[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakub ĆwiekHEROLDOWIE JOE BLACKA„Nie ma żadnych omenów.Los nie wysyła heroldów.Zbyt jest na to mądry lub zbyt okrutny.”„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde„Dawno, dawno temu…”cz.1Heroldowie1.Niech w waszych duszach zagości strach,Ankou prawdziwym jest władcą zjaw.Okryty płaszczem utkanym z nocyKiedy go spotkasz, nie szukaj pomocy.Chudy dziadyga, stary wóz, szkapaObwieszczą twój koniec… i koniec świata.– Stewart.Głos Matki wyrwał go z transu.Chłopiec niechętnie podniósł oczy znad książeczki i posłał rodzicielce pełne wyrzutu spojrzenie.„Zawsze wiesz, kiedy się czepić, by zepsuć zabawę, nie?”, pomyślał.„Oboje z tatą jesteście w tym najlepsi.Mistrzowie świata w czepianiu się Stewarta Crane’a.”– Słucham? – wycedził.Matka zamachała mu przed nosem portfelem Ojca.– Tata zapomniał go zabrać.Podskocz tam szybciutko, żeby nie było scen przy kasie.Wiesz, że ojciec nie lubi takich nerwowych sytuacji.Wiedział o tym doskonale.Przez tę właśnie nerwowość, wszyscy, od Ojca począwszy, a na siedzącej obok Stewarta dwuletniej Suzie kończąc, mieli na sobie identyczne, różniące się tylko rozmiarem, koszulki.Widniała na nich gęba tego durnego, modnego ostatnio, literackiego bohatera – czarodzieja Oliego Cromwella i logo wydawnictwa Ojca, które „miało zaszczyt” wydawać tę żenadę.„Nie denerwuj taty”, usłyszał rano.„Wiesz jak nie lubi takich nerwowych sytuacji.” A teraz wszyscy wyglądali jak idioci.Wziął od Matki portfel i burcząc cicho pod nosem wysiadł z samochodu.· · ·Stacja Shell, na której się zatrzymali, jak zresztą wszystkie stacje tej firmy na całych niemal wyspach, wyglądała teraz bardziej na skrawek świata wyciągnięty wprost z „Rob Roya” niż współczesną placówkę „muszelki”.Wejście do sklepu i wszystkie dystrybutory zabudowano makietami udającymi karczmę, drzewa, krzaki, studnie, a nawet wygódkę.Tu i ówdzie porozstawiano tajemnicze drogowskazy i papierowe menhiry, a całości dopełniał, pomalowany na zielono, podjazd.Pomimo starań dekoratorów żadna z ozdób nie zainteresowała jednak Stewarta na tyle, by poświęcił jej choć przelotne spojrzenie.Jego uwagę przykuł dopiero wiszący przy wejściu plakat.Z zapowiadającego najnowszą hollywoodzką superprodukcję afisza spoglądał nań staruszek Connery w zielonym wdzianku leprechauna i z wielkim pistoletem w ręce.Pod spodem umieszczono tytuł i hasło reklamowe, które brzmiało „Skradli mu złoto – wrócił po swoje”.Chłopiec skrzywił się.W całym swoim jedenastoletnim życiu nie słyszał ani nie czytał jeszcze niczego głupszego.Zbliżył się na tyle, by fotokomórka raczyła go zauważyć i rozsunąć drzwi.Wszedł do środka.Od razu dostrzegł Ojca (przydrożna stacja Shell nie byłaby w stanie ukryć przyprószonych siwizną sześciu stóp i dwóch cali w kretyńskiej koszulce) i podszedł do niego zanim zaczepił go któryś z przebranych za „chochlika tęczy” pracowników.– Zostawiłeś w samochodzie – powiedział, podając mu portfel.Ojciec skinął głową i uśmiechnął się.– Dzięki mały czarodzieju – rzucił wesoło.– Kupić ci coś?– Nie tato – wycedził Stewart.– Jakoś nie mam na nic ochoty.Podniósł z półki pierwszy lepszy komiks i udał, że pogrąża się w lekturze.Ojciec wzruszył ramionami, wrzucił do koszyka jeszcze kilka drobiazgów i ruszył w stronę kasy.· · ·Do samochodu wrócili razem.Ojciec podszedł do bagażnika i położył torbę na ziemi.Wyjął z niej paczkę chipsów.– Daj to do mamie – polecił.– Schrupiemy po drodze.Chłopiec skinął głową.Otworzył drzwi samochodu, pochylił się, by wsiąść i zobaczył swą książkę w pulchnych dłoniach Suzie.– Zostaw to, ty mały złodzieju! – wrzasnął.Matka odwróciła się błyskawicznie.– Co się dzieje? – zapytała surowo.– Ona wzięła moją książkę – odparł Stewart wzburzonym głosem.Zdążył już dostrzec świeżo zagięty dolny narożnik okładki.– Zaraz ją podrze.Matka pokręciła głową.– Nie wygłupiaj się, Stewarcie, i nie rób nerwowej atmosfery.Twoja siostra jest po prostu ciekawa, co ty tam czytasz.Poza tym zaraz ci ją odda, prawda Suzie?Dziewczynka posłusznie oddała książkę bratu.Niemal w tym samym momencie usłyszeli trzask zamykanej klapy i po chwili wsiadł Ojciec.– Co to były za krzyki? O jaką książkę chodzi? – zapytał.Mama wzruszyła ramionami.– Twoje dziecko uparło się, by nam coś poczytać na głos.Postanowiliśmy poczekać z tym na ciebie.– Odwróciła się w stronę syna i posłała mu wymowne spojrzenie.– Myślę, kochanie, że możesz już zaczynać.Dusząc w sobie przekleństwa (nie zamierzał wszak robić nerwowej atmosfery), Stewart otworzył książeczkę na pierwszym lepszym wierszyku.Odczekał, aż zamruczy odpalony silnik, a na przednim siedzeniu zaszeleści otwierana torba chipsów.Potem zaczął czytać.· · ·Boisz się kruków? I słusznie, mój panieLecz bój się także, gdy nad rzeką stanieszA odzież skrwawioną prać będzie staruchaBo bliski już dzionek, gdy wyzioniesz ducha.– Czy naprawdę nie ma w tej książce niczego innego, niż te krwawe wierszyki? – zapytał Ojciec.Nosił się z tym pytaniem od pierwszej przeczytanej przez syna rymowanki, wtedy jednak postanowił dać książce szansę.Teraz, siedem rymowanek później, zmienił zdanie.Stewart wzruszył ramionami.– Ma jeszcze rysunki – powiedział.Zaraz jednak dorzucił: – Ale nie wiem, czy chciałbyś je obejrzeć.Są trochę… upiorne.Matka kolejny raz zaszeleściła trzymaną na kolanach torebką chipsów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates