[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast tego spytałam:- A dla kogo była ta sesja zdjęciowa?24- Dla oryginalnego Johna Wanamakera - odparła.Jej twarz płonęła jak staromodna lampa uliczna rozświetlona od środka.Wszystko inne w pokoju jak gdyby zatonęło w ciemnej mgle.Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, że w tych wspomnieniach nie było miejsca dla dziecka.Gdy matka zagłębiała się w przeszłość, gdzie była najszczęśliwsza, ja brałam na siebie rolę wiernego strażnika tej przeszłości.Jeśli uznałam, że matka ma zimne nogi, okrywa-łam je.A kiedy w pokoju robiło się za ciemno, cichutko skradałam się do regału i zapalałam stojącą na nim lampkę.Rzucała mały krąg światła - nie za duży - ale wystarczający, by głos matki nie przypominał strasznego, bezosobowego echa w ciemności.Na zewnątrz, na ulicy, naprzeciwko naszego do-mu, robotnicy, którzy instalowali w nowym kościele prawosławnym okna witrażowe - zielone, bo z jakichś względów takie były najtańsze - kręcili się, robiąc zbyt wiele hałasu, żeby go można było zignorować.W takich chwilach chwyta-łam puste senne spojrzenie matki i natychmiast je odpiera-łam słowami, które miały ją przywrócić na pół rzeczywistemu światu przeszłości.- Pojawiło się pięć dziewcząt, a nie osiem - mówiłam.Al-bo:- Jego nazwisko, Knightly, miało nieodparty urok.Wracając pamięcią do przeszłości, myślę nieraz, jakie to musiało być idiotyczne, kiedy małpowałam dziewczęce lata matki, nacechowane miłosnymi tęsknotami.Jednak najcenniejsze w naszym ówczesnym domu było to, że niezależnie od tego, jak bezsensowne to wszystko mogło się wydawać, między sobą 25potrafiliśmy być jeszcze normalnym mężczyzną, normalną kobietą i normalnym dzieckiem.Nikt nie musiał widzieć, jak ojciec po powrocie z pracy zakłada fartuch i wykonuje dodatkową robotę, a ja przymilam się do matki, usiłując nakłonić ją do jedzenia.- O tym, że on nie pracuje w modzie, dowiedziałam się dopiero, kiedy mnie pierwszy raz pocałował - wyznała.- No i co z tym pierwszym pocałunkiem?Ale zawsze tutaj następowało wahanie.Sam pocałunek i pierwsze tygodnie po nim musiały być cudowne, matka jednak nigdy nie mogła wybaczyć ojcu, że przywiózł ją do Phoenixville.- Nowy Jork - mówiła, patrząc z przygnębieniem na podłogę pomiędzy swoimi platfusowatymi stopami – tam nigdy nie dotarłam.W naszym domu jej rozczarowania były nieustannie obecne - miałam je ciągle przed oczami, jakby były przylepioną do lodówki stałą listą pretensji, których ja swoją obecnością nie mogłam zaspokoić.Musiałam przez dłuższy czas trzymać w rękach głowę matki.W końcu zauważyłam po drugiej stronie ulicy błękitne światełko telewizora.Kiedy rodzice przyjechali do Phoenixville, ta okolica tętniła życiem; mieszkały tu same młode rodziny.Obecnie opuszczone domy z lat czterdziestych ubiegłego wieku, położone na ćwierćakrowych działkach, były często wynajmowane małżeństwom w trudnej sytuacji materialnej.Matka mówiła, że łatwo poznać, kim są ci ludzie, bo o te domy zupełnie nie dbają, ale według mnie to właśnie dzięki 26nim ta ulica nie stała się miejscem, w którym starzy ludzie powoli umierają w samotności.Wraz z ciemnością przyszedł chłód.Patrząc na ciało matki, owinięte w dwa koce, wiedziałam, że już nigdy nie odczuje niedogodności związanych ze zmianami pogody i światła.- Koniec - powiedziałam, zwracając się do niej.- To już koniec.I po raz pierwszy powietrze dokoła mnie zrobiło się czyste.Po raz pierwszy nie mógł zawisnąć w nim topór, po raz pierwszy nie było atmosfery potępienia i oskarżeń, którą od-dychaliśmy jak tlenem.Chłonąc tę pustą przestrzeń świata, w którym moja matka zginęła z ręki własnego dziecka, usłyszałam dzwoniący w kuchni telefon.Zsunęłam się z krawędzi ganku, gdzie siedzia-łam, i poszłam wzdłuż ażurowej drewnianej kratki na jego front.Na pustej werandzie sąsiadów zobaczyłam myjącego się kocura.Dorastająca Sara nazywała takie koty „pomarań-czowymi marmeladami”.Zauważyłam starą metalową pokrywę położoną pod kątem na schludnie zwiniętym papiero-wym worku na śmieci sąsiadów i pomyślałam, że muszę wynieść śmieci matki.Przez całe życie uczyła mnie, jak we wła-ściwy sposób zwijać worki.„Worki papierowe, worki woskowane są jak bielizna pościelowa.Trzeba starannie prostować rogi”.A tymczasem telefon dzwonił i dzwonił.Pokonałam trzy drewniane stopnie i znalazłam się pod drzwiami.Stopy matki sięgały aż do najwyższego schodka.Uparła się, że nie chce automatycznych sekretarek, które jej przynosiłam.- Ona się ich boi - powiedziała Natalie.– Mój ojciec na przykład uważa, że bankomat połknie mu rękę.27Kiedy odsuwałam ciało, żeby móc wślizgnąć się do domu, poczułam jakiś zapach.Była to mieszanina płynu do zapalni-czek i węgla drzewnego.Wtedy już dźwięk telefonu wydał mi się młotem walącym gdzieś wewnątrz mojej głowy albo woła-jącym mnie głosem z koszmarnego snu.Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam po wejściu do kuchni, był fotelik stojący pod zawieszonym na ścianie telefonem.Czerwony winyl był popękany i polepiony taśmą trzydzieści pięć lat temu, czyli ponad dziesięć lat po tym, jak służył mi w charakterze mojego pierwszego wysokiego krzesełka.Widząc ten fotelik w kuchni, poczułam się, jakbym zobaczyła pozo-stawionego samemu sobie lwa.Stary mebel wyskoczył na mnie, rycząc głosem dzwoniącego nad nim telefonu i cofając mnie do czasów, kiedy młody ojciec sadzał mnie na tym wła-śnie foteliku.Zobaczyłam jego uśmiech i niepewny nadgarstek matki, która unosiła do moich ust rozgniecione brzo-skwinie z bananami.Jakże musiała się przełamywać, żeby to robić, i jak bardzo musiała od samego początku tego nienawidzić.Złapałam za telefon, jakby to było koło ratunkowe.- Halo?- Czy potrzebujesz pomocy?Głos wydał mi się stary, słaby, ale byłam nie mniej przera-żona, niż gdyby dochodził zza drzwi.- Słucham?- No bo tak długo przebywałaś na ganku.Kiedy później odtwarzałam w pamięci wypadki tego dnia, uznałam to za moment, od którego zaczęłam się bać, moment, w którym dotarło do mnie, że według standardów 28świata zewnętrznego dla popełnionego przeze mnie czynu nie ma żadnego usprawiedliwienia.- Pani Leverton?- Czy wszystko z wami w porządku, Helen? Czy Claire czegoś nie potrzebuje?- Dziękuję, wszystko jest w porządku - odparłam.- Bo mogę zadzwonić po mojego wnuka, on chętnie po-może.- Mama chciała wyjść do ogródka - wyjaśniłam.Z miejsca, w którym stałam, przez małe okienko umieszczone nad zlewozmywakiem miałam widok na ogródek na tyłach domu.Pamiętam, ile pracy matka wkładała w zmu-szanie bluszczu, żeby pnąc się, zasłaniał nasz dom widoczny z mieszczącej się na piętrze sypialni Levertonów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates