[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze sznurów tej konstrukcji zwisały kawałki niedokończonych wyrobów z drewna i skrawki niewyprawionej świńskiej skóry.Sieć była szeroka na pięciu ludzi a wysoka na tuzin.Starsi osadnicy, tacy jak Adda, twierdzili, że istnieje ona od pięciu pokoleń albo i dłużej.W każdym razie stanowiła jedyny dom około pięćdziesięciu ludzi, była ich jedynym skarbem.Kiedy Dura zbliżała się do niej, przedzierając się przez Mag-pole, spojrzała nagle na tę wątłą strukturę krytycznym okiem.Jak gdyby nie urodziła się w kocu przywiązanym do brudnych węzłów Sieci, i jakby nie miała umrzeć, przywierając do niej.Zrozumiała, jak krucha jest ta plątanina sznurów, jak żałosni i bezbronni są w rzeczywistości jej mieszkańcy.Nawet pomimo, że zamierzała dołączyć do swoich pobratymców w potrzebie, odczuwała przygnębienie, słabość i bezradność.Dorośli i starsze dzieci falowali wokół plecionego obozowiska, pracując przy węzłach, od których karłowaciały im palce.Dziewczyna zauważyła Eska, który cierpliwie zajmował się fragmentem Sieci.Wydawało jej się, że obserwował ją, ale nie miała pewności, czy tak było.W każdym razie towarzyszyła mu jego żona, Philas, więc Dura odwróciła głowę w inną stronę.Tu i ówdzie widać było mniejsze dzieci i niemowlęta, przywiązane do Sieci za pomocą pęt różnej długości.Zostawiali je tam pracujący rodzice i rodzeństwo.Te małe przerażoneistoty kwiliły w poczuciu osamotnienia i bezskutecznie falowały, chcąc pozbyć się więzów.Durze było żal każdego z nich.Dostrzegła Dię, ciężarną dziewczynę, spodziewającą się swojego pierwszego dziecka.Pracowała z mężem, który nazywał się Mur, ściągając z Sieci narzędzia oraz części garderoby i upychając je do torby.Na jej napęczniałym, nagim brzuchu lśniły krople powietrznego potu.Dia była filigranową kobietą o wyglądzie dziecka; ciąża jedynie podkreślała jej młodość i kruchość.Obserwowanie przesiąkniętych lękiem ruchów ciężarnej dziewczyny budziło w bezdzietnej Durze instynkt opiekuńczy.Zwierzęta – nieduże stado kilkunastu dorosłych świń powietrznych i mniej więcej tyle samo prosiąt – były unieruchomione wewnątrz Sieci, wzdłuż jej osi.Teraz beczały, a ich odgłosy stanowiły żałobny kontrapunkt dla okrzyków i nawoływań ludzi.Tłoczyły się w środku cylindra z lin, tworząc rozdygotane kłębowisko płetw, wylotów odrzutowych i szypułek zwieńczonych oczami w kształcie misek.Parę osób weszło w głąb plecionego obozu i próbowało uspokoić zwierzęta, uwiązać przekłute płetwy ich przywódców.Dura zorientowała się jednak, że demontaż Sieci przebiega powoli i nierównomiernie, a stado pokwikuje ze strachu i porusza się niespokojnie.Usłyszała podniesione głosy wystraszonych, zniecierpliwionych ludzi.Uświadomiła sobie, że to, co z oddali sprawiało wrażenie kontrolowanej operacji, było w istocie jednym wielkim bałaganem.Kątem oka uchwyciła jakieś poruszenie – niebiesko-biały refleks w oddali… W kanałach wirowych rozchodziły się kolejne zmarszczki, napływające z odległej Północy: potężne, postrzępione nieregularności zupełnie przyćmiły małe niestabilności, które Dura obserwowała do tej pory.Zostało im niewiele czasu.Logue Jej ojciec, wisiał w Magpolu w pobliżu Sieci.Adda, zbyt stary i powolny, żeby w pośpiechu zwijać obozowisko, krążył obok Logue'a, marszcząc swoją chudą twarz.Ojciec Dury wykrzykiwał rozkazy charakterystycznym dźwięcznym barytonem, ale dziewczyna zorientowała się, że w niewielkim stopniu poprawiało to koordynację działań.Doświadczała dziwnego uczucia bezczasowości i oderwania od tego, co ją otaczało.Patrzyła na ojca tak, jakby spotkała go po raz pierwszy od wielu tygodni.Włosy oblepiające jego czaszkę poskręcały się i pożółkły.Twarz przypominała maskę, lecz pomimo siateczki blizn i zmarszczek, wciąż można było na niej dostrzec regularne chłopięce rysy, które odziedziczył po nim Farr.Zobaczywszy Durę, Logue odwrócił się.Szeroko otworzył oczy i nerwowo poruszał mięśniami policzków.–Nie śpieszyłaś się zbytnio – burknął.– Gdzie byłaś? Nie możesz zrozumieć, że tu jesteś potrzebna?Słowa ojca wyrwały ją z odrętwienia i wbrew sobie samej, mimo niebezpieczeństwa poczuła, że wzbiera w niej gniew i uraza.–Gdzie? Poleciałam do Rdzenia nocnym myśliwcem Xeelee.A gdzie według ciebie mogłabym być?Logue odwrócił się od niej z udawanym obrzydzeniem.–Nie powinnaś bluźnić – mruknął.Miała ochotę wybuchnąć śmiechem.Zniecierpliwiona postawą obojga, ciągłymi sprzeczkami, potrząsnęła głową.–Och, do Pierścienia z tym wszystkim.Lepiej powiedz, co mam robić.Teraz zbliżył się do niej stary Adda.Rozszerzone pory między resztkami włosów błyszczały od potu powietrznego.–Nie wiem, czy jesteś w stanie coś zrobić – rzucił kwaśno.– Spójrz na nich.Co za bałagan.–Chyba nie zdążymy, prawda? – zagadnęła go Dura.Wyciągnęła rękę, wskazując Północ.– Spójrz na ten rozchodzący się krąg.Nie uda nam się uciec.–Może się uda, a może nie.– Stary człowiek przeniósł obojętny wzrok na Biegun Południowy, którego łagodny blask rozświetlał mu siatkówki oczodołów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates