła do pierwszej napotkanej kobiety, która przyglądała jej się beznajmniejszego skrępowania.— Przepraszam panią, jak mogę dostać się do Bylic?— Do Bylic? — powtórzyła niespiesznie.— Autobusem albo piechotą.— Czy to daleko?— Nie.Bardzo blisko.Jak pani dobrze wyciągnie nogi, za dwadzieścia minut będzie pani na miejscu.A kogo pani szuka?— Dziękuję…Po przestudiowaniu rozkładu jazdy autobusów PKS i spojrzeniu na zegarek, którywskazywał piętnastą dwadzieścia, Irena zdecydowała się iść pieszo.Na szczęście pogoda była nie najgorsza.Wrześniowe, blade słońce wyłaniało się co chwila spoza chmur, a wiatr osuszał kałuże po wczorajszym deszczu.Szła poboczem szosy, usiłując nie utonąć w błocie.Puste, uprzątnięte pola pachniały jesienią.Minęła z rzadka rozsiane domki, potem niewielki zagajnik i już ujrzała, położoną nieco w dole, wieś ciągnącą się wzdłuż szosy.Oczywiście, kiedy znalazła się koło najbliższych domów, okazało się, że „chociaż dobrze wyciągała nogi”, szła z Miastka czterdzieści pięć, a nie dwadzieścia minut.Zaczepiła jakiegoś chłopca taplającego się w kałuży:— Powiedz mi, gdzie tu mieszka pan Bargieł.Chłopiec patrzył na nią z takim zdziwieniem, jakby spadła z księżyca.— Bargieł?— Przecież mieszka tutaj, w Bylicach — zaczęła się trochę denerwować.Na szczęście jej rozmową z wyrostkiem zainteresowała się jakaś kobieta, objuczona siatkąpełną chleba.— Kogo pani szuka?— Pana Bargieła.— A… chodzi pani o „Królikarza”? Niech pani idzie prosto aż do geesu, a potem skręci wprawo.Na końcu ulicy, trochę na osobności, stoi dom „Królikarza”.Taki stary, czarny.Napewno pani trafi.To bardzo blisko.Rzeczywiście stał „trochę na osobności”.Wyglądał, jakby miał się za chwilę zawalić.Kiedyś mógł to być nawet całkiem ładny dom w niewielkim zielonym ogródku, ale musiało tobyć bardzo dawno.Furtka w połamanym ogrodzeniu wisiała na jednym zawiasie i oczywiściew ogóle nie spełniała swojej funkcji.Kilka cegieł rzuconych w błoto pozwalało jako takodobrnąć do drzwi.Irena weszła po trzech zbutwiałych stopniach na niewielki, zarzucony jakimiś gratamiganek.Zapukała, szarpnęła klamkę i znowu zapukała, ale w domu panowała nieprzeniknionacisza.Zaczęła walić pięścią w odrapane drzwi, potem spróbowała zajrzeć przez bardzobrudne okno do wnętrza.To była chyba sień.Ciemna i zagracona.Bez śladu czyjejśobecności.Obeszła dom dookoła.Od tyłu okna były zabite deskami.Po podwórzu poniewierały sięjakieś stare naczynia, resztki słomy i Bóg wie co jeszcze.Wróciła do drzwi frontowych iznowu zaczęła się dobijać.Wreszcie zrezygnowała.Brnąc przez błoto, wyszła na ulicę.W podwórku sąsiedniego domu jakaś stara kobieta mieszała w cebrzyku otręby zziemniakami.Spojrzała na Irenę niechętnie.— Bargieł?… O, tam mieszka — wskazała ręką w kierunku czarnej rudery.— Tak, wiem.Ale nikt nie otwiera drzwi.— No to chyba wyjechał.Jego często nie ma w domu.Ale na pewno wróci.Jutro jestdzień targowy w Miastku.On tam zawsze jest.— Kiedy może wrócić? W nocy?— A kto go tam wie… Może w nocy, może rano.Ja go tam nie pilnuję.— Gdzie tu można przenocować?— Przenocować? A nie wiem, nie wiem.Niech się pani popyta.Może kto przyjmie na noc.— Znowu przyjrzała się Irenie nieufnie.— Ja przecież nie za darmo… Zapłacę…— Może pani coś znajdzie.Ale prędzej w Miastku.W rynku mieszka Jajowa.Ona czasemprzyjmuje „służbowych” na noc.Irena podziękowała za radę i zupełnie zgnębiona poszła w stronę szosy.Tym razem miaławięcej szczęścia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates