[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Senne odrętwienie wspartego o poduszkę policzka.Te i tylko te sprawy łączyły Esmenet z kobietą - kurwą - którą była ongiś.Czasami o wszystkim zapominała.Czasami zaś po przebudzeniu wracały dawne wrażenia: niespokojne drżenie kończyn, odór brudnego posłania, ból w łonie.Raz nawet usłyszała brzęk młotków kotlarzy na sąsiedniej ulicy.W takich chwilach siadała nagle w łożu, w muślinowej pościeli.Spoglądała na heroiczne sceny uwiecznione na ścianach mrocznej sypialni, po czym przenosiła wzrok na trzy niewolnice - młode kianeńskie dziewczęta - które padały na twarz, dotykając czołami podłogi w akcie porannego hołdu.I dzisiaj nie zdarzyło się inaczej.Zdezorientowana Esmenet wstała z łoża, pozwalając, by dziewczyny się nią zajęły.Szczebiotały do siebie w swym języku o dziwnie uspokajającym brzmieniu.Czasem ich ton zaciekawiał Esmenet, wtedy któraś - najczęściej Fanashila - próbowała wyjaśnić w łamanym sheyickim, o czym mówią.Czesały ją kościanymi grzebieniami, masowały plecy i nogi, przywracając w nich życie szybkimi ruchami drobnych dłoni, czekały cierpliwie, aż Esmenet odda mocz za parawanem.Potem ją w sąsiedniej komnacie kąpały i nacierały olejkami.Esmenet jak zwykle poddała się tym zabiegom z bezgłośnym zdumieniem.Nie skąpiła dziewczętom pochwał, zachwycając je własnym zachwytem.Zdawała sobie sprawę, że w jadalni dla niewolników słyszą wiele plotek.Wśród wziętych do niewoli również istniała hierarchia rangi i przywilejów.Jako niewolnice królowej stały się dla innych niewolników czymś w rodzaju królowych.Chyba były swoim wyniesieniem równie zaskoczone jak Esmenet.Kiedy wychodziła z kąpieli, kręciło się jej w głowie, a kończyny miała nieco ociężałe, przesycone leniwym zadowoleniem, jakie daje gorąca woda.Dziewczęta ubrały ją i uczesały.Esmenet śmiała się, słuchając ich przekomarzań.Yel i Burulan żartowały sobie z Fanashili - dziewczynę cechowała powaga, która z ludzi czyni ofiary drwin - z niefrasobliwym okrucieństwem.Esmenet pomyślała, że na pewno chodzi o jakiegoś chłopaka.Kiedy skończyły, Fanashila poszła do pokoju dziecinnego, a Yel i Burulan, nie przestając paplać, zaprowadziły swą panią do toaletki, gdzie stał wielki zestaw kosmetyków.Esmenet pomyślała lekko zatrwożona, że w Sumnie rozpłakałaby się na ich widok.Spoglądając z zachwytem na pędzelki, szminki i pudry, niepokoiła się jednak żądzą posiadania, jaką nagle w sobie odkryła.Zasługuję na to wszystko, pomyślała, ale zaraz przeklęła samą siebie za łzy, które wypełniły jej oczy.Yel i Burulan umilkły.To tylko kolejne.kolejne rzeczy, które mi odbiorą.Z zachwytem popatrzyła na swe odbicie w zwierciadle.W oczach podziwiających ją niewolnic dostrzegała echo tego samego zachwytu.Była piękna.Równie piękna jak Serwë, ale ciemnoskóra.Patrząc na egzotyczną nieznajomą w lustrze, mogła niemal uwierzyć, że jest godna wszystkich zaszczytów.Mogła niemal uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.Miłość do Kellhusa ściskała jej serce jak uciążliwe wspomnienie o popełnionym występku.Yel pogłaskała ją po policzku; to ona spośród jej służek miała w sobie najwięcej z matrony.Zawsze najszybciej wyczuwała, co dolega pani.- Jesteś piękna - powiedziała.- Piękna jak bogini.Esmenet uścisnęła jej dłoń, a potem dotknęła swego wciąż jeszcze płaskiego brzucha.To prawda.Gdy dziewczęta skończyły, Fanashila wróciła z Moënghusem i Opsarą, gburowatą mamką.Potem mały korowód kuchennych niewolników przyniósł śniadanie, które Esmenet zjadła w skąpanym w blasku słońca portyku, wypytując jednocześnie Opsarę o synka Serwë.W przeciwieństwie do niewolnic, mamka skrupulatnie liczyła wszystko, co oddała nowym panom: każdy postawiony krok, każdą udzieloną odpowiedź, każdą umytą podłogę.Niekiedy bywała wręcz impertynencka, ale nigdy nie okazała jawnej niesubordynacji.Esmenet dawno już zastąpiłaby ją inną kobietą, gdyby Opsara nie była tak gorąco oddana Moënghusowi, w którym widziała towarzysza niedoli, niewiniątko potrzebujące osłony przed ich panami.Gdy ssał jej pierś, czasami śpiewała mu nieziemsko piękne piosenki.Opsara nie skrywała pogardy dla Yel, Burulan i Fanashili, które ze swej strony bały się mamki panicznie, choć Fanashila ważyła się niekiedy sarkać, gdy słyszała jej uwagi.Po posiłku Esmenet wzięła na ręce Moënghusa i usiadła na łożu.Uśmiechnęła się, gdy malec złapał rączkami za stopki.- Kocham cię, Moënghusie - zagruchała.- Tak, tak, tak, tak! - Wszystko to wydawało się jej snem.- Nigdy nie będziesz głodny, mój słodki.Nie, nie, nie, nie!Moënghus pisnął z radości, kiedy go połaskotała.Esmenet roześmiała się w głos, a potem, widząc surowe spojrzenie Opsary, mrugnęła znacząco do swych trzech rozpromienionych niewolnic.- Niedługo będziesz miał braciszka.Wiedziałeś o tym? Albo siostrzyczkę.Dam jej na imię Serwë, po twojej mamie.Tak, tak, tak, tak.Wreszcie wstała, przekazała dziecko Opsarze i oznajmiła, że wychodzi.Niewolnice padły na kolana, składając jej przedpołudniowy hołd.Sprawiały wrażenie, że to dla nich wspaniała zabawa, Opsara zaś zachowywała się tak, jakby przywiązano jej do kończyn worki z piaskiem.Gdy Esmenet na nie patrzyła, po raz pierwszy od spotkania w sadzie pomyślała o Achamianie.* * *Natknęła się na Werjaua przypadkowo, w korytarzach wiodących do jej komnat.Niósł naręcze zwojów i tablic.Uporządkował je, gdy Esmenet weszła na niskie podwyższenie.Skrybowie zajęli już miejsca u jej stóp, klęcząc przed sięgającymi kolan pulpitami używanymi przez Kianów.Werjau zatrzymał się w pewnej odległości od nich, na pniu drzewa wyszytego na karmazynowym dywanie, podtrzymując raporty lewym przedramieniem.Wokół jego czarnych pantofli wiły się złote gałęzie.- Dwóch Tydonnów zatrzymano nocą, gdy malowali ortodoksyjne slogany na murach Koszar Indurumskich.Werjau patrzył na nią z wyczekiwaniem.Sekretarze przez chwilę notowali pośpiesznie jego słowa.Potem ich gęsie pióra znieruchomiały.- Z jakiej są kasty? - zapytała Esmenet.- Wyrobników.Nie lubiła podobnych incydentów.Zawsze budziły w niej strach - nie przed tym, co mogło się wydarzyć, ale przed wnioskami, do jakich mogłaby dojść.Dlaczego tak uparcie stawiali opór?- To znaczy, że nie umieją czytać.- Najwyraźniej malowali figury narysowane przez kogoś na pergaminie.Ktoś im ponoć zapłacił, ale nie wiedzą kto.Z pewnością Nansurczycy.Kolejny małostkowy akt zemsty uknuty przez Ikurei Conphasa.- Trudno - rzekła.- Każ ich obedrzeć ze skóry i zatknąć na palach.Łatwość, z jaką te słowa wyszły z jej ust, była wręcz koszmarna.Jeden oddech i skazała tych nieszczęsnych głupców na śmierć w męczarniach.Jeden oddech, który mógł przecież zrodzić jęk przyjemności, westchnienie zaskoczenia, słowo łaski.Na tym właśnie polega władza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates