[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta miała na kolanach niedbale otwartą jasnoróżową książkę w miękkiej okładce, z krzykliwą okładką – nieodłączny atrybut turystów z Michigan – pod tytułem Sezon turystyczny.Najzwyklejsze małżeństwo wylegujące się na plaży.Dla podkreślenia szczęścia, którego powinni doświadczać, każde z nich miało na twarzy półprzezroczystą plastikową maskę, chyba naklejoną, z szerokim, sztucznym uśmiechem nakładającym się na prześwitujące rysy twarzy.Miami, Stolica Przyklejonego Uśmiechu.Tylko że ci dwoje mieli dość kuriozalne powody do tego, by się uśmiechać; powody, które sprawiły, że mój Mroczny Pasażer krztusił się ze śmiechu.Ktoś rozciął oba ciała od klatki piersiowej po pas, a następnie rozchylił płaty skóry, by pokazać, co jest w środku.I nie potrzebowałem nagłego wybuchu wesołości mojego księżycowego kompana, by zauważyć, że to, co było w środku, wyglądało cokolwiek niezwykle.Po pierwsze, wszystkie zwyczajne obrzydliwości zniknęły bez śladu.Nie było ani ohydnej oślizłej kupy jelit, ani reszty wstrętnych lśniących bebechów.Opróżniona z tej strasznej krwistej brei jama brzuszna kobiety została starannie, gustownie zamieniona w kosz owoców cytrusowych, jakim dobre hotele witają szczególnych gości.Dostrzegłem dwa owoce mango, papaje, pomarańcze i grejpfruty, ananasa i, oczywiście, kilka bananów.Klatkę piersiową zdobiła jasnoczerwona wstążka, a spomiędzy owoców wystawała butelka taniego szampana.Wewnętrzny wystrój mężczyzny był bardziej swobodny i urozmaicony.Zamiast barwnej, miłej dla oka kompozycji z owoców jego wypatroszony brzuch wypełniały wielkie, pstre okulary przeciwsłoneczne, maska i fajka do nurkowania, miękka butelka kremu z filtrem przeciwsłonecznym, środek odstraszający owady i – co na tym piaszczystym pustkowiu pozbawionym pączków wydawało się karygodnym marnotrawstwem – talerzyk pasteles, kubańskich ciastek.Oparta o boczną ścianę jamy brzusznej stała jakaś książeczka, jakby broszura.Nie mogłem dojrzeć okładki, więc pochyliłem się, żeby zobaczyć ją z bliska; to był Bikini kalendarz South Beach.Zza kalendarza wyglądała głowa granika, którego rozdziawiony rybi pyszczek zastygł w uśmiechu niesamowicie podobnym do tego na plastikowej masce przyklejonej do twarzy mężczyzny.Z tyłu zaszurały nogi brnące przez piach i się obejrzałem.–Znajomy? – rzuciła moja siostra Debora i ruchem głowy wskazała trupy.Może powinienem powiedzieć „sierżant Debora”, bo w pracy wymaga się ode mnie uprzejmości wobec tych, którzy w policyjnej hierarchii zaszli tak wysoko jak ona.I zazwyczaj jestem uprzejmy do tego stopnia, że zignorowałem jej kąśliwą uwagę.Ale widok tego, co miała w ręku, z miejsca przekreślił wszelkie polityczne zobowiązania.Jakimś cudem zdobyła pączka, i to z moim ulubionym kremem bawarskim.Ugryzła duży kęs.Rażąca niesprawiedliwość.– Co sądzisz, braciszku? – powiedziała z pełnymi ustami.–Że powinnaś była przynieść jednego dla mnie – odparłem.Obnażyła zęby w szerokim uśmiechu, co nie poprawiło sytuacji, bo na dziąsłach miała czekoladową polewę z pączka.–Przyniosłam – mlasnęła – ale zgłodniałam i go zjadłam.Miło było zobaczyć, jak moja siostra się uśmiecha, bo w ostatnich paru latach zdarzało jej się to dość rzadko; uśmiech po prostu nie pasował do wizerunku policjanta, za jakiego się uważała.We mnie jednak jej widok nie wzbudził serdecznych braterskich uczuć – wzbudziłby, gdyby dała mi pączka.Mimo to moje badania dowodziły, że szczęście bliskich jest prawie tak ważne jak własne, więc zrobiłem dobrą minę do złej gry.–Ogromnie się cieszę – powiedziałem.–Wcale nie.Dąsasz się – odparowała.– I jak, co sądzisz? – Wcisnęła do ust ostatni kawałek pączka z kremem bawarskim i znów ruchem głowy wskazała na trupy.Oczywiście, Debora jak nikt inny miała prawo odwoływać się do mojej dogłębnej wiedzy na temat chorych, pokręconych zwierząt, które zabijały w taki sposób, bo po pierwsze, była moją jedyną krewną, a po drugie, ja sam byłem chory i pokręcony.Tyle że pomijając powoli słabnące rozbawienie Mrocznego Pasażera, nie miałem żadnych błyskotliwych spostrzeżeń na temat powodów, dla których przerobiono dwa trupy na prezent powitalny od mocno niezrównoważonego lokalnego patrioty.Długo nasłuchiwałem w skupieniu i udawałem, że oglądam zwłoki, ale nie zobaczyłem ani nie usłyszałem nic oprócz słabego, zniecierpliwionego chrząknięcia dobiegającego z ciemnego zakamarka Chateau Dexter.Ale Debora oczekiwała oficjalnego komunikatu.–Strasznie to przekombinowane – wykrztusiłem.–Ładne określenie – skwitowała.– Co, do cholery, masz na myśli?Zawahałem się.Jako specjalista od niezwykłych zabójstw, zwykle nie mam kłopotu z odgadnięciem, jakiego rodzaju chaos psychologiczny mógł doprowadzić do powstania badanej sterty ludzkich ochłapów.Jednak w tym przypadku nic nie przychodziło mi do głowy.Nawet taki ekspert jak ja nie może wiedzieć wszystkiego i uraz psychiczny, jakiego trzeba było doznać, by zrobić z pulchnej kobiety kosz owoców, był zagadką i dla mnie, i dla mojego wewnętrznego pomocnika.Debora patrzyła na mnie wyczekująco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates