[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem uciekl, mijajac kwitnace drzewa i stojacych w portyku wartownikow.Znalazl jakas pusta nisze i bez zastanowienia wczolgal sie w przestrzen miedzy kolumna a sciana.Oplotl kolana ramionami, ale nadal nie odnalazl schronienia.Nie mogl nic ukryc.Mysleli, ze nie zyje! Skad mogli wiedziec?Ale on jest prorokiem.prawda?Jak mogl nie wiedziec? Jak.Rozesmial sie jak idiota, patrzac na ledwie widoczne w mroku geometryczne wzory namalowane na suficie.Przesunal dlonia po czole, przeczesal palcami wlosy.Skoroszpieg nie przestawal miotac sie i warczec.-Rok pierwszy - wyszeptal czarnoksieznik.ROZDZIAL 2Powiadam wam, wina mieszka wylacznie w oczach oskarzyciela.Ludzie wiedza o tym, choc temu przecza, i dlatego tak czesto szukaja rozgrzeszenia w morderstwie.Prawde o zbrodni zna nie ofiara, lecz swiadek.Hatatian, "Nawolywania"Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Caraskand Sludzy i urzednicy rozpierzchli sie z wrzaskiem, gdy Cnaiur wpadl miedzy nich z pojmana dziewczyna.W calym palacu podniesiono alarm.Slyszal krzyki, ale zaden z tych glupcow nie wiedzial co robic.Uratowal ich wspanialego proroka.Czyz dzieki temu rowniez nie zaslugiwal na boska czesc? Rozesmialby sie w glos, lecz szyderczy usmiech przywarl mu do twarzy jak zelazna maska.Gdyby tylko wiedzieli!Zatrzymal sie u przeciecia dwoch korytarzy o marmurowych scianach i potrzasnal dziewczyna, sciskajac ja za gardlo.-W ktora strone? - warknal.Zalkala, wciagajac gwaltownie powietrze, kierujac przerazone spojrzenie ku korytarzowi po prawej.Wybral kianenska niewolnice, wiedzac, ze bardziej bedzie jej zalezalo na ratowaniu skory niz na zbawieniu duszy.W zaudunyanich trucizna wniknela juz zbyt gleboko.Trucizna dunyainow.-Drzwi! - zawolala, krztuszac sie.- Tam! Tam!Jej szyja byla przyjemna w dotyku, jak szyja kota albo chuderlawego psa.Przypominal sobie dni pielgrzymki w swym poprzednim zyciu, gdy dusil kobiety, ktore zgwalcil.Teraz nie czul zadzy.Zwolnil uscisk.Dziewczyna zatoczyla sie do tylu i padla na czarna posadzke, zadzierajac spodnice.Z galerii za jego plecami dobiegly krzyki.Popedzil do drzwi, ktore wskazala, i otworzyl je kopniakiem.Kolyska stala posrodku komnaty.Zrobiona z drewna czarnego jak skala, siegala mu do pasa.Oslanialy ja plachty muslinu zawieszone na haku wbitym w zdobiony freskami sufit.Sciany mialy barwe ochry, lampy palily sie slabo.Pachnialo drewnem sandalowym.Nie czul smrodu brudnych pieluch.Gdy okrazal kolyske, na calym swiecie zapadla cisza.Nie zostawial zadnych sladow na wyszywanym w miejskie pejzaze dywanie.Swiatlo lamp zamigotalo lekko, ale na tym koniec.Podszedl do kolyski i odsunal muslin.Moenghus.Dziecko mialo jasna skore.Bylo jeszcze za male, by moglo sie lapac za nozki.Jego przejrzyste oczy o nieobecnym wyrazie typowym dla niemowlat mialy przenikliwa, bialoniebieska barwe mieszkancow stepu.Moj syn.Cnaiur wyciagnal dlon i ujrzal blizny na swym przedramieniu.Dziecko zamachalo raczkami i zlapalo go za palce.Jego buzia zaczerwienila sie i wykrzywila.Rozplakalo sie.Cnaiur zastanawial sie, dlaczego dunyain je zatrzymal.Co w nim widzial? Jaki mogl byc pozytek z dziecka?Miedzy swiatem a jego niemowleca dusza nie bylo zadnego odstepu.Nie znalo oszustwa.Nie znalo ludzkiej mowy.Placz po prostu byl wyrazem glodu.Cnaiurowi nasunela sie mysl, ze jesli je porzuci, zostanie inrithim, ale gdyby je wykradl i popedzil z nim na step, wyrosloby na Scylvenda.Wlosy zjezyly mu sie na glowie.Byla w tym magia, przeznaczenie.Placz dziecka nie zawsze bedzie oznaczal glod.Odstep stanie sie szerszy.Sciezki laczace dusze z jej wyrazem beda coraz liczniejsze i bardziej niezglebione.Prosty glod podzieli sie na tysiace watkow zadzy i nadziei, powiazanych w tysiace wezlow wstydu i strachu.Dziecko bedzie sie kulilo na widok uniesionej reki ojca, wzdychalo, czujac delikatny dotyk matki.Stanie sie tym, czego beda wymagaly okolicznosci, inrithim albo Scylvendem.To nie mialo znaczenia.Nagle Cnaiur uzmyslowil sobie, co widza dunyaini: swiat pelen ludzi, ktorzy sa niemowletami, ich placz przekuty w slowa, jezyki, narody.Kellhus potrafil zmierzyc odstep miedzy dusza a swiatem, podazyc tysiacami sciezek.Na tym polegala jego magia, jego czary.Potrafil zamknac odstep, odpowiedziec na placz.Sprawic, ze dusza stanie sie tym samym co wyraz.Podobnie jak jego ojciec, Moenghus.Oszolomiony barbarzynca gapil sie na machajace nozkami niemowle.Chlopczyk malenka raczka ciagnal go za palec.Cnaiur uswiadomil sobie, ze choc dziecko splodzily jego ledzwie, to raczej ono bylo jego ojcem, jego poczatkiem.Cnaiur urs Skiotha byl zaledwie jedna z otwierajacych sie przed niemowleciem mozliwosci, placzem przerodzonym w chor udreczonych krzykow.Przypomnial sobie wille polozona gleboko w Nansurium.Plonela tak jasno, ze noc przerodzila sie w nieprzenikniona czern.Odwrocil sie wowczas, slyszac wolanie rozesmianych kuzynow, i nadzial na miecz niemowle.Wyszarpnal palec z uscisku.Moenghus uciszyl sie powoli.-Nie jestes synem ziemi - wychrypial Cnaiur, unoszac nad glowe naznaczona bliznami piesc.-Scylvendzie! - uslyszal nagle.Odwrocil sie i zobaczyl kurwe czarnoksieznika.Stala na progu sasiedniej komnaty.Przez mgnienie oka oboje tylko patrzyli na siebie, rownie zaskoczeni.-Nie zrobisz tego! - krzyknela wreszcie glosem przenikliwym z furii.Weszla do komnaty i Cnaiur nieoczekiwanie dla siebie samego odsunal sie od kolyski.Przestal oddychac.Chyba juz nie potrzebowal oddychac.-On jest wszystkim, co zostalo po Serwe - powiedziala spokojniej.- Jedynym.dowodem, ze istniala.Czy to rowniez pragniesz jej odebrac?Jej dowod.Wbil w Esmenet przerazone spojrzenie.Potem zerknal na niemowle w niebieskiej jedwabnej poscieli.-Ale jego imie! - uslyszal nagle czyjs krzyk.Z pewnoscia ten glos byl zbyt cienki, zbyt kobiecy, by mogl nalezec do niego.Cos jest ze mna nie tak.cos jest nie tak.Esmenet zmarszczyla czolo i w tej samej chwili przez rozbite kopniakiem drzwi wpadli do komnaty odziani w zielonozlote oponcze Stu Filarow wartownicy.-Schowajcie bron! - zawolala Esmenet.Spojrzeli na nia ze zdumieniem, ale opuscili miecze i wsuneli je do pochew, choc dlonie nadal trzymali w gotowosci na rekojesciach.Jeden z wartownikow, oficer, zaczal sie sprzeciwiac, ale uciszyla go rozwscieczonym spojrzeniem.-Scylvend chcial tylko ukleknac - oznajmila, kierujac umalowana twarz w strone Cnaiura.- Oddac czesc pierworodnemu synowi Wojownika-Proroka.Cnaiur zorientowal sie, ze kleczy przed kolebka.Czul sie tak, jakby juz nigdy nie mial wstac z kolan.***Xinemus siedzial za sfatygowanym biurkiem Achamiana z twarza zwrocona do sciany.Zdobiacy ja fresk zluszczyl sie niemal calkowicie.Zostal tylko przebity wlocznia lampart oraz rozmieszczone bezladnie tu i owdzie oczy i konczyny.-Co robisz? - zapytal.Achamian swiadomie zignorowal ostrzezenie slyszalne w glosie slepca.-Juz ci mowilem, Zin.- odpowiedzial, rozkladajac swoj skromny dobytek na lozu.- Pakuje sie i przenosze do palacu Famy.Esmenet zawsze smiala sie z tego, w jaki sposob sie pakowal, z jego zwyczaju sporzadzania wykazow rzeczy, ktore moglby policzyc na palcach."Sprawdz, co masz pod tunika - powtarzala.- O drobiazgach zawsze najlatwiej zapomniec".Suka w rui
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates